Czy rzeczywiście – jak twierdził marszałek Piłsudski – biała Rosja była groźniejsza dla Polski niż bolszewicka? Jak bohater odznaczony Virtuti Militari za walki z bolszewikami mógł zostać komunistycznym marszałkiem posyłającym na śmierć działaczy podziemia? I w jaki sposób sprzymierzeni z Niemcami węgierscy żołnierze ratowali życie powstańcom warszawskim? To niektóre tematy poruszane w książkach historycznych wydanych w 2015 roku. Ciekawych publikacji było jednak znacznie więcej. Ich autorzy łamią utarte poglądy i docierają do nieznanych dotychczas dokumentów, po to by rzucić nowe światło na wydarzenia z naszej przeszłości.
„Szlak nadziei” – 70 lat później
Czytelnicy najnowszej książki profesora Normana Daviesa „Szlakiem nadziei. Armia Andersa. Marsz przez trzy kontynenty” (Rosikon Press) mogą być zaskoczeni, a nawet zbulwersowani. W tej obszernej książce bitwa 2 Korpusu o Monte Cassino zajmuje tylko parę stron. Autor więcej miejsca poświęcił misiowi Wojtkowi. Profesor Davies świadomie nie koncentruje się na działaniach bojowych, lecz na zbiorowym losie i wędrówce z „nieludzkiej ziemi” tej szczególnej społeczności, jaką była formacja potocznie nazywana Armią Andersa. Davies zalicza do niej także i cywili, bowiem wojsko ich przygarnęło, żywiło i wyprowadziło ze Związku Sowieckiego, a żołnierze i cywile dzielili – przed układem Sikorski–Majski – wspólny los zesłańców i więźniów łagrów. Nie mogło więc zabraknąć także opisania losów polskich dzieci oraz wielu miejsc na świecie, do których trafili uchodźcy: w Afryce, Indiach, Meksyku i Nowej Zelandii.
Książka Daviesa jest opowieścią inkrustowaną licznymi wspomnieniami tych, którzy przemierzali tytułowy „szlak nadziei”, a także relacjami osób, z którymi autor rozmawiał. Książka ma charakter albumowy. Część publikowanych archiwalnych zdjęć, a także dokumentów, została przysłana autorowi w odpowiedzi na jego apel. Norman Davies pracował nad „Szlakiem nadziei” nie tylko przy biurku. Wraz z fotografem Januszem Rosikoniem odwiedził wiele miejsc związanych z armią Andersa.
Norman Davies zauważa, że, do tej pory losy Armii Andersa nie znalazły należnego sobie odzwierciedlenia ani w literaturze, ani w filmie fabularnym. Ale brakowało także takiej panoramicznej opowieści, jaką jest jego książka.
Od bohatera do komunistycznego ministra obrony
W mijającym roku ukazała się także zbiorcza publikacja „Michał Żymierski 1890–1989” (IPN). Prace nad biografią komunistycznego marszałka rozpoczął prof. Jerzy Poksiński. A po jego śmierci kontynuował je Jarosław Pałka. I to właśnie jego autorstwa jest większość rozdziałów. Żymierski był dzielnym oficerem Legionów, jako dowódca dywizji piechoty w wojnie polsko-bolszewickiej otrzymał Virtuti Militari. Na tym jednak kończy się jego ładna karta. W 1927 roku został skazany na 5 lat więzienia za łapownictwo i narażenie skarbu państwa na straty. Jak piszą autorzy książki, materiał dowodowy był mocny. Nie można widzieć w tym wyroku motywów politycznych, jakkolwiek Żymierski opowiedział się podczas przewrotu majowego przeciw marszałkowi Piłsudskiemu. Żymierski stał się agentem sowieckiego wywiadu, lecz nie jest wcale pewne, że –jak twierdził – było to wynikiem radykalnej zmiany jego poglądów. Być może motywacja była prozaiczna: wyrzucony z wojska, bez zawodu, nie miał z czego żyć. Niejasny pozostaje także charakter jego kontaktów z agentami niemieckimi i Gestapo podczas okupacji. Żymierski starał się o przyjęcie w szeregi ZWZ-AK. Nie wiadomo, czy z powodzeniem. Lecz nawet jeśli tak było, to, jak pisze Jarosław Pałka, nie powierzono mu żadnego stanowiska. Żymierski szukał też miejsca w Batalionach Chłopskich, bezskutecznie, a być może w NSZ.
Michał Żymierski zdawał sobie sprawę, że jako komunistyczny minister obrony i marszałek, jest właściwie jedynie figurantem, lubił jednak zaszczyty i luksusowe życie. Był lojalny wobec komunistów, firmował walkę z podziemiem antykomunistycznym i zatwierdzał wyroki śmierci, jakkolwiek wielu skazanym zamieniał karę główną na więzienie. Jarosław Pałka konkluduje, że Żymierski „potrafił znaleźć dla siebie miejsce podczas zawirowań dziejowych” i korzystał z szans i możliwości, jakie niósł bieg historii.
