Jerozolima. Wielki Piątek 1942 roku, a może 1943? Fotografia nie jest podpisana, a świadkowie już nie żyją. Na zdjęciu żołnierze Armii Polskiej generała Andersa, ocaleńcy z łagrów, przemierzają ciasne uliczki Via Dolorosa. Rzeka polskich mundurów płynie wolno między zwartą zabudową kamienic. Miejscowi patrzą, jak wojsko bez ojczyzny, w obcym kraju, podąża za niesionym wysoko krzyżem. Obcy kraj to zresztą nie najlepsze określenie ówczesnej Palestyny. Na każdym kroku bowiem widać ogromny szacunek Polaków do tej ziemi. Identyfikują się z tym miejscem i przynależą do niego. Szczególnie transporty przybyłe z Rosji uznają palestyński epizod za prawdziwe zrządzenie Opatrzności.
W wielkanocnym periodyku „Orzeł Biały” wydanym w kwietniu 1942 roku generał Anders pisze m.in.: „Żołnierze, (…) rok temu obchodziliśmy to święto rozproszeni (…), rozdarci, bezbronni, ale nie złamani. Nasi najbliżsi dziś w kraju śpiewać będą 'Wesoły nam dzień dziś nastał' z uśmiechem – nie we łzach, bo wiedzą, że jesteśmy znów wojskiem, że przyniesiemy im wolność”. Dalej życzył swym podkomendnym, by przyszłe święta mogli „święcić w wywalczonej krwią naszą Zmartwychwstałej Ojczyźnie”. Słowo „Zmartwychwstanie” tu, w Jerozolimie, wybrzmiewa szczególnie. Jest cudem, którego dotknęli i chcą go powtórzyć. Upokorzone rozbrojeniem, jeniecką udręką, głodem, polskie wojsko znów chce walczyć, chce się bić, chce zemsty.
Póki co jednak z zadziwiającą energią żołnierze zabierają się za „kolonizowanie” palestyńskiej ziemi. Skutecznie organizują tam życie dla siebie i cywili, także pod względem społeczno-kulturalnym, edukacyjnym, wydawniczym. Oficerowie wychowawczy armii Andersa restrykcyjnie pilnują dyscypliny wśród żołnierzy. „Pamiętaj o honorze polskiego munduru”, „Dobre imię żołnierza polskiego zależy od twego zachowania”, „Pamiętaj, że jesteś rycerzem wielkiej sprawy!” – grzmią hasła rozdawanych ulotek. Nawet gdyby ktoś nie był zainteresowany wiedzą, cóż to za sprawę niosą na sztandarach Polacy, to po ich wyjeździe naprawdę trudno było nie zauważyć godnie wyeksponowanej naszej narodowej symboliki. Misternie wyrzeźbionych herbów polskich miast, z których pochodzili żołnierze. I tej Polski, którą się podpisywali, tych orłów, których nikt nie zrzucał, których nie trzeba było drukować potajemnie, na które można było patrzeć do woli. A może był w tym niewypowiedziany lęk, że jeśli nie będzie zwycięstwa, to trzeba tę Polskę przypominać, zachować gdzieś w kawałkach, choćby na rubieżach świata.
Największe jerozolimskie dzieło Armii Polskiej na Wschodzie dopiero przed nami. Dzieło dość zuchwałe, dodajmy. Postawa polskiego żołnierza, pewien rodzaj dezynwoltury, przemieszanej jednocześnie dumy i pokory wobec największej z tajemnic, to w ogóle temat na osobne zagadnienie. Osobne, bo nikt inny nie wpadł na pomysł, by wpisać dzieje swego kraju w historię Zbawienia. Nikt, oprócz polskiego wojska.
Patriarchat ormiański sprawuje pieczę nad skrzyżowaniem dróg, przy którym mieszczą się III i IV stacja Drogi Krzyżowej, zwane już powszechnie stacjami polskimi. Przebudowane wysiłkiem polskich żołnierzy i z ich składek. Wyróżniają się na tle pozostałych architekturą, pietyzmem wykonania i dodatkowym przeznaczeniem. To również małe polskie muzea, do dziś aktualizowane są ich zasoby. III stację (Chrystus upada pod krzyżem) zdobi symboliczny fresk przedstawiający historię Polski wpisaną w dramat Golgoty. Zobaczymy tu też pamiątkowy krzyż niesiony przez żołnierzy w czasie ich pierwszej po ocaleniu drogi krzyżowej z 1941 roku. Płaskorzeźba upadającego Chrystusa jest autorstwa polskiego porucznika, cudem ocalonego z Kozielska – Tadeusza Zielińskiego. Marmurowy ołtarz IV stacji (Spotkanie z Matką) przytrzymują dwa polskie orły, również autorstwa Zielińskiego. Na Górze Oliwnej wśród kilkudziesięciu majolikowych tablic z modlitwą „Ojcze nasz” wypisaną niemal we wszystkich językach świata widnieje też polska. Zadbali o to w 1943 roku żołnierze Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich.
Kiedy dość ekscentryczny osobnik podający się za właściciela podupadłego hotelu „Imperial”, położonego w samym sercu starego miasta, zachwalał walory swego przybytku (używał przy tym koronnego argumentu, że przed laty było to ulubione miejsce pobytu Agaty Christie), mój wzrok padł na reprodukcję obrazu Jana Matejki „Śmierć Barbary Radziwiłłówny”, wyeksponowaną na sztalugach pośrodku biura. – To pamiątka po Polakach – wyjaśnia. – Przysłali mojemu ojcu po wojnie. Patrzę na ten obraz i tak sobie codziennie tu umieramy, ale tylko ja się starzeję, a wasza polska królowa ciągle młoda.
Wielkanocny spacer po starej Jerozolimie śladami polskich żołnierzy naprawdę ściska za gardło. Może dlatego właśnie, witając się z Państwem, przywołuję ich cienie...
Bo przecież spełniły się życzenia generała Armii Polskiej na Wschodzie. Tylko nikt jeszcze nie rozsądził, czyja samotność po wojnie była większa: ich – bez ojczyzny, czy ojczyzny – bez nich. Przed nami kolejny piękny i radosny poranek Zmartwychwstania. W wolnej Polsce. Jakie to oczywiste…
Życzę Państwu dobrych Świąt!
autor zdjęć: Ośrodek Karta
komentarze