„Nie trzymaj się regulaminu jak pijany płotu” – nakazywał car Piotr I już na pierwszej stronie wydawanych w armii carskiej instrukcji. Ten absolutny władca wiedział bowiem, że przed żołnierzem stają czasami zadania niemożliwe do rozwiązania w ramach obowiązujących regulaminów. W wojennej praktyce instynkt żołnierski - nawet bez znajomości sentencji cara - pozwalał oficerom „twórczo” podchodzić do kwestii regulaminu.
Czołem stroskana rodzinko!
Do lat 50. XX wieku artyleria korzystała z ciągu konnego. W II RP jej pułki czy dywizjony dzieliły się na artylerię lekką, ciężką i konną. Odróżniały je kalibry dział, zadania oraz sposób przemieszczania obsług. W artylerii lekkiej żołnierze obsługi działa jechali na przodkach i jaszczach oraz na koniach w zaprzęgach. Przodek był pojazdem jednoosiowym, służącym do holowania dział. To do niego zaprzęgane były konie, a doczepiane było działo albo jaszcz. Z kolei jaszcz to również jednoosiowy pojazd służący do przewozu amunicji artyleryjskiej. Obsługi w artylerii ciężkiej szły pieszo za działem. Wyglądało to trochę jak kondukt za trumną, co było powodem prześmiewczych okrzyków ze strony innych artylerzystów: „Czołem, stroskana rodzinko!”. Z kolei obsługa działa artylerii konnej poruszała się konno. Ogółem w działonie artylerii konnej było 19 koni – 12 w dwóch zaprzęgach (do działa i do jaszcza) oraz siedem koni dla obsługi.
Artyleria konna
Artyleria konna służyła do wsparcia kawalerii w walce. Cechowała ją duża manewrowość sprzętem. Bateria artylerii konnej zajeżdżała w pełnym galopie na odkryte stanowisko ogniowe, skąd po odprzodkowaniu prowadziła ogień na wprost, na dystansie do trzech kilometrów – jest to średnia odległość do linii horyzontu w terenie równinnym. Mistrzem w takim użyciu baterii artylerii konnej był Józef Bem, którego szarża artyleryjska pod Ostrołęką była punktem odniesienia dla artylerzystów konnych wiek później, podczas wojny polsko-sowieckiej, która miała dla nich, podobnie jak dla całej kawalerii, wybitnie manewrowy charakter.
Dla artylerzystów, w tym konnych, podobnie jak dla żołnierzy innych korpusów osobowych, wojna składała się z rozwiązywania zadań ogniowych i zadań taktycznych. Z rozwiązywaniem zadań ogniowych zwykle nie było problemów. Inaczej z zadaniami taktycznymi. Regulaminy walki zawierały zwykle ogólne zasady postępowania czy wskazówki. Reszta zależała od decyzji dowódcy.
Zmęczony jak koń po westernie
U schyłku wojny polsko-sowieckiej główna siła pociągowa i transportowa, czyli konie, była już tak zmęczona i wyczerpana marszami czy szarżami, że ostatnie zagony kawalerii wykonywano w zasadzie stępem, a szarżę kłusem. Tak właśnie było podczas ostatniego w tamtej wojnie zagonu Korpusu Jazdy płk. Juliusza Rómmla na Korosteń. Jest coś na rzeczy we współczesnym powiedzeniu: „Zmęczony jak koń po westernie”.
Zagony w bitwie nad Niemnem
Zagon na Korosteń był najbardziej znany, ale nie był jedyny. Podczas bitwy nad Niemnem, na północnym odcinku frontu, podczas pościgu za uchodzącymi bolszewikami, zaplanowano i przeprowadzono mniejszymi siłami kilka zagonów na tyły wojsk sowieckich. Zagonem kawalerii zajęto Suwalszczyznę, wypierając z niej wojska litewskie. Następny zagon grupy kawalerii płk. Adama Nieniewskiego, na Lidę, trwający od 22 do 29 września 1920 roku, na głębokie tyły przeciwnika, miał – w połączeniu z czołowym natarciem 2 i 4 Armii na Grodno i Niemen – doprowadzić do zawalenia się obrony sowieckiej nad Niemnem. Kawaleria miała uchwycić most na rzece Niemen, przejść na drugą stronę i przerwać połączenia kolejowe Grodno-Wilno, Lida-Wilno i Lida-Mołodeczno. Ostatnim zadaniem było przecięcie dróg odwrotu cofającym się wojskom sowieckim. Jednak ze względu na szczupłość sił kawaleria nie mogła wykonać tego zadania.
