Cicha noc, święta noc w obcym i nieprzyjaznym kraju zapadała kurtyną ciemnej nocy. I tylko jasne gwiazdy na firmamencie nieba jaśniały jaśniej niż zazwyczaj… Gwiazdy, które i w Afganistanie, i w Polsce świeciły swoim blaskiem najjaśniej dla nas właśnie tej nocy… O świętach Bożego Narodzenia na misji pisze mjr rez. Tomasz „Burza” Burzyński, były oficer JWK Lubliniec.
Każda „zimowa” zmiana uczestników wyjeżdżająca na misję w Afganistanie mentalnie i nie tylko przygotowywała się do świąt Bożego Narodzenia daleko od swojej rodziny.
Żołnierze najczęściej zabierali ze sobą z domu drobiazgi, by przypominały im o bliskich w czasie świąt, a szczególnie podczas Wigilii spędzanej na misji. Rodzinne zdjęcia, świąteczna bombka, miniaturka choinki czy stroik świąteczny – każdy zabierał do swojego bagażu coś, co pomoże mu przeżyć świąteczny czas z dala od rodziny. To było dla ducha, a co dla ciała? Specjały w wersji okrojonej, by móc cieszyć się podczas Wigilii polskimi potrawami. Do plecaka pakowano zupy instant: żurek, barszcz czerwony, niezastąpione czosnek i cebulę, słodycze i oczywiście obowiązkowy opłatek. I, co może niektórych zdziwić, w bagażu lądował też zabierany w większej ilości węgiel drzewny. To produkt nie do zdobycia na miejscu, a niezbędny do zorganizowania świątecznego grilla.
W święta już od rana logistycy i operatorzy JWK przeistaczali się w misyjnych „top chef”. Na jaw wychodziły zdolności kulinarne, które posiadali niektórzy z TF-50. Ci, którzy nie czuli się męskim „odpowiednikiem” Magdy Gessler, ubierali choinkę w bombki, łańcuchy i elementy o charakterze „militarnym”, na przykład łuski. Ustawiali stoły, dekorowali w świąteczne ozdoby. Z magazynu żywnościowego brygady logistycznej z Opola (pozdrawiam!) na stół komandosów trafiały polskie specjały takie jak ryby przyrządzone na kilka sposobów i co najważniejsze pierogi i uszka do barszczu. Poza tym każdy dodatkowo z żołnierzy 4101 był nagrodzony paczką świąteczną z polskimi słodyczami.
Po przygotowaniu namiotu, w którym miała się odbyć świąteczna Wigilia, odbywała się część oficjalna. Za stołem zasiadali żołnierze z Lublińca wraz z zaproszonymi gośćmi z poszczególnych komórek i jednostek wojskowych. Uzupełnieniem polskiego wigilijnego menu był chleb arabski. Dowódca TF-50 zabierał głos i składał wszystkim życzenia. Po oficjalnym przemówieniu każdy z każdym łamał się opłatkiem. Oczywiście był i święty Mikołaj, o którego nie było trudno wśród przeważnie brodatych specjalsów. Casting na Świętego Mikołaja wygrał „Marian” z najdłuższą brodą. Pamiątkowe zdjęcia i rozdawanie prezentów tak jak w domu także na misji wywoływały dużo śmiechu i żołnierskiego „świątecznego” dowcipu. Przekaz telewizyjny z koncertami kolęd uzupełniał świąteczny nastrój panujący podczas Wigilii. Prawdziwy świąteczny czas, przerywany raz za razem przez kolegów, którym udawało się dodzwonić z życzeniami do swoich bliskich. Z daleka od rodzin każdy nas w zadumie rozmyślał o tym, co się dzieje właśnie teraz w jego domu…
Po kolacji każdy wracał do swojego lokum. Nie było w tym niczego dziwnego, że cisza zapadała w obozowisku TF-50. Każdy przeważnie próbował się połączyć przez Skype’a lub Facebooka z rodziną. Próby w większości nieudane z powodu niewydolności łącza. Zostawały zdjęcia bliskich i zaduma, kiedy znów się spotkamy.
Cicha noc, święta noc w obcym i nieprzyjaznym kraju zapadała kurtyną ciemnej nocy. I tylko jasne gwiazdy na firmamencie nieba jaśniały jaśniej niż zazwyczaj… Gwiazdy, które i w Afganistanie, i w Polsce świeciły swoim blaskiem najjaśniej dla nas właśnie tej nocy…
komentarze