Na początku maja 1942 roku patrole dywersyjne „Wachlarza” przeprowadziły zsynchronizowane działania dywersyjne, których celem było zniszczenie torów prowadzących do węzła kolejowego w Mińsku Białoruskim. Do tego zadania, nazwanego „Targami mińskimi”, wyznaczono ludzi przerzuconych z odległej o setki kilometrów Warszawy. W ten sposób Armia Krajowa udowodniła, że ma zdolności do prowadzenia dywersji na wschód od granicy Polski.
27 kwietnia 1942 roku Komenda Główna Armii Krajowej odebrała rozkaz nr 1530/VI/42 podpisany przez Naczelnego Wodza, gen. broni Władysława Sikorskiego do generała Kaliny (gen. dyw. Stefan Rowecki). W dokumencie generał Sikorski pisał: „Ze względu na ogólne położenie niezbędne jest nasilenie akcji sabotażowo-dywersyjnej w celu przerywania ruchu transportów niemieckich na wschód. W obecnym okresie największego natężenia przygotowań niemieckich do ofensywy na wschodzie, jak również w czasie ofensywy niemieckiej, Armia Krajowa musi wykazać szczególną aktywność i zadać nieprzyjacielowi możliwie największe szkody. Spełni przez to nasz obowiązek aliancki. (…) polecam Panu Generałowi: (…) 2) na obszarach na wschód od granicy polskiej podjąć działania dywersyjno-sabotażowe, o ile możności w większej skali. (…) b) w rejonie IV: na węźle Mińsk i odcinkach Mińsk–Borysów i Mińsk–Bobrujsk. (…) Przebieg wykonania meldować.”
Sztab Naczelnego Wodza zamierzał udowodnić sojusznikom (Brytyjczykom oraz Rosjanom) polskie możliwości działania na zapleczu frontu wschodniego. Sztab dysponował meldunkami KG AK o postępach w budowie organizacji dywersyjnej „Wachlarz” i chciał wykorzystać jej potencjał do walki bieżącej, a nie wyłącznie do przyszłej strategicznej osłony przewidywanego powstania powszechnego.
Decyzja o akcji
Jednak Sztab NW nie wiedział, że meldunki o przygotowaniu IV odcinka „Wachlarza” (na kierunku Mińska) były, oględnie mówiąc, mocno przesadzone. Wynikało to z konfabulacji dowódcy IV Odcinka, płk. „Niedźwiedzia”, składającego do Komendy „Wachlarza” meldunki o dysponowaniu kilkoma tysiącami zaprzysiężonych konspiratorów. Zasady konspiracji nie przewidują możliwości przeprowadzenia apelu ewidencyjnego, by zweryfikować stan osobowy. Tu musi wystarczyć zaufanie przełożonych do podwładnych. W kwietniu 1942 roku komenda „Wachlarza” domyślała się już, że meldunki „Niedźwiedzia” są bluffem.
Komendant „Wachlarza”, ppłk Remigiusz hr. Grocholski ps. „Doktor”, postanowił, że dywersja polegająca na pełnej izolacji węzła kolejowego w Mińsku Białoruskim otrzyma kryptonim „Targi mińskie”. Ze względu na uzasadnione podejrzenia, że obsada IV odcinka (mińskiego) po prostu nie istnieje, postanowiono wykonać akcję dywersyjną siłami wysłanymi z Warszawy. Wyznaczono dużą, liczącą ponad 20 osób, grupę dywersyjną podzieloną na 4 kilkuosobowe patrole. Po wykonaniu akcji część żołnierzy miała powrócić do Warszawy, a część – pozostać na miejscu i tworzyć przyszłe bazy dywersyjne. Jednocześnie wysłano na Kresy dodatkowe 10 osób, których celem było obsadzenie placówek IV odcinka „Wachlarza”. W sumie na wschód wyznaczono około 30 osób. Jedynymi cywilami, którzy na zapleczu frontu mogli się swobodnie i legalnie poruszać, byli pracownicy z opaską „Im Dienst der Deutschen Wehrmacht” („W służbie niemieckich sił zbrojnych”). Dlatego wszyscy zaangażowani w operację otrzymali dokumenty świadczące, że są robotnikami firm wykonujących prace na rzecz zwycięskiego Wielkoniemieckiego Wehrmachtu. Takie prace wykonywała na przykład warszawska firma Butkiewicz, która w ramach Organizacji Todt budowała lotnisko Minsk-Sud. Właściciel firmy, na prośbę „Wachlarza”, zgodził się wysłać dodatkowy kontyngent „robotników” w rejon Mińska.
