Wojsko włącza się w poszukiwania „złotego pociągu”. Taką decyzję podjął dziś rano minister obrony. Wkrótce Dowództwo Generalne wyznaczy jednostkę, która przeprowadzi rekonesans w lasach pod Wałbrzychem. Tymczasem samorządowcy i przedstawiciele województwa dolnośląskiego coraz bardziej sceptycznie oceniają szansę na odnalezienie skarbu.
Z prośbą o wsparcie wojska wystąpił wczoraj wojewoda dolnośląski. – Chcielibyśmy, aby żołnierze zabezpieczyli miejsce, gdzie miałby się znajdować pociąg ze skarbem i przeprowadzili tam rozpoznanie – wyjaśnia Michał Woźnica z biura prasowego Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego. Przede wszystkim chodzi o przeszukanie terenu z użyciem specjalistycznego sprzętu, np. georadaru. Wojsko może być potrzebne także z innego powodu. – To miejsce mogło zostać przez Niemców zaminowane – podkreśla Woźnica. Z kolei saperzy nieoficjalnie przyznają, że na tym terenie hitlerowcy mogli także ukryć np. ładunki ze środkami chemicznymi.
Która jednostka ruszy do akcji?
Dziś rano Tomasz Siemoniak, wicepremier i minister obrony narodowej, zdecydował, że armia włączy się w poszukiwania. – Polecił, by Dowództwo Generalne wyznaczyło jednostkę, która przeprowadzi w okolicach Wałbrzycha rekonesans – mówi ppłk Jacek Sońta, rzecznik resortu obrony.
Choć nie zapadła jeszcze w tej sprawie decyzja, to niewykluczone, że w akcji mogą wziąć udział żołnierze z 1 Pułku Saperów w Brzegu, 4 Batalionu Inżynieryjnego z Głogowa lub specjaliści z Centrum Szkolenia Wojsk Inżynieryjnych i Chemicznych we Wrocławiu.
Tymczasem wczoraj miejsce rzekomego ukrycia skarbu zostało zamknięte dla osób postronnych. – Na sercu leży nam przede wszystkim bezpieczeństwo ludzi. Z tego powodu teren będzie zabezpieczany przez policję, straż leśną i służbę ochrony kolei. Funkcjonariuszom pomoże wałbrzyska straż miejska – zapowiadał wczoraj wojewoda Smolarz. Po ujawnieniu informacji o sensacyjnym odkryciu w okolice Wałbrzycha ściągnęły grupy poszukiwaczy. W weekend wybuchł też pożar tamtejszych lasów. Strażacy podejrzewają, że ogień został podłożony.
Sprawa „złotego pociągu” powróciła kilka tygodni temu, gdy dwóch poszukiwaczy – Polak i Niemiec – poinformowało, że wpadli na trop zaginionego skarbu. Za pośrednictwem kancelarii prawnej zwrócili się oni do lokalnych władz, deklarując, że wskażą miejsce ukrycia pociągu. W zamian chcieli dziesięć procent znaleźnego.
Jeszcze pod koniec ubiegłego tygodnia Generalny Konserwator Zabytków określał prawdopodobieństwo odnalezienia skarbu na 99 procent. Ale przedstawiciele władz Wałbrzycha i Dolnego Śląska są o wiele bardziej sceptyczni. Podczas konferencji prasowej wojewoda Tomasz Smolarz przyznał, że na podstawie przedstawionych urzędowi dokumentów trudno przesądzić o odkryciu. – To zaledwie kilka stron opisu i nieczytelna mapa. Walor prawdopodobieństwa jest niewielki – zaznaczał. W podobnym tonie wypowiadał się prezydent Wałbrzycha Roman Szełemej. – Wobec tych informacji pozostaję bardzo sceptyczny – podkreślał.
Legenda „złotego pociągu”
Historia „złotego pociągu” sięga końca II wojny światowej. W sierpniu 1944 roku Wrocław został zamieniony w twierdzę. Niespełna pół roku później, kiedy do miasta zbliżała się Armia Czerwona, Karl Hanke, gauleiter Śląska (niemiecki naczelnik okręgu), nakazał ewakuować ludność cywilną oraz wywieźć kosztowności ukryte w bankowych sejfach. Miały to być między innymi sztaby złota, srebra, biżuteria, dzieła sztuki. Pociąg ze skarbem wyruszył z Wrocławia i bardzo szybko ślad po nim zaginął. Według niepotwierdzonych informacji skład miał dojechać do Świebodzic. Tam esesmani prawdopodobnie zamordowali obsługę pociągu i sami poprowadzili go w stronę Wałbrzycha. Tam jednak nigdy nie dotarł. Według pojawiających się ostatnio informacji skład mógł zostać ukryty pomiędzy 61 a 65 kilometrem trasy kolejowej z Wrocławia do Wałbrzycha.
autor zdjęć: Dariusz Kudlewski
komentarze