Opinia o żołnierzach wyklętych do tej pory dzieli Polaków. Dla jednych to żołnierze niezłomni, dla drugich – „żołnierze przeklęci”. Spór o nich jest w istocie sporem o coś innego. A mianowicie o pozytywny lub negatywny stosunek do Polski niepodległej i do Polski podległej (wschodniemu sąsiadowi). Od kilku lat dyskusja na ten temat wybucha w okolicach 1 marca, który od 2011 roku jest świętem państwowym – Narodowym Dniem Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”.
Żołnierze wyklęci to nazwa żołnierzy II konspiracji z lat 1944–1963. Byli wyklętymi przez Polskę Ludową, nazywani na początku „reakcyjnymi bandytami” i „zaplutymi karłami reakcji”. Opinia publiczna w Polsce jest podzielona w tej kwestii od zakończenia II wojny światowej. Można zauważyć, że linia podziału przebiega podobnie jak w przypadku oceny wyzwolenia Polski przez Armię Czerwoną.
Ludzie, dla których wyzwolenie spod okupacji niemieckiej stanowi osiągnięcie celów wojny, jaką Polska prowadziła od 1 września 1939 roku, uważają żołnierzy II konspiracji za bandytów i zbrodniarzy, przeszkadzających w odbudowie ludowego państwa ze zniszczeń wojennych. Ci, którzy w Polsce Ludowej widzą „pełnoprawne państwo, uznawane na arenie międzynarodowej” nazywają ich również „żołnierzami przeklętymi”, co jakiś czas temu publicznie wyartykułowała z uśmiechem na twarzy pewna pani europoseł, profesor i celebrytka.
Z kolei dla tych, którzy przyjmują, że celem wojennym Polski była obrona i odzyskanie niepodległości i suwerenności, zakończone niestety niepowodzeniem, wysiłek zbrojny żołnierzy wyklętych stanowi ciąg dalszy walki o niepodległość. Z perspektywy lat walka ta została uznana za beznadziejną, prowadzoną przez żołnierzy, którzy nie mieli innego wyjścia. Chyba, że „wyjściem” nazwiemy aresztowanie i wywózkę „na białe niedźwiedzie”, więzienie lub tradycyjny strzał w potylicę, tzw. katyniak.
Spór o niepodległość jest sporem podstawowym. Wszystkie inne są już wtórne. W tym sporze po jednej stronie mamy zwolenników Polski niepodległej, a po drugiej – zwolenników Polski Ludowej, zbudowanej według koncepcji towarzysza Stalina (jednego z autorów Konstytucji PRL z 1952 roku). Jeżeli za oś tego sporu przyjmiemy stosunek do odzyskania niepodległości jako celu wojny oraz ocenę stopnia osiągnięcia tego celu w latach 1944–45, to zaczniemy rozumieć wspomniany podział opinii publicznej. Dojdziemy również do wniosku, że do grona wyklętych należy zaliczyć o wiele większą liczbę żołnierzy niż dotychczas.
Wielu żołnierzy było w PRL wyklętymi, pomimo że zginęli, walcząc z okupantem niemieckim. Komunistyczna propaganda robiła wszystko, aby wypaczyć ich prawdziwy wizerunek i przemilczeć zasługi. Klasycznym przykładem jest osoba cichociemnego por. (płk.) Jana Piwnika, ps. „Ponury”, dowódcy zgrupowań partyzanckich w Górach Świętokrzyskich. Poległ 16 czerwca 1944 roku pod Jewłaszami na Nowogródczyźnie na trzy tygodnie przed zajęciem tych terenów przez Armię Czerwoną. Przez kilkadziesiąt lat w PRL wznawiano w dużych nakładach, jako lekturę szkolną, książeczkę Janiny Broniewskiej „Z notatnika korespondenta wojennego”, w której przedstawiono „Ponurego” jako sprawcę mordu w Pardołowie. Można w niej było przeczytać, jak to grupa „Ponurego” torturowała, łamała ręce i nogi, a na końcu zamordowała PPR-owców. Siła oddziaływania publikacji była ogromna, została ona bowiem wpisana do kanonu lektur szkolnych. Nie było ważne to, że „Ponury” i jego żołnierze nie mieli z tym mordem nic wspólnego. Chodziło o zohydzenie tego partyzanta. Dopiero założona przez podkomendnych „Ponurego” sprawa sądowa doprowadziła do wycofania książeczki z listy lektur szkolnych. Jego historię opisał Cezary Chlebowski w książce „Pozdrówcie Góry Świętokrzyskie”, wydanej w 1968 roku. Wówczas też rodzina i byli podkomendni „Ponurego” rozpoczęli starania mające na celu sprowadzenie jego prochów z Nowogródczyzny i pochowanie na Kielecczyźnie, w Górach Świętokrzyskich, gdzie był już legendą. Przez kilkanaście lat działania te nie odnosiły żadnego skutku pomimo uzyskania zgody stosownych władz Białoruskiej SRR. Nie pomogły interwencje na najwyższych szczeblach. Sprawę blokował kielecki ZBoWiD (Związek Bojowników o Wolność i Demokrację), kierowany przez byłych partyzantów Gwardii Ludowej (GL) i Armii Ludowej (AL), który nie mógł darować „Ponuremu” chyba tylko jednej rzeczy. „Ponury”, syn chłopa, był w II RP oficerem policji, a jako dowódca zgrupowań partyzanckich porządnie „oczyścił” Kielecczyznę z panoszącego się podczas okupacji i uciążliwego dla ludności bandytyzmu. Jedynym racjonalnym wytłumaczeniem tej ZBoWiD-owskiej blokady jest założenie, że „Ponury”, likwidując bandytyzm, tym samym zlikwidował bazę rekrutacyjną GL, co biorąc pod uwagę późniejszy rozwój wypadków, było działaniem znacznie utrudniającym zaprowadzenie nowych „porządków”. Dopiero w 1988 roku „Ponurego” żegnało na długiej, 58-kilometrowej trasie pogrzebu około 120 tysięcy ludzi. Pogrzeb odbył się bez wojskowej asysty honorowej.
