Chociaż trochę na to za wcześnie, świat robi podsumowanie tego, co wydarzyło się na Ukrainie. Za długofalowe przygotowania i realizację operacji przejęcia Krymu i destabilizacji Ukrainy Rosjanie otrzymali wysoką notę nawet od przedstawicieli CIA, MI6 oraz NATO. W opublikowanym niedawno w „Financial Times” komentarzu znalazło się wiele pochlebnych słów na temat sprawności rosyjskich służb specjalnych. W tekście znalazła się uwaga, że służby te – z wojskowego punktu widzenia – „wykonały mistrzowską operację na Ukrainie”. Czy rzeczywiście? – zastanawia się komandor rezerwy dr Wiesław Topolski ze Stowarzyszenia Oficerów Marynarki Wojennej RP.
Powoli wygasa pełna napięcia atmosfera wokół naszego wschodniego sąsiada. Znika niepokój oraz brak zrozumienia zamykającego się w pytaniu: „Co dalej Ukraino?”. Prezydent Poroszenko, zwany Papą, na spotkaniu przywódców państw w Normandii, nie tylko okazał się sprawnym politykiem, mówcą i rozmówcą, lecz także potrafił doskonale dopasować się do oczekiwań tak Zachodu, jak i Wschodu. Trudno odmówić uroku temu ukraińskiemu oligarsze, który spokojnie przejął kontrolę nad losami rozchwianej do samych podstaw Ukrainy. Zrobił to z uśmiechem, rzeczowo i z zapałem. Był w stanie rozmawiać z wieloma wielkimi tego świata, był także – mimo obaw wielu osób – spokojny w stosunku do Putina.
PAPA już taki jest. A najważniejsze, że to polityk z wizją i poczuciem misji. Patrząc na rozwój jego kariery – jako biznesmena, a następnie oligarchy – widać, że biznes nie jest jego głównym celem w życiu. To człowiek z wieloma pasjami, przede wszystkim wielki miłośnik samochodów i rajdów. Sprawdził się w biznesie, zbudował własne imperium, utrzymał się w nim, stworzył w nim kilka stabilnych „nóg”. Taki człowiek z pasją, mający za sobą długą drogę od przedstawiciela radzieckiego społeczeństwa do bogatego biznesmena, a wreszcie głowy państwa, to prawdziwy skarb dla Ukrainy. Przyszedł do polityki w pełni syty, a więc nie musi myśleć o tym, żeby polityka pozwoliła mu jak najszybciej się „nażreć” – jak może mało elegancko, ale bardzo prawdziwie, mówiło się wcześniej o ukraińskich elitach politycznych. Przyszedł z doświadczeniem rozwiązywania trudnych spraw podczas kierowania własnym biznesem, w państwie pełnym sprzeczności, korupcji, machinacji i powiązań, w których gąszczu niejeden z jego kolegów się spalił. PAPA przyszedł do władzy z określonym postrzeganiem spraw wewnętrznych i, co ważniejsze, zewnętrznych tego państwa. Ma poczucie misji, o czym świadczyło jego zachowanie w czasie Majdanu, jego pierwsze wystąpienie na trybunie przed całą społecznością tego państwa, jak również – resztą świata. Mówił wtedy konkretnie i krótko i zdecydowanie odróżniał się od tych, którzy wraz z nim stanowili przywódczy ośrodek ukraińskich przemian, przynajmniej tej grupy, którą pokazywały kamery. Był inny niż Dama z Warkoczem, Bokser czy Zając.
We wszystkich transmisjach, jakie udało mi się oglądać z jego udziałem, widać było, że to człowiek myślący, starający się zrozumieć oczekiwania swoich rozmówców, ale jednocześnie umiejący bronić swojego stanowiska. Nawet w Normandii, gdzie obchodzono 70. rocznicę lądowania aliantów, w rozmowie z prezydentem Obamą, który zwracał się do niego nie jak do polityka, ale jak do starego przyjaciela, a potem z Putinem – PAPA, trzymał formę. Potem, w swoim exposé nie sprzeniewierzył się obietnicom, jakie dał Majdanowi. To drugi, w mojej ocenie, z ukraińskich prezydentów, który czuje się mocny i wie, czego chce. Podobny był Leonid Kuczma, inteligentny, sprytny, umiejący – kiedy trzeba – pójść na kompromis. Z tego powodu był zwany w narodzie „Rudym Lisem”, ale Kuczma to całkiem inny życiorys, inne doświadczenia, inny okres historii.
CIA i NATO chwalą Rosję
Świat robi podsumowanie tego, co wydarzyło się na Ukrainie, chociaż – w mojej ocenie – jest na to jeszcze za wcześnie. Rosjanie za swoje działania przygotowujące, a następnie ich wykonanie w sprawie Krymu i Ukrainy otrzymali wysoką notę nawet od przedstawicieli CIA, MI6 oraz NATO. W komentarzu „Financial Times” znalazło się wiele pochlebnych słów na temat sprawności rosyjskich służb specjalnych realizujących długofalową operację przejęcia Krymu i destabilizowania