Były strzały w powietrze, trochę huku i sporo dymu. Z pozoru drobny incydent. Jego znaczenie dla późniejszych losów Wielkopolski trudno jednak przecenić. 13 listopada 1918 roku grupa polskich spiskowców opanowała na chwilę ratusz w Poznaniu i wymogła na ciągle jeszcze rządzących Niemcach korzystne dla siebie decyzje. W solidnie popękanym pruskim murze powstała wyrwa, której nie sposób już było załatać.
Niewielki pokój towarzystwa ubezpieczeniowego „Vesta”, siedzą: Paluch, Hulewicz, Wiza, Andrzejewski, Śniegocki. Wszyscy w mundurach bez dystynkcji. Czekają. Po 16.00 klatkę schodową wypełnił odgłos szybkich kroków. Do pokoju wpadł Adam Piotrowski. – Rada Robotników i Żołnierzy w komplecie! Za chwilę nadejdzie Twachtmann, który przejmie przewodnictwo! Pod ratuszem zebrali się już nasi, ale... – zawiesił głos. – Jest problem. Chłopaków miało być stu, przyszło może trzydziestu. No i nie wszyscy mają broń...
Konsternacja trwa tylko chwilę. Bo jak nie teraz, to kiedy? – Wracam na posiedzenie. Wy musicie wyjść stąd nie późnej niż za dziesięć minut. Pamiętajcie! Dziesięć minut po mnie... – rzuca Piotrowski i znika w drzwiach.
Minuty wloką się w nieskończoność. Wreszcie ruszają. Idą dzisiejszą ulicą Święty Marcin, potem Alejami Marcinkowskiego, przy hotelu „Bazar” skręcają w dzisiejszą Paderewskiego. Jeszcze niespełna dwieście metrów w dół i wychodzą na poznański Rynek. Jest 13 listopada 1918 roku.
Dezerter marzy o Polsce
Przegrana wojna sprawiła, że Niemcy zawrzały. Przez kraj zaczęła się przelewać fala rewolucji, rząd tracił kontrolę nad kolejnymi miastami, władzę zaczęły przejmować sterowane z Berlina Rady Robotników i Żołnierzy. Tak stało się również w Wielkopolsce, która mimo powstania wolnej Rzeczypospolitej, ciągle jeszcze była pruską prowincją. I na mocy zawieszenia broni pomiędzy ententą a Niemcami, zawartego w Compiègne tak miało pozostać. Grupa Polaków miała jednak inne plany.
Poznańska rada złożona była przede wszystkim z Niemców. Polacy zamierzali to zmienić. I tu na arenę wkroczył Mieczysław Paluch. 30-letni dezerter z armii pruskiej pojawił się w Poznaniu niespełna tydzień wcześniej. Mimo młodego wieku miał już bogaty życiorys. Wychowany w patriotycznej rodzinie z okolic Gniezna, bardzo wcześnie zaangażował się w działalność konspiracyjną: uczył młodszych kolegów historii, opowiadał im o polskiej literaturze, organizował uczniowskie strajki. Wydalano go za to z kolejnych szkół, a maturę musiał zdawać jako ekstern. Studiował w berlińskiej Szkole Handlowej. Kiedy wybuchła wojna, został wcielony do pruskiej artylerii i trafił na front zachodni. Tam wśród swoich prowadził propolską agitację i zyskał przydomek „ludowego trybuna”. Tymczasem jesienią 1918 roku postanawił nie wracać z urlopu do macierzystej jednostki.
Przyjechał do Poznania, by „zniknąć” w dużym mieście, a jednocześnie znaleźć jakieś zajęcie. Pytał o pracę w fabryce maszyn Cegielskiego. Przełomem okazało się spotkanie ze szkolnym kolegą Bohdanem Hulewiczem, który brał udział w przygotowaniach do powstania. Paluch na to czekał, dołączył więc do Hulewicza. Nawiązał kontakt z „polskim rządem” w Poznaniu, który wkrótce obrał nazwę Naczelnej Rady Ludowej, a także organizacjami zbrojnymi: Polską Organizacją Wojskową Zaboru Pruskiego, którą kierował Wincenty Wierzejewski i oddziałem Stanisława Nogaja, złożonym przede wszystkim z dezerterów z pruskiej armii.
Był człowiekiem oddanym Polsce, szaleńczo odważnym, ale też trudnym w obejściu. Prof. Bogusław Polak, historyk i znawca dziejów powstania wielkopolskiego zauważa, że Paluch wyróżniał się „impulsywnym charakterem i rozmiarami zamierzonych akcji przeciwko Prusakom”.
Teraz miał okazję wykazać się w naprawdę poważnej akcji.
Paluch wali pięścią w stół
Spiskowcy okrążają ratusz i widzą stojących naprzeciw wejścia chłopaków od Wierzejewskiego i Nogaja. Twarze skupione, w rękach karabiny i rewolwery. Jeśli w oknie na pierwszym piętrze pojawi się Wiza i zamacha chusteczką, mają zacząć strzelać w powietrze. – A umieścić mi tam jednego zucha w klatce schodowej na parterze z granatem. Rzuci, gdy usłyszy strzały na rynku – komenderuje Paluch i wraz z pozostałymi spiskowcami znika w drzwiach ratusza. Kiedy zbliżają się do sali posiedzeń, drogę zastępuje im niemiecki wartownik.
– Musimy wejść do środka! – tłumaczą.
– Nein, verbotten! – słyszą w odpowiedzi.
