Cyrk „Borka” rozpoczął swój „spektakl” na dworcu Warschau West 21 lutego 1944 roku z jednogodzinnym opóźnieniem, o 7.45 rano. Przerzut na wschód, na oczach Niemców, 65 uzbrojonych partyzantów wagonem „Nur fűr Deutsche” był jednym z bardziej bezczelnych występów polskiej logistyki wojskowej. Brawurową akcją dowodził rtm. Tomasz Zan ps. „Borek”.
W 1943 roku Komenda Główna Armii Krajowej powołała nową strukturę przeznaczoną do wsparcia logistycznego poszczególnych okręgów AK na Kresach, tzw. Start. Jego zadaniem było m.in. przekazywanie kadr oficerskich i podoficerskich do oddziałów partyzanckich oraz dostarczanie broni, wyposażenia polowego szpitali, lekarstw, mundurów, ciepłej odzieży i butów, słowem wszystkiego, co było potrzebne do walki. „Startem-III”, który miał zaopatrywać Okręg Nowogródzki AK i przyszłą, odtworzoną 19 DP AK, dowodził rtm. Tomasz Zan ps. „Borek”.
Warto przybliżyć tę postać. Ciekawostką jest to, iż był w prostej linii prawnukiem Tomasza Zana, poety i jednego z „promienistych”, który z wyroku carskiego sądu przez trzynaście lat „kolonizował” gubernie orenburską i mohylewską. Były peowiak i „zagończyk” z pułku Jerzego Dąmbrowskiego „Łupaszki” z 1920 roku, potem porucznik rezerwy 4 Pułku Ułanów Zaniemeńskich, przeszkolony przez „dwójkarzy” w 1927 roku dywersant. Pomiędzy wojnami gospodarzył na majątku w Duksztach, przy granicy z Litwą. Uprawiał żyto i owies oraz hodował ryby. Wprowadzał innowacje w gospodarstwie. Aby nie wyjść z wprawy, polował, szkolił pluton PWK „Krakusów” oraz co roku uczestniczył w sześciotygodniowych manewrach swojego pułku. Został powołany jako porucznik łączności w marcu 1939 roku na ćwiczenia, gdzie awansowano go na stopień rotmistrza i przeniesiono do służby czynnej.
Rotmistrz Zan po zakończeniu wojny obronnej we wrześniu organizował siatkę polskiego wywiadu w krajach bałtyckich. Aresztowany przez braci Litwinów, w zwiedzanych więzieniach spotkał m.in. swojego dowódcę z 1920 roku, ppłk. Jerzego Dąmbrowskiego oraz zapomnianego obecnie, a wtedy jeszcze pamiętanego, jednego z dowódców obrony Kresów Wschodnich, Jankowskiego, który od 1920 roku odsiadywał wyrok 25 lat. Siedział również z Litwinami, którzy z utęsknieniem czekali, aż Litwa zostanie wcielona do ZSRR. Zan określał to „swoistym patriotyzmem”. Po wypuszczeniu z więzienia w sierpniu 1940 roku pracował nad rozbudową sieci polskiego wywiadu na wschód („WW 72” – wywiad na wschód). Do tej pracy wciągnął byłych żołnierzy majora „Hubala”. Oni polubili już niebezpieczną i ryzykowną robotę. W 1942 roku wszystkie informacje z tej sieci dochodziły do Londynu i do Moskwy.
Po roku pracy w wywiadzie „Borek” poprosił o przeniesienie do dywersji i został dowódcą oddziału specjalnego Kedywu „Motor-Sęk” przeznaczonego do dywersji na liniach kolejowych. Podczas wysadzania mostów i pociągów spożytkował swoje przeszkolenie dywersyjne z 1927 roku. Innymi słowy, ta inwestycja Oddziału II w edukację ówczesnego ppor. Zana dobrze się zwróciła.