Zohydzanie żołnierzy wyklętych było normą. Władzy zależało, aby w oczach społeczeństwa powojenny partyzant był tylko bandytą i zbrodniarzem. Również Danuta Siedzikówna „Inka” została bohaterką książki-paszkwilu autorstwa Jana Bobczenki (byłego szefa bezpieki w Kościerzynie) i gdańskiego dziennikarza Rajmunda Bolduana „Front bez okopów”, w której przedstawiono ją jako krępą brunetkę mordującą wziętych do niewoli bohaterskich funkcjonariuszy UB.
Inny wyklęty, adwokat Władysław Siła-Nowicki, inspektor Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość na Lubelszczyźnie pisał: „Śledztwo prowadzili Kędziora i Chimczak. (…) Nadzorował je mjr Serkowski i ppłk Humer. (…) Nasza sprawa, sprawa lubelskiego WiN czy sprawa „Zapory”, jak ją często określano, była o tyle specyficzna, że właściwie nie było sporów co do samych faktów. (…) Oddziały „Zapory”, których ja byłem w jakiś sposób kierownikiem politycznym, były czysto partyzanckimi, bez żadnych, ale to żadnych, domieszek przestępczych. Byli to ludzie na wysokim poziomie etycznym, co moich śledczych szczególnie bulwersowało”. Mimo to z zaporczyków też zrobiono niemieckich sługusów. Siła-Nowicki wspominał, że na rozprawę ubrano ich w mundury Wehrmachtu: „Ten mundur hańbił katów, nie ofiary. I nieskończenie ważniejszym od naszego ubrania było to, co przed sądem krzywoprzysiężnym mówiliśmy podczas procesu”.
Chronologicznie jednymi z pierwszych wyklętych byli żołnierze mjr. (ppłk.) Macieja Kalenkiewicza, ps. „Kotwicz”, jednego z dwóch autorów koncepcji cichociemnych i autora operacji „Ostra Brama”. Enkawudziści nazywali go „bezrukij major”. Kilka tygodni wcześniej amputowano mu zranioną rękę. Swoim oddziałem dowodził, mając niewygojony jeszcze kikut. Oddział „Kotwicza” został rozbity przez NKWD 21 sierpnia 1944 roku pod Surkontami. Według meldunku NKWD, straty Polaków to 53 zabitych, 0 rannych. Straty Rosjan – 68 poległych oraz wielu rannych.
Według relacji jednej z ocalałych sanitariuszek Eleonory Kolendo, ps. „Teresa”, którą bojcy wzięli za chłopkę z pobliskiej wsi: „(...) najgorsze było to, że oni razem ze mną robili obchód placu boju i wszystkich nieżyjących, ciężko rannych i lekko rannych, wszystkich dobijali bagnetami. Wszystkich! Przecież pamiętam twarz kapitana „Hatraka” do dziś... On miał taką złotą szczękę i patrzył na mnie przytomnie, patrzył na mnie tak, jakby jemu było mnie żal. Ja to widziałam po jego oczach. Jeden bandzior podszedł i pchnął go bagnetem w bok, tu. Ja tylko widzę jego zęby wyszczerzone, bo on jego walił w brzuch, w klatkę piersiową, ile tylko chciał. I tak po kolei, każdego”. Ta relacja tłumaczy, dlaczego informacji o rannych w meldunku nie było.
Zwłoki zabitych zakopano w zbiorowym grobie na pobliskim cmentarzyku powstańców z 1863 roku. Po wojnie wybudowano tam oborę zarodową na 800 krów. Dwa razy dziennie tysiące racic tratowały zbiorowy grób w drodze na pastwisko i z powrotem. Dopiero w latach 90. XX wieku udało się uporządkować cmentarz, a szczątki pochować w 41 osobnych oznaczonych grobach. W „Encyklopedii II wojny światowej”, wydanej przez Wyd. MON w 1976 roku, zabrakło miejsca na notatkę biograficzną ppłk. Kalenkiewicza.
Dziś, gdy patrzę na uśmiechniętą twarz pani europoseł, wypowiadającej swoją kwestię o „żołnierzach przeklętych”, wiem jak wyglądał uśmiech na twarzy radzieckiego bojca dobijającego graniastym sztykiem kpt. Franciszka Cieplika, ps. „Hatrak”…
komentarze