Grupę podzielono na dwie ekipy. Pierwszą ekipę stanowił patrol dywersyjny oraz ci, którzy mieli obsadzić placówki. Mieli oni pojechać pociągiem wraz z rzeczywistymi robotnikami firmy. Druga ekipa (trzy patrole dywersyjne) miała dotrzeć na miejsce ciężarówką prowadzoną przez Antoniego Langnera „Duglasa” („Douglas”). Samochodem tym, wraz z dywersantami, bronią i zestawami minerskimi, przewożono jeszcze dwie beczki szedytu (materiału wybuchowego produkowanego w konspiracji). Ci dywersanci również posiadali dokumenty firmy należącej do Organizacji Todt.
Materiał wybuchowy ukryty w… baleronie
Podczas przygotowań dywersantów do przerzutu koleją nie obyło się bez błędów. Łączniczki dostarczyły każdemu z nich „służbowe”: kurtkę, spodnie, bieliznę, buty i plecak. Jednak gdy stanęli na zbiórce przed wyjazdem, okazało się, że spodnie i kurtki są tego samego koloru, kroju i fasonu. Na tle ówczesnej okupacyjnej pstrokacizny ubraniowej wyglądali jednolicie, jak wojsko, co dekonspirowało całą grupę. Kto mógł, wymykał się rikszą do domu i wracał przebrany w normalne cywilne ciuchy. Przez współtowarzyszy zostali nazwani „żakietowcami”.
Drugim błędem, popełnionym tym razem przez patrol dywersyjny por. Edmunda Banasikowskiego „Mundka”, było ukrycie materiału wybuchowego w dwóch, starannie zasznurowanych i połyskujących tłuszczem baleronach. Podczas przejazdu połowę tego zapasu „zwędził” któryś z przygodnych współpasażerów. Innymi słowy, tak zwane straty marszowe wyniosły 50 procent. Po drodze, na stacjach w Baranowiczach i Horodzieju, z pociągu wysiadły dwie grupy dywersantów, które miały obsadzić placówki Baranowicze i Nieśwież. Patrol „Mundka” dojechał do Mińska zgodnie z planem. Następnie dywersanci pieszo dotarli 20 km do stacji Ratomka, gdzie na dwa dni zapadli w lesie, czekając na termin akcji.
Samochodem „Duglasa” miało podróżować 15 dywersantów, w tym trzech „cichociemnych”: mjr dypl. Tadeusz Sokołowski „Trop”, rtm. Jerzy Sokołowski „Mira” i kpt. Bohdan Piątkowski „Mak”. Ku zdumieniu dywersantów, okazało się, że mają jeszcze dodatkowego pasażera – komendanta „Wachlarza”, który chciał osobiście dopilnować, czy zadanie zostanie właściwie wykonane. Oprócz udziału w „Targach mińskich” grupa otrzymała zadanie weryfikacji kontaktów podanych przez płk. „Niedźwiedzia”. Otrzymane kontakty okazały się albo „dęte” albo „spalone”. Po drodze, w ustalonych wcześniej miejscach, zakopano beczki z szedytem, przeznaczonym na przyszłe akcje III i IV odcinka. Część osób z patrolu dywersyjnego opuściła samochód na 20 km przed Mińskiem, reszta – tuż przed miastem. „Doktor” pojechał dalej w kierunku Bobrujska, gdzie zamierzał dokonać kolejnego, piątego „cięcia” torów.
Pociągi wysadzone w powietrze
Zgodnie z planem patrol „Mundka”, pod stacją Ratomka, wysadził w nocy pociąg ze sprzętem wojskowym i środkami bojowymi na trasie Mińsk–Mołodeczno. Następnie dywersanci, korzystając z uprzejmości kierowcy niemieckiego pojazdu ciężarowego Wehrmachtu dojechali za Mołodeczno, do gospodarstwa Romualda Rodziewicza „Romana”, byłego hubalczyka. Patrole „Miry” i „Maka” wykoleiły wojskowe transporty kolejowe na liniach Mińsk–Stołpce i Mińsk–Orsza. Dodatkowo uruchomiony na III odcinku patrol kpt. Alfreda Paczkowskiego „Wani” wykoleił pociąg na trasie Mińsk–Homel. Nie udała się natomiast piąta z zaplanowanych akcji „cięcia” torów. Jak zapisał po wojnie płk Grocholski: „Planowany przez Wachlarz dodatkowo piąty wybuch pod Bobrujskiem nie dokonany wobec zatrzymania komendanta głównego „Wachlarza” i mjr. „Tropa” przez wartę niemiecką przy szlabanach opodal Bobrujska i przyprowadzenia komendanta głównego „Wachlarza” do generała niemieckiego, z której to matni pomyślnie się wydobył, lecz owej 'prywatnej inicjatywy' nie mógł już dokonać”.
Kilkadziesiąt lat po wojnie, Cezary Chlebowski w monografii „Wachlarza” ocenił, że cztery cięcia torów i tak doprowadziły do czasowej izolacji Mińska. Ta demonstracja możliwości otworzyła drogę do dalszego finansowania „Wachlarza”.
komentarze