Jednym ze skutków trwającej od 5 lat wojny w Syrii jest największy od czasów II wojny światowej kryzys humanitarny. Według syryjskiego centrum monitorowania praw człowieka podczas konfliktu zginęło niemal 300 tys. osób. Inne źródła podają, że liczba ofiar śmiertelnych sięgnęła już 400 tys., z tego jedna trzecia to cywile. Z kolei UNICEF alarmował ostatnio, że w bombardowanym Aleppo „w potrzasku znalazło się 100 tys. dzieci”. Szacuje się, że z Syrii uciekło od 4,8 do 6 mln ludzi. Kolejne 6,5 mln schroniło się w bezpieczniejszych regionach kraju. I to wszystko w państwie liczącym około 17,2 mln ludności. Ta część ludności, która mimo toczących się walk pozostała w domach, jest zależna od pomocy humanitarnej. Brakuje żywności i leków. Sytuację pogorszył atak na konwój wolontariuszy, do jakiego doszło pod koniec września w Aleppo.
Pomocy humanitarnej w nękanej wojną Syrii udziela m.in. ONZ, jego wyspecjalizowane agendy czy Syryjski Czerwony Półksiężyc, będący – jak nasz Polski Czerwony Krzyż – częścią Międzynarodowego Ruchu Czerwonego Krzyża i Czerwonego Półksiężyca. Konwoje humanitarne, by dotrzeć do potrzebujących – muszą posiadać specjalne zezwolenia na przekroczenie granicy i mieć wytyczoną trasę przejazdu. Co więcej, pojazdy mają być także specjalnie oznakowane. Te środki ostrożności mają wykluczyć groźbę ataków. A jednak do nich dochodzi. Ostatni miał miejsce w Urm al-Kubra na przedmieściach Aleppo (Halab) 19 września, tuż po zakończeniu tygodniowego rozejmu. Zginęło wówczas około 20 osób. Zniszczonych zostało 18 z 31 ciężarówek wiozących m.in. żywność i leki dla potrzebujących, których szacuje się na około 78 tys. Niestety, skutkiem tych tragicznych wydarzeń jest wstrzymanie przez ONZ wszelkich konwojów z pomocą do czasu zapewnienia im bezpieczeństwa. Do tej pory nie udało się ustalić, czy pracowników organizacji humanitarnych zaatakowano przez ostrzelanie czy nalot. W przypadku tego ostatniego mogły go dokonać siły rządowe lub Rosjanie, którzy wspólnie prowadzą naloty na pozycje rebeliantów nad tym obszarem. Ostrzał równie dobrze mógł być wykonany przez drugą stronę. Żadna z nich nie przyznała się jednak do ataku, który od razu spotkał się z międzynarodowym potępieniem.
Aleppo, największe miasto Syrii położone na północnym zachodzie kraju, jest miejscem walk od 2012 roku. Zostało praktycznie podzielone na część wschodnią, kontrolowaną przez rebeliantów, i zachodnią, pod kontrolą sił rządowych. W mieście, oraz całej prowincji, toczą się jedne z najcięższych walk podczas tej wojny. Do próby przejęcia kontroli nad wschodnimi dzielnicami doszło w połowie roku, kiedy to wojska prezydenta al-Asada, wspierane przez rosyjskie lotnictwo, rozpoczęły naloty, niszcząc przy tym budynki mieszkalne. Około 250 tys. osób znalazło się w kleszczach walk. Jedną z ofiar był 5-letni chłopiec, wydobyty ze zbombardowanego budynku. Obraz wystraszonej i pokrytej popiołem postaci w karetce pogotowia obiegł serwisy informacyjne na całym świecie, stając się tragicznym symbolem wojny w Syrii.
Zaatakowany 19 września konwój humanitarny wiózł pomoc dla mieszkańców oblężonych dzielnic Aleppo, które od lipca są odcięte od świata. Przebywająca tam ludność jest na skraju wyczerpania. Tygodniowe zawieszenie broni, wynegocjowane przez USA i Rosję, miało na celu m.in. dostarczenie jej żywności i leków.
Wstrzymanie pomocy przez ONZ sprawia, że tysiące ludzi znajdują się w dramatycznej sytuacji. Nie dotrą do nich niezbędne i oczekiwane – często od kilku miesięcy – środki do życia. Tym samym pogłębia się kryzys humanitarny w Syrii.
Pod koniec września USA zdecydowały o udzieleniu Syrii dodatkowej pomocy humanitarnej. Ma ona wynieść 364 mln dol. W sumie od marca 2011 roku Amerykanie przeznaczyli niemal 6 mld dol. na pomoc osobom, które ucierpiały w syryjskim konflikcie. Dotyczy to zarówno przebywających w samej Syrii, jak i uchodźców w obozach w Libanie, Jordanii, Turcji, Iraku i Egipcie. Chociaż sumy wydają się ogromne, tak naprawdę są kroplą w morzu potrzeb.
komentarze