W tym roku bardzo często znajomi, zwłaszcza ci niezwiązani ze środowiskiem wojskowym, pytali mnie, co myślę o sytuacji międzynarodowej, a konkretnie czy będzie wojna z... i tu padały nazwy dwóch państw: Rosji i Ukrainy. Zdaję sobie sprawę, że nie jest to paranoja moich znajomych, tylko niestety efekt wpływu różnych wypowiedzi w mediach tworzących atmosferę zagrożenia. Komu to potrzebne i po co – mogę się tylko domyślać. I nie jestem niepoprawnym optymistą, odpowiadając: nie. Staram się na bieżąco analizować sytuację, z jaką mamy do czynienia, wymieniać opinie z moimi kolegami i wynik takich analiz uparcie przekłada się na odpowiedź: nie, nie będzie wojny. Nie twierdzę, że w ogóle nie ma takiej możliwości, ale o tym za chwilę. Mówię, że nie ma takiego ryzyka przy obecnej sytuacji geopolitycznej – pisze kpt. mar. Robert „Eddie” Pawłowski, były oficer Formozy.
Po co Rosjanom Warszawa?
W tym roku straszy się głównie Rosją. Zacznijmy więc od niej. Po rozpadzie ZSRR Rosja – patrząc z jej punktu widzenia – miała problem w Czeczenii, który do tej pory czasem odbija się czkawką na Kremlu. Później – nieco łagodniej dla nich – Rosjanie przeszli przez konflikt dotyczący Osetii Południowej. Jego analiza stała się podstawą do wprowadzenia poważnych reform w Siłach Zbrojnych Federacji Rosyjskiej. A już właściwie bezboleśnie Moskwa rozwiązała sprawę Krymu. Gorzej wygląda sytuacja w okręgu donieckim. O czym to świadczy? Pomyślmy chwilę logicznie zamiast szukać szkieletów w szafie. Świadczy to o tym, że Rosjanie odrobili pracę domową i najpierw chcą zdobyć poparcie miejscowej ludności dla swoich działań. Wniosek jest prosty: pchanie się do naszego grajdołka poza problemami nie daje im nic. Jak ujął to jeden mój kolega: nie urywa się kurze złotych jaj (dla tych, co nie oglądali – nie jest to przekręcenie powiedzenia tylko cytat z filmu, w którym powiedzenie przekręcono).
Ktoś powie, że chodzi o zdobycie terenów albo innych cudów. Tylko jakie będą w tym wypadku zyski, a jakie koszty utrzymania tych terenów pod własnym panowaniem? Pozostawiam to wyobraźni innych. Zaznaczam, że nie należy traktować Rosjan jak kompletnych idiotów. Czy Rosja może być zagrożeniem? Ależ oczywiście. Jeśli zostaną zagrożeni gospodarczo, nie będą mieli wtedy nic do stracenia i mogą stać się groźni. Polska oczywiście nie jest w stanie zagrozić gospodarce rosyjskiej, ale Europa i USA już tak. Jakie będą dalsze decyzje podejmowane na arenie międzynarodowej, zobaczymy.
90 miliardów dolarów na rosyjską armię
Rozśmieszają mnie niektóre pomysły, jakie padają w wypowiedziach osób, które zajmują poważne stanowiska. Na przykład, że możemy pokonać Rosjan i zatrzymamy się dopiero w Moskwie. Poza tym, że tacy ludzie są chyba niezbyt ogarnięci, to jeszcze na bakier z historią. Jak się kończyły podboje Rosji czy ZSRR, wiadomo. Jeszcze inną sprawą jest reforma i unowocześnianie rosyjskich sił zbrojnych. Przy okazji igrzysk zimowych wspominałem o reformie Sierdiukowa. Rosja wydaje rocznie około 90 miliardów dolarów na siły zbrojne, co stawia ją na 3. miejscu w świecie. Jest to 4,4 proc. PKB Rosji. Czy też liczebność tychże sił, które szacuje się na około 1 400 000 aktywnego personelu wojskowego i około 2 000 000 rezerwy, z których część jest co jakiś czas aktywizowana. Przez aktywizację rezerw bojowych można rozumieć różne formy prowadzenia działań nieregularnych. Dla przypomnienia: mając już zmobilizowane około 100 tysięcy wojska w rejonie Morza Czarnego (pozostały po olimpiadzie w Soczi), Rosjanie w momencie opanowania Krymu w dwa dni zmobilizowali dalsze około 150 tysięcy na granicy z Ukrainą i jednocześnie przeprowadzili duże manewry sił morskich na Bałtyku. Sama analiza sił zbrojnych Rosji jest tematem na odrębny komentarz.
Teraz Ukraina. Zdaję sobie sprawę, że ta wypowiedź będzie mocno niepoprawna politycznie, że podpadnę samym tylko rozważaniem takiej możliwości, ale wspominam o tym, gdyż w sytuacji zawirowań politycznych na Ukrainie i wzrostu liczby głosów o rewizji naszych wschodnich granic pojawiają się pytania, czy jesteśmy zagrożeni. Czy istnieje prawdopodobieństwo agresji Ukrainy na Polskę? Armię mają większą, to fakt, ale przestarzałą, wozy bojowe stoją w większości i rdzewieją, czekając na remont. Dodatkowo taka siła polityczna, która dążyłaby do agresji Ukrainy na Polskę, byłaby raczej osamotniona i wątpliwym jest, czy mogłaby liczyć na poparcie sił zbrojnych (co nie wyklucza aktów terroru). Taka wypowiedź może nie przemawiać, więc powiem inaczej: jeśli spróbują na naszej wschodniej granicy, prawdopodobnie momentalnie wykorzystają to Rosjanie na wschodniej granicy Ukrainy. A co ważniejsze – mogą użyć ewentualnej agresji Ukrainy na państwo europejskie jako pretekstu do wprowadzenia własnych sił zbrojnych na terytorium Ukrainy. Jak się kończy prowadzenie wojny na dwa fronty, wiemy z historii.
Irytujące jest to całe tworzenie atmosfery zagrożenia. Czy należy szykować się do wojny? Ależ oczywiście – zgodnie z zasadą: Si vis pacem, para bellum. Ale z głową. Nie strasząc narodu – elementy związane z zachowaniem niepodległości powinny być jasne dla każdego Polaka i istotne przez cały czas, a nie tylko od wielkiego dzwonu. Nie tworząc dziwnych tworów, ale takie, jakie mają szanse funkcjonować, rozwijając w rzeczywistości elementy obrony terytorialnej i sił rezerwy, a nie tylko głosić, co to nie będzie, jak się weźmiemy i zrobicie.
komentarze