Basen Morza Śródziemnego nie tylko łączy kontynenty, ale także świat chrześcijański z muzułmańskim, demokracje z reżimami, stabilność gospodarczą z biedą, a ostatnio także region pokoju z regionem wojen. Szczególnie te ostatnie czynniki warunkują to, czego jesteśmy świadkami na Morzu Śródziemnym – pisze Katarzyna Kobrzyńska z Wojskowego Centrum Geograficznego.
Migracja tym szlakiem istniała zawsze, szczególnie ta zarobkowa. Gwałtowne zamiany, które przyniosła Arabska Wiosna, wpłynęły na wzrost liczby migrantów, zwłaszcza tych politycznych, czyli uchodźców. Libia, Tunezja, Egipt i Syria przez dziesiątki lat rządzone przez dyktatorów były postrzegane jako stabilne, niegenerujące fali migrantów. Jednak chaos, jaki nastąpił po 2011 roku, walki zbrojne oraz pogarszająca się sytuacja gospodarcza sprawiły, że coraz więcej mieszkańców tych krajów porzuca swoje domy. Dotyczy to szczególnie Syrii – rejonu objętego wojną domową i działaniami tzw. Państwa Islamskiego Syrii.
Według najnowszych danych 7,6 mln Syryjczyków stało się wewnętrznymi uchodźcami, a 4 mln opuściło swój kraj. Zważywszy, że w Syrii mieszka 17 mln osób, liczba uchodźców jest bardzo duża. Znaleźli oni schronienie głównie w Turcji (1,8 mln), Libanie (1,2 mln), a także Jordanii (630 tys.), Iraku (250 tys.) czy Egipcie (132 tys.). Taka utrzymująca się od kilku lat sytuacja oraz trwający od 2014 roku napływ kolejnych uchodźców w związku z działaniami tzw. Państwa Islamskiego powodują, że obozy stają się przeludnione. Generuje to problemy chociażby z pogarszającymi się w nich warunkami życia, bezrobociem. Tym można tłumaczyć opóźnioną i tak gwałtowną falę migracji tej ludności do Europy.
Według szacunków w 2014 roku do Europy drogą morską przybyło 219 tys. osób, a tylko w pierwszej połowie 2015 roku już 137 tys. Dla porównania w latach 2011–13 rocznie do Europy przybywało tym szlakiem 70 tys., 22,5 tys. i 60 tys. nielegalnych migrantów. Najwięcej przypływało z Turcji do Grecji, bo aż 68 tys. Szlak ten, stosunkowo krótki i bezpieczny, wybierają przede wszystkim Syryjczycy (57 proc.), ale także Afgańczycy (22 proc.) i Irakijczycy (5 proc.). Drugi szlak, najbardziej niebezpieczny, wiedzie z Libii do Włoch. W 2015 roku skorzystało z niego 67,5 tys. osób, głównie z Erytrei (25 proc.), Nigerii (10 proc.), Syrii (7 proc.) i Gambii (6 proc.). Znaczna grupa pochodzi także z Sudanu i Somalii. Na o wiele mniejszą skalę nielegalna fala migracji dotyczy Hiszpanii (1,2 tys.) i Malty (93 osoby).
W przypadku Syryjczyków w 83 proc. migrantami są mężczyźni. Chcą oni w Europie dołączyć do krewnych, znaleźć pracę, a następnie sprowadzić resztę swojej rodziny, która pozostała w jednym z obozów. Nierzadko na łodziach podróżują też same, rozdzielone dzieci, głównie z Somalii i Erytrei, co też świadczy o dużej desperacji wysyłających je rodziców.
Warunki, w jakich migranci przybywają do Europy, łamią wszelkie zasady bezpieczeństwa. Przepełnione łodzie, brak wystarczającej liczby kamizelek ratunkowych, pożywienia czy fatalne warunki na morzu stawały się przyczyną wielu tragicznych wypadków. W październiku w drodze na włoską Lampedusę zatonęła łódź z 368 osobami, a tylko w kwietniu tego roku zginęło w sumie 1,3 tys. migrantów.
Grecja i Włochy, będące pierwszym etapem migracji, z trudem radzą sobie z tak dużą falą migrantów w ostatnich dwóch latach. Oni, po przekroczeniu granic Unii Europejskiej, migrują dalej. Ich krajami docelowymi są przede wszystkim Niemcy, Szwecja oraz Wielka Brytania. Co ciekawe, bogate kraje znad zatoki Perskiej, bliskie religijnie i kulturowo migrantom, nie przyjmują ich. Ograniczają się jedynie do dofinansowywania obozów dla uchodźców działających w innych krajach.
Rozwiązania obecnej sytuacji wydają sie wielotorowe. Jest to na pewno stabilizacja sytuacji politycznej w takich krajach jak Syria, efektywna walka z tzw. Państwem Islamskim, poprawa sytuacji w obozach dla uchodźców, a także walka z przewoźnikami, którzy stoją za nielegalną migracją ludności przez Morze Śródziemne. Zarabiają oni na tym procederze ogromne pieniądze.
komentarze