Zagon na Stołpce i Kojdanów
Kolejnym zadaniem, mimo przemęczenia oddziałów, był zagon na Stołpce i Kojdanów. Wymusił go Naczelny Wódz, Józef Piłsudski, który nagle pojawił się w Lidzie bez eskorty, tylko ze swoim kierowcą i adiutantem. Utworzył wtedy grupę pościgową „Mir” w składzie: grupa kawalerii płk. Nieniewskiego, II Brygada Jazdy, 1 Dywizja Piechoty Legionów i 1 Dywizja Litewsko-Białoruska. Całością dowodził płk Stefan Dąb-Biernacki. Jako pierwsza 30 września ruszyła forsownym marszem pościgowym grupa kawalerii. Przeszła Niemen wpław, przeciągając linami działa artylerii konnej po dnie rzeki. Potem, po kilkugodzinnym odpoczynku, ruszyła dalej.
Zadanie nie do rozwiązania
I tu zaczęły się problemy baterii artylerii konnej. Była to 3 Bateria 2 Dywizjonu, sformowana 10 lipca 1920 roku. Młode wojsko i takiż dowódca, por. Janusz Cybulski. Jej konie były wyczerpane forsownymi marszami podczas wspomnianego zagonu na Lidę. Nie miały sił ciągnąć dział po piaszczystych polnych drogach lub bagnistych łąkach. Jednak taką prawdziwą i nie do pokonania przeszkodą były lasy. Kawaleria doskonale sobie w nich radziła, korzystając z duktów leśnych. Niestety, ówczesne dukty miały wyżłobione koleiny na szerokość rozstawu kół chłopskich furmanek i były za wąskie dla armat. Koła dział ciągle zaczepiały o przydrożne krzaki czy wystające pniaki i korzenie, które trzeba było wyrąbywać, aby umożliwić dalszy marsz. W efekcie artyleria pozostała daleko w tyle wspieranej przez siebie kawalerii. A jazda nie miała ani artylerii, ani nie mogła liczyć na jej wsparcie ogniowe. Jak w tej sytuacji nie opóźnić marszu kawalerii i zapewnić jej wsparcie ogniem? Zadanie w zasadzie nie do rozwiązania. Por. Cybulski znalazł jednak sposób, którego próżno szukać w regulaminach czy instrukcjach. Pozostawił przy działach tylko kilku kanonierów do ich osłony. Z obsług dział sformował specjalny szwadron, który poszedł z 16 Pułkiem Ułanów w straży przedniej. W efekcie osiągnięto manewrowość obsług taką samą, jaką miała kawaleria. Po przejściu lasów, pod Okołowiczami, szwadron artylerzystów konnych, widząc pierwszą baterię przeciwnika, jaką napotkał, ruszył do szarży i zdobył ją. Potem obrócił zdobyte działa o 30-00 (dla czytelników spoza artylerii – o 1800) i obłożył ogniem uchodzących bolszewików. Oczywiście używając do tego zbożnego celu zdobycznej amunicji. Tym sposobem artylerzyści konni zapewnili i wymaganą manewrowość, i wymagane wsparcie ogniowe.
Zatarte w pamięci
Pomimo dość oryginalnego sposobu rozwiązania tego zadania taktycznego, było to wydarzenie, którego szczegóły zatarły się w pamięci uczestników walk. W pięknie wydanej w 1938 roku „Księdze Jazdy Polskiej” jako miejsce zdobycia baterii podczas zagonu na Lidę wskazano Raduń, a jej przynależność na litewską. Podczas tamtego zagonu przeciwnikami byli Litwini i bolszewicy. Z kolei w „Zarysie historii wojennej 2-go dywizjonu artylerii konnej” miejscem szarży był Raduk. A 16 pułk ułanów w swoim „Zarysie historii wojennej…” przypisał sobie zasługę zdobycia baterii. Docenić należy wysiłek gen. Tadeusza Machalskiego, który w wydanym w 1969 roku na emigracji opracowaniu pt. „Ostatnia epopeja. Kawaleria polska w wojnie z bolszewikami w 1920 roku” zweryfikował i przypomniał to niecodzienne rozwiązanie.
komentarze