(Nie)istniejący pakt Piłsudski–Lenin
W rękach Józefa Piłsudskiego leżała radykalna zmiana losu Polski, Rosji i Europy – twierdzi Piotr Zychowicz w książce „Pakt Piłsudski–Lenin” (Rebis). Tytuł prowokacyjny, bo takiego paktu nie było, jednak autor ma na myśli nieformalne porozumienie, które w istocie uratowało władzę bolszewików i pociągnęło w przyszłości fatalny ciąg zdarzeń. Jesienią 1919 roku wojska generała Denikina parły na Moskwę. Dzieliło ich już od niej tylko 200 kilometrów. I gdyby wtedy Polacy uderzyli na Mozyrz, mogliby zniszczyć bolszewicką 12 Armię, a wiążąc bolszewickie siły, poważnie odciążyliby Denikina. Także sam Piłsudski w 1919 roku twierdził, że jest tak silny, iż może iść na Moskwę. Tak się nie stało. Gdy Denikin zmagał się z Armią Czerwoną, wojsko polskie pozostawało bierne. Zdaniem Zychowicza zaciążyło na tym przekonanie Piłsudskiego, że biała Rosja, nieuznająca polskich aspiracji terytorialnych na wschodzie, jest groźniejsza, niż Rosja bolszewicka. Miał o tym decydować uraz Piłsudskiego z czasów, gdy walczył z caratem i działał w Polskiej Partii Socjalistycznej. Autor twierdzi nawet, że gdyby Denikin zgodził się na wszystkie polskie postulaty, to i tak Piłsudski, by mu nie pomógł, gdyż kierował się chęcią zniszczenia reakcyjnej Rosji. Tę mocną tezę autor wspiera wypowiedziami samych Rosjan, m.in. Tuchaczewskiego, a także historyków, m.in. Normana Daviesa i Piotra Łossowskiego.
Obawy przed zwycięstwem białej Rosji były nieuzasadnione. Uwikłana w konieczność ostatecznego rozprawienia się z bolszewikami i opanowania chaosu w Rosji, odbudowy kraju, nie walczyłaby z Polską. Tymczasem Armia Czerwona stanęła u wrót Warszawy...
Rok 1920 – pierwsza zdrada Zachodu
Pojęcie zdrada Zachodu kojarzy się z Jałtą, następnie z biernością naszych sojuszników we wrześniu 1939 roku, ale nie z wojną polsko-bolszewicką. Profesor Andrzej Nowak jest autorem książki „Pierwsza zdrada Zachodu. 1920 Zapominany appeasement”(Wydawnictwo Literackie). Dotyczy ona postawy Wielkiej Brytanii wobec Polski. Wielu polityków angielskich, z premierem Lloydem Georgem na czele uważało, że polski „imperializm” jest gorszy niż bolszewizm. A w skład odrodzonej Polski powinny wejść wyłącznie ziemie bezsprzecznie polskie, czyli takie, za jakie uważają je Rosja i Niemcy. Wytyczną polityki brytyjskiej było przekonanie, że wielkie państwa (a takim państwem dla Anglików była też Rosja, nawet komunistyczna), mają prawo decydować o losie małych. W krytycznym dla Polski momencie wojny z bolszewicką Rosją Lloyd George naciskał na Polskę, by przyjęła warunki Moskwy zakładające m.in. zredukowanie polskiego wojska do śmiesznych rozmiarów i skazujące przez to Polskę na los sowieckiego protektoratu. Autor zwraca uwagę, że faktycznym twórcą linii rozgraniczenia między Polską i bolszewicką Rosją (przyjętej później, w 1945 r. za podstawę wytyczenia granicy), nie był wcale lord Curzon, lecz był nim nieprzychylny Polakom wpływowy urzędnik brytyjskiego MSZ Lewis Namier, urodzony w spolonizowanej rodzinie żydowskiej. Curzon natomiast i Winston Churchill wówczas byli nastawieni antybolszewicko, zdawali sobie sprawę z komunistycznego niebezpieczeństwa.
Polak, Węgier dwa bratanki także… w czasie Powstania Warszawskiego
W 2015 roku opublikowano wiele artykułów o pomocy wojska węgierskiego dla powstańców warszawskich. Jednak dopiero teraz ukazało się opracowanie naukowe „Węgrzy wobec Powstania Warszawskiego” Marii Zimy (Ajaks). Autorka nie poprzestała na polskich źródłach, lecz sięgnęła również do archiwów i opracowań węgierskich.
Podczas Powstania Warszawskiego, na obrzeżach polskiej stolicy znajdowały się wojska węgierskie. Niemcy na próżno usiłowali skłonić węgierskich generałów do walki z powstańcami. Generałowie odmówili, odpowiadając, że Węgry nie są przecież z Polską w stanie wojny. I praktycznie ignorowali rozkaz utrzymywania ścisłej blokady wokół walczącej Warszawy. Autorka wskazuje, że Węgrzy nie mogli czynnie włączyć się do walki po stronie powstańców, nie mając pewności – czego nie było w stanie zapewnić dowództwo AK – że zostaną potraktowani przez Armię Czerwoną, a także zachodnich aliantów, jako sojusznicy. Węgrzy w różny sposób pomagali powstańcom. Jak pisze autorka, tam gdzie stacjonowały jednostki węgierskie, istniała strefa neutralna, w której powstańcy poruszali się swobodnie. Węgrzy przepuścili oddziały AK z Puszczy Kampinoskiej na Żoliborz, sprzedawali lub darowywali broń. Powstańców uchodzących z Warszawy ukrywali w swoich szeregach, dając im swoje mundury. Leczyli ich. Po tragicznej dla żołnierzy AK bitwie pod Jaktorowem Węgrzy, ku niezadowoleniu Niemców, wzięli część Polaków do niewoli, czym uratowali im życie. Wojsko węgierskie sprzyjało oddziałom AK pod Warszawą, ostrzegając przed przeciwpartyzanckimi akcjami Niemców. Maria Zima stwierdza, że przytoczone przez nią fakty przeczą prezentowanym do tej pory poglądom o znikomej wartości pomocy Węgrów dla powstańców.
komentarze