Potężna pięść Palucha usuwa przeszkodę. Żołnierz osuwa się na ziemię, zaś spiskowcy wkraczają na salę. – A wy tu czego? Jakim prawem? – słyszą głosy zdezorientowanych Niemców. Wtedy z grupki występuje Hulewicz i usiłuje tłumaczyć: „Przychodzimy wydelegowani przez żołnierzy Polaków, stacjonujących w garnizonie poznańskim. Wielkie ich rzesze są niezadowolone i rozczarowane. Nie są oni reprezentowani w radzie żołnierzy i traktowani są jak żołnierze drugiej klasy. Rządzicie bez nich, sami Niemcy... – argumentuje. Paluch przerywa mu w pół słowa. Wali pięścią w stół i ryczy: „Dajecie Polakom z garnizonu te same prawa, które mają Niemcy, czy nie?!”. Przez salę przebiega szmer. Konsternacja miesza się z oburzeniem. Wtedy Wiza wychyla się przez okno i macha chusteczką. Powietrze przeszywa kanonada wystrzałów. Efekt zwielokrotnia jeszcze echo wywołane przez zabudowę rynku. Niemal w tym samym momencie klatką schodową ratusza wstrząsa wybuch. Ktoś otwiera drzwi, przez które do wnętrza sali napływają kłęby dymu. Niemcy są w szoku. Niektórzy pochowali się pod stoły. Słychać krzyki: „Bracia, to nieporozumienie!”. Kiedy sytuacja się uspokaja, na mównicę wychodzi przewodniczący Twachtmann i klaruje, że Niemcy nie mieli pojęcia o sytuacji Polaków, ale skoro tak, to oczywiście, jak najbardziej należy ich do władzy dopuścić.
W radzie żołnierzy pozostaje Adam Piotrowski, a dodatkowo wchodzą do niej Mieczysław Paluch, Zygmunt Wiza, Henryk Śniegocki i Bohdan Hulewicz, który obejmuje funkcję zastępcy przewodniczącego. Na czele rady robotników staje dr Celestyn Rydlewski, a sekunduje my Bolesław Marchlewski, redaktor naczelny „Kuriera Poznańskiego”.
I tak w 22-osobowym gremium każda z nacji ma od teraz po połowie członków.
Polskie wojsko za pruskie pieniądze
Dla Polaków ma to znaczenie fundamentalne. Odtąd, drogą całkowicie legalną, dowiadują się o wszelkich ruchach niemieckich wojsk. Mało tego, to właśnie w ich rękach leży zorganizowanie jednego z batalionów, a potem jeszcze kilku dodatkowych kompanii Służby Straży i Bezpieczeństwa – oficjalnie działającej organizacji pomocniczej. Odpowiada za to Mieczysław Paluch, który werbunkiem kieruje tak, by do służby wchodzili wyłącznie Polacy. Część z nich, dla stworzenia zasłony dymnej, nosi brzmiące z niemiecka nazwiska. Tak więc, zanim jeszcze wybucha powstanie, Polacy mają w Poznaniu dwa tysiące ludzi: uzbrojonych i wyszkolonych przez Prusaków, dysponujących pruską bronią, ba – mieszkających na co dzień w pruskich koszarach i pobierających od Niemców żołd. Ludzie Palucha kontrolują pocztę, radiostację, centralę telefoniczną, są obecni we wszystkich najważniejszych komórkach niemieckiego garnizonu w Poznaniu. Utworzone przez niego oddziały, obok Straży Ludowej, stanowią trzon polskich sił zbrojnych w stolicy Wielkopolski.
Prof. Bogusław Polak: „Paluch podjął się próby stworzenia namiastki ośrodka dyspozycyjnego dla legalnie i nielegalnie istniejących polskich oddziałów zbrojnych, zorganizowanych w Poznaniu”. Innymi słowy, tworzy sztab, który zamierza przygotować Wielkopolskę do powstania. Ma ono wybuchnąć w pierwszych dniach stycznia 1919 roku. Paluch nawiązuje kontakt ze Sztabem Generalnym Wojska Polskiego i Naczelnym Dowództwem Wojsk Polskich w Warszawie. Długo jest traktowany jak komendant sił zbrojnych w Wielkopolsce. Po wybuchu powstania jego losy mocno się komplikują. Konfliktowy charakter i przesadna chwilami ambicja sprawiają, że zostaje przez gen. Józefa Dowbora-Muśnickiego odsunięty na boczny tor. Trafia na front północny, by pokierować tamtejszym sztabem i... utrzymać w polskich rękach linię Noteci. Sukces ten ma kluczowe znaczenie dla losów zrywu. Paluch jednak stopniowo popada w zapomnienie...
Ale to później. Na razie… mamy końcówkę roku 1918. 3 grudnia w poznańskim kinie „Apollo” zbiera się Polski Sejm Dzielnicowy. Przyjeżdża na niego 1100 delegatów z polskich ziem, które ciągle jeszcze należą do Niemiec. Wyrażają wolę przyłączenia ich do odradzającej się Rzeczypospolitej. Uznają też Naczelną Radę Ludową za jedyną legalną, prawowitą reprezentację Polaków żyjących w granicach państwa niemieckiego.
Wielkopolska w długim biegu ku wolności jest już na ostatniej prostej.
Podczas pisania tekstu wykorzystano artykuł Bogusława Polaka, „Mieczysław Paluch 1888-1942”, zamieszczony w Kronice Miasta Poznania, fragment wspomnień Bohdana Hulewicza, „Wielkie wczoraj w małym kręgu”, oraz film dokumentalny „Mieczysław Paluch. Człowiek, powstaniec, dowódca” w reżyserii Janusza Sidora.
autor zdjęć: Narodowe Archiwum Cyfrowe
komentarze