Braterstwo broni jest swego rodzaju zobowiązaniem wobec sojusznika. Jakkolwiek oficjalnie przyjęto, że polsko-sowieckie braterstwo broni rozpoczęło się 12 października 1943 roku pod Lenino, to faktycznie jego korzenie sięgają bitwy pod Kockiem w październiku 1939 roku – pisze ppłk Andrzej Łydka z Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, znawca i miłośnik historii wojskowości, publicysta portalu polska-zbrojna.pl.
Po zakończeniu II wojny światowej jedną z podstaw wychowania żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego (używam nieoficjalnej, lecz niezwykle spopularyzowanej przez ówczesne media nazwy) był dogmat o „braterstwie broni z Armią Radziecką”. Dogmat ten znalazł się również w rocie przysięgi wojskowej obowiązującej do 1988 roku. Chociaż warto wspomnieć, że podczas uroczystych przysiąg fraza o wspomnianym przymierzu brzmiała, w porównaniu z pozostałą częścią roty, stosunkowo cicho i wątło.
W procesie wychowania młodzieży i społeczeństwa temat braterstwa broni żołnierzy LWP i AR był poruszany przy wielu nadarzających się okazjach, np. obchodach świąt państwowych, akademiach „ku czci” oraz uroczystościach organizowanych cyklicznie pod kilkuset postawionymi po wojnie pomnikami na pamiątkę „wyzwolenia spod okupacji hitlerowskiej” oraz „braterstwa broni”.
Sowieccy żołnierze walczyli wraz z Polakami pod Kockiem
Oficjalna historiografia w PRL datowała początek braterstwa broni na dzień bitwy pod Lenino, tj. 12 października 1943 roku. Braterstwo to było następnie pogłębiane podczas wspólnie toczonych walk przez żołnierzy 1 i 2 Armii WP na froncie wschodnim. Nie można wątpić w szczere i uczciwe podejście do „braterskiego przymierza” przez żołnierzy obu armii na pierwszej linii frontu. Tam zawsze jest uczciwy układ.
Jednak bitwa pod Lenino nie była pierwszą bitwą, w której żołnierz polski i sowiecki razem przelewali krew w walce „z przeklętymi faszystowskimi najeźdźcami”, że pozwolę sobie użyć tego określenia dosyć często stosowanego w oficjalnych wystąpieniach przedstawicieli ludu pracującego miast i wsi. 1 Dywizja Piechoty im. T. Kościuszki nie była tą dywizją, której żołnierze jako pierwsi w historii walczyli ramię w ramię z żołnierzami sowieckimi przeciwko Niemcom. Cztery lata i trzy tygodnie wcześniej żołnierze innej polskiej dywizji o znacznie wyższym numerze czyli 60 DP „Kobryń” płk. Adama Eplera z Samodzielnej Grupy Operacyjnej „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga ramię w ramie z żołnierzami sowieckimi walczyli przeciwko Niemcom z 13 DPZmot. Wehrmachtu pod Kockiem.
Brzmi to nieprawdopodobnie, trochę jak bajka o „żelaznym wilku”, ale płk Adam Epler był oficerem, który ważył słowa i należy mu wierzyć. W swoich, opublikowanych w 1942 roku, wspomnieniach opisał zachowanie kilkudziesięciu żołnierzy sowieckich wziętych do niewoli 29 września 1939 roku w walkach pod miejscowością Jabłoń. „Przesłuchanie jeńców wykazało, że pochodzą z dawnej guberni czernichowskiej. Wszyscy są służby czynnej, przynależą do batalionu o jakimś wysokim numerze ponad 400 i są przeważnie rolnikami z kołchozu. Wygląd ich jest pożałowania godny. Młodzi chłopcy, w wieku od 21 do 22 lat, przedstawiali obraz ruiny fizycznej. Chudzi, z zapadniętymi piersiami, robili wrażenie ludzi zagładzanych od pierwszych chwil swego życia. Umundurowanie tandetne, drelichy – przeważnie łatane – stare, zużyte obuwie. Jedynie płaszcze mieli sukienne, bez guzików, tylko z haftką przy kołnierzu. (…) Z Polakami bić się nie chcą. Muszą jednak, bo im zagrożono, że w razie oporu będą wystrzelani. W czasie walki pilnują ich oficerowie i komisarze. Gdy szli do Polski, naprzód mówiono im, że to ćwiczenia. Po przekroczeniu granicy ogłoszono, że idą na wojnę z Niemcami: nawet się ucieszyli. Nawet wtedy nie wydano im ostrej amunicji. Dopiero jednego dnia otrzymali ostre naboje i zawiadomiono ich, że będą się bili z Polakami.”
Sojusznicy wbrew polityce
Po przesłuchaniu płk Adam Epler powiadomił jeńców, że zostaną odesłani na tyły i będą mogli wrócić do swoich oddziałów lub do Niemców, którzy są ich sprzymierzeńcami. Polacy nie mieli obozów jeńców. „Reakcja ich była niespodziana. Jeńcy zaczęli błagać, aby ich nie odsyłać. Zaczęły się skargi na stosunki w kraju i w wojsku. Opowiadali o nędzy, o złym traktowaniu. Dopiero po wejściu do Polski zobaczyli, jak inni ludzie żyją: „u was są sami amerykanie: każdy ma chałupę, ziemię, nawet dachy na domach są całe” – mówili.
Nagle z głębi ich słowiańskiej duszy wyszła tęsknota za własną rolą, własnym dobytkiem, pracą, której plon zbiera się dla siebie. „Oni już nigdy do siebie nie wrócą – tu jest tak dobrze”. Na stosunki w wojsku skarżyli się: w praktyce była przepaść między nimi a ich przełożonymi. Nawet ich bito. (…) dziwiliśmy się wszyscy. Spodziewaliśmy się raczej fanatyzmu i braku krytycyzmu. Bili się przecież dobrze i bardzo ofiarnie. Gdy już wyczerpali swe wszystkie argumenty zaczęli prosić, aby ich wcielić do polskich oddziałów. Nie wiadomo, czy była to tak silna i bezkrytyczna nienawiść do Niemca, czy tylko tak silna obawa przed powrotem do swoich, ale przysięgali, że będą nam wierni w walce i pójdą wszędzie z nami. Na pewno prośby ich były odruchowe i robiły wrażenie szczerych. Nie mieli czasu na żadne porozumienie się między sobą. Generał Kleeberg nie przypuszczał nawet, że w tej chwili wzmocniły się znowu jego wojska o kilkudziesięciu żołnierzy. Bili się z nami do końca, byli wiernymi i oddanymi nam towarzyszami. Poszli z nami do niewoli niemieckiej i może dopiero wtedy rozpoczęła się ich tragedia”.
Wspomniani wyżej sowieccy żołnierze, aby móc walczyć ramię w ramię z polskimi, musieli sprzeniewierzyć się swojemu rządowi. Niemniej należy się im od nas pamięć i szacunek. W historii naszych zmagań niewielu możemy znaleźć sojuszników. W wyniku sprzecznych celów politycznych obydwu państw, niepodległej RP oraz miłującego pokój Związku Sowieckiego, braterstwo broni pomiędzy ich żołnierzami możliwe było jedynie w wypadku, gdy żołnierze jednego z tych państw, oględnie mówiąc, zrezygnowali ze służby dla niego.
komentarze