Przypatrując się losom rodzimej zbrojeniówki na przestrzeni ostatnich 25 lat, trudno nie zauważyć, że nigdy nie brakowało pomysłów, jak ją uzdrowić. Gorzej było z przekuwaniem tych planów i strategii w czyny. Może to więc lepiej, że w opracowanej przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego „Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju” krajowemu przemysłowi obronnemu nie poświęcono zbyt wiele miejsca, co słusznie zauważyli eksperci z Narodowej Rady Rozwoju przy prezydencie? Może, jeśli cierpliwie poczekamy na efekty rozpoczętych projektów, to za kilka lat okaże się, że w Polsce po prostu produkuje się nowoczesne uzbrojenie?
Ponieważ historia powinna być dla nas surową, ale jednak nauczycielką, analizując obecną sytuację polskiego przemysłu zbrojeniowego, trzeba przypomnieć niektórym, z jak wysokiego konia spadliśmy. Według cenionego Sztokholmskiego Instytutu Badań nad Pokojem (SIPRI), w 1989 roku nasz kraj znajdował się na siódmym miejscu na świecie pod względem wartości wyeksportowanego uzbrojenia. Co więcej, dwa lata wcześniej, w 1987 roku, znaleźliśmy się w pierwszej piątce globalnych eksporterów broni i sprzętu wojskowego.
Dlaczego rok transformacji ustrojowej w naszym kraju jest punktem zwrotnym dla rodzimej zbrojeniówki? Bo od 1989 roku było już tylko gorzej. Z czołowej piętnastki eksporterów wypadliśmy już w 1992 roku. Poza trzydziestkę, trzy lata później. Rok 1992 warto zapamiętać jednak z innego powodu. Wówczas rząd po raz pierwszy po upadku komunizmu, postanowił bowiem „pomóc” zbrojeniówce systemowo i wymyślił dla niej „plan”. A dokładniej „Projekt przebudowy sektora zbrojeniowego” autorstwa specjalistów z Ministerstwa Przemysłu i Handlu. Dlaczego piszę o tym z przekąsem? Gdyż ów „plan” przetrwał zaledwie kilka miesięcy. Już w 1993 roku pojawił się kolejny „Program konsolidacji i oddłużenia przedsiębiorstw przemysłu obronnego”, również autorstwa MPiH. Potem zapanował względy spokój, gdyż kolejne programy uzdrawiania konającej zbrojeniówki pojawiały się co trzy lata (1996, 1999, 2002). A efekty? W 1987 roku pracowało w niej 250 tys., dziesięć lat później – 68 tys., a w 2016 roku około 25 tys. ludzi.
Ktoś, pewnie słusznie, powie, że zmieniały się rządy, to i zmieniały się strategie. I tak, i nie. Przez kolejnych osiem lat, i to całkiem niedawno, rządziły wspólnie dwie partie. Fakt – w każdej z kadencji był inny minister, jednak stery resortu trzymała wciąż ta sama partia, więc ogólny plan działania powinien zostać taki sam. Czy został? Nie. Konkretny przykład? Historię konsolidacji Bumaru w Polski Holding Obronny, a później w Polską Grupę Zbrojeniową, przemilczę, bo czasu i miejsca nie starczy na jej opisanie. Za dowód na to, jak zmienne bywały decyzje, niech posłuży program odbudowy potencjału przeciwlotniczego kraju. W oparciu oczywiście o polski przemysł. Jeden minister chciał postsowiecką obronę przeciwlotniczą modernizować, drugi zaordynował kupno za kilkadziesiąt miliardów nowych zestawów rakietowych kilku typów.
Ale nie o historii, skądinąd bardzo ciekawej i pouczającej, chciałem w tym felietonie podeliberować, a o przyszłości. Z ogromnym zaciekawieniem wsłuchiwałem się w dyskusję, jaka przetoczyła się kilka dni temu na forum działającej przy Prezydencie RP Narodowej Rady Rozwoju. Tematem był raport poświęcony opracowanej przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego „Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju”. Rada, mówiąc bardzo oględnie, wyraziła obawy, czy aby w strategii nie poświęcono za mało miejsca polskiemu przemysłowi obronnemu. Ubolewano, że nie wskazano „znaczenia sektora zbrojeniowego jako istotnego z punktu widzenia inteligentnego rozwoju gospodarczego”.
Mimo że przyznam się bez bicia, mam lekką awersję (jeszcze z poprzedniego systemu politycznego) do wszelkiej maści rad, to w tym konkretnym przypadku zdecydowanie zgadzam się z oceną prezydenckich specjalistów. Trudno nie zauważyć w projekcie wicepremiera Morawieckiego, delikatnie rzecz ujmując, lekkiego niedowartościowania znaczenia zbrojeniówki. Nie chciałbym silić się na analizy tego stanu rzeczy. Wolę przyjąć, że może to mieć tylko dobre konsekwencje. Tyle już było większych i mniejszych planów i strategii, że może to i lepiej?
Może, jeśli da się przemysłowi po prostu w spokoju pracować nad produktami, nad którymi już pracuje w ramach planu modernizacji technicznej – nowymi działami Krab i Kryl, moździerzami Rak, karabinem MSBS, granatnikami rewolwerowymi i wieloma, wieloma innymi produktami – to za kilka lat doczekamy się eksportowych kontraktów?
A gdy weźmie się pod uwagę, że do zbrojeniówki dopiero trafią nowe technologie, kupione w ramach offsetu przy kontraktach na systemy rakietowe, okręty podwodne, śmigłowce itp., to jestem przekonany, że tych innowacyjnych produktów, które będą miały szansę zawojować świat będzie coraz więcej.
Naprawdę doceniam rolę i znaczenie długofalowych planów i strategii. Powinno się, ba, trzeba je mieć. Jednak mam poczucie, że teraz nie potrzebujemy kolejnego wieloletniego programu, a spokojnej i konsekwentnej realizacji już uruchomionych działań. Bo na dobrą sprawę, jak bardzo zmieniły się priorytety dla zbrojeniówki? Musimy kupić nowe bojowe wozy piechoty? Musimy. Musimy mieć nowe czołgi podstawowe? Musimy. Nowe okręty wojenne, także. Nowe śmigłowce – nie inaczej. Trudno wskazać plany kupna uzbrojenia, o którym nie myśleliśmy (albo marzyliśmy) 5 lat temu.
Pewnie, że czasem trzeba korekt, a program Tytana jest tego doskonałym przykładem. Kiedyś wymyśliliśmy choinkę pełną gadżetów, a doświadczenia innych armii na świecie realizujących podobne projekty, dobitnie pokazały, że im mniej elektroniki w „żołnierzu przyszłości”, tym lepiej. Nawiązując zatem do choinkowej przenośni: zamiast dwudziestu, doskonale sprawdzi się jeden sznur światełek. Ale poprawki, czy urealnienie obecnie realizowanych planów, to już zupełnie inna historia.
komentarze