Partyzancka logistyka
Do pracy w „Starcie-III” dobrał sobie wyjątkowych. Wśród nich był sześćdziesięcioletni weteran spod Verdun i były powstaniec śląski, który miał dużą kolekcję niemieckich odznaczeń (w tym Krzyż Żelazny). To ostatnie zawsze robiło duże wrażenie na Niemcach. Podobnie jak miła i niezbędna w kontaktach z okupantem umiejętność ostrego picia o każdej porze, jeśli zaszła taka konieczność. Nosił pseudonim „Onkiel”. Po nawiązaniu kontaktu z firmą transportowo-budowlaną inż. Stankiewicza, budującą lotniska i magazyny w Lidzie i Mińsku dla Niemców, rozpoczęto wysyłkę na jej adres materiałów budowlanych z ukrytą w nich bronią i amunicją oraz materiałami medycznymi. Wysyłki bez strat dochodziły do końcowego adresata, jakim były struktury AK na Nowogródczyźnie. W efekcie udało się skompletować wyposażenie dla trzech szpitali polowych, w tym jednego z narzędziami do trudnych i skomplikowanych operacji chirurgicznych.
Zasługą „Startu-III” było to, że wszystkie oddziały okręgu „Nów”, czyli 9 batalionów piechoty oraz kawaleria (w tym 27 Pułk Ułanów AK dowodzony przez chor. „Noc”), były nieźle uzbrojone i wyposażone w mundury, ciepłą bieliznę i buty. Wystarczy popatrzeć na archiwalne zdjęcia w niczym nieprzypominające kadrów z emitowanego przez TVP osławionego niemieckiego filmu propagandowego „Nasze matki, nasi ojcowie”.
Szef „Startu-III” wykonywał również prace, nazwijmy je polityczne, polegające na negocjacjach z dowódcami różnych ugrupowań, mających na celu przyjęcie ich do Armii Krajowej zgodnie z rozkazem nr 74 Komendanta AK. Rotmistrz „Borek” prowadził rozmowy m.in. z niejakim „Sablewskim” z Uderzeniowych Batalionów Kadrowych, który okazał się być ppor. Bolesławem Piaseckim, jednym z wodzów przedwojennej organizacji nacjonalistycznej Falanga (po wojnie odnalazł się w Radzie Państwa PRL). Żołnierze UBK utworzyli w Okręgu „Nów” III batalion 77 Pułku Piechoty AK z ppor. „Sablewskim” jako dowódcą.
„Start-III” nie miał większych wpadek przy transporcie. Jedynie raz doszło do problemu. Jedenastu chłopaków przerzucanych (pod przykrywką organizacji Todt) do „Nowiu”, wypiło za dużo i wciągnęło się w indagacje w pociągu. W efekcie zamknięto kilku z nich na posterunku kolejowym. „Onkiel” pojechał wówczas ze skrzynką wódki, wytłumaczył ich zachowanie i wszystkich… wyciągnął.
Najciemniej pod latarnią
Najbardziej spektakularnym sukcesem „Startu-III” był przerzut 65 „spalonych” dla organizacji w Warszawie, a doświadczonych żołnierzy Kedywu. Transport miał nastąpić ze zdobyczną bronią w wagonach „Nur fűr Deutsche” na Nowogródczyznę. Do każdego Urlaubzugu Niemcy doczepiali jeden wagon dla cywili z niemieckich służb pomocniczych. Sposób wykonania przerzutu dowództwo uznało za wariactwo, które zakończy się strzelaniną już na dworcu w Warszawie. Drugą opcją był pieszy marsz na 400 km, pokonanie dwóch niezamarzniętych rzek oraz przemarsz przez dwie pilnie strzeżone granice. Dopiero szef Kedywu, płk Emil Fieldorf „Nil”, po rozmowie z rtm. „Borkiem” wyraził zgodę na tę akcję. Jednocześnie rtm. „Borek” został wyznaczony na szefa sztabu 30 DP AK podczas akcji „Burza”.
„Borek” ubrał przyszłych partyzantów w mundury organizacji Todt, a karabiny kazał przymocować do łopat, pił, siekier i łomów, opakować papierem i tłumaczyć w razie pytań, że ta grupa ochotników do walki z bolszewizmem wyjątkowo otrzymała narzędzia pracy w Warschau. Dwie skrzynki granatów „filipinek” ukryto w wiadrach z marmoladą. Strzelać mieli tylko na komendę „Borka”. Pociąg nadjechał z jednogodzinnym opóźnieniem. „Pracownicy Todta” władowali się do jedynego w nim wagonu dla niemieckich cywilów. Tłok był niesamowity. Większość konspiratorów stała na korytarzu z tymi niby-łopatami, niby-piłami i niby-siekierami. Nie było mowy, aby położyli je na półkach z bagażami. Było to wręcz tak groteskowe i tragikomiczne, że później ktoś nadał tej całej akcji kryptonim „Cyrk Borka”. W Małkini na granicy Generalnej Guberni przeszli kontrolę graniczną. „Onkiel” zdołał wytłumaczyć Niemcom obecność sprzętu w wagonie. W Białymstoku pociąg został otoczony przez funkcjonariuszy SS i Gestapo. Jeden z żołnierzy Kedywu, Francuz Maxime, skwitował ponuro: „Życie jest gówno warte, merde alors”. Niemcy wyprowadzili wszystkich pasażerów z pociągu do hali dworcowej. Tam ustawili ich pod ścianami. Po pięciu minutach Niemcy zniknęli. Okazało się, że sam gaulaiter Prus Erich Koch miał przyjechać specjalnym pociągiem do Białegostoku. Kilka lat później potwierdził to „Borkowi” sam Erich Koch. „Borek” miał „zaszczyt” siedzieć z nim w tej samej celi w więzieniu Polski Ludowej. Mieli dużo czasu na gadanie. W Białymstoku grupa „pracowników Todta” przesiadła się do pociągu do Grodna, gdzie z kolei mieli się przesiąść do pociągu do Porzecza, którym mieli dojechać do stacji Rybnica. Stamtąd tylko cztery dni pieszego marszu dzieliło ich od spotkania z oddziałami partyzanckimi 77 Pułku AK.
Pełny sukces
Kilka miesięcy później, po wykonaniu zadań w ramach akcji „Burza”, w trakcie marszu na odsiecz powstańczej Warszawie oddziały 30 DP AK zostały rozbrojone przez żołnierzy „wyzwolicielskiej” Armii Czerwonej, a żołnierze przewiezieni do obozu koncentracyjnego na Majdanku, gdzie, jak mówił Zan, jeszcze nie wystygły krematoria. Major „Borek” (awans otrzymał 3 maja 1944 roku) wraz z innymi oficerami został zesłany do łagru w Riazaniu. Po przyjeździe na miejsce zobaczyli czyste budynki i plac z masztem z biało-czerwoną flagą. „Przechadzali się tam wojskowi w zielonych mundurach, w rogatywkach, eleganccy, swobodni, uśmiechnięci… Stali o jakieś sto kroków od nas i przyglądali się, jakbyśmy spadli z księżyca. Nikt do nas nie krzyknął, nie podszedł, nie zrobił najmniejszego gestu, nie pozdrowił, nie zasalutował. Byli to słuchacze szkoły dla oficerów politycznych z armii Berlinga. Powiedziano im, że jesteśmy polskimi faszystami, którzy współpracowali z armią Hitlera". Ta narracja była stosunkowo skuteczna. Jakieś dziesięć lat temu w rozmowie z pewnym emerytowanym oficerem promowanym jeszcze w czasach marszałka Rokossowskiego usłyszałem: „Przecież Armia Krajowa współpracowała z Niemcami!"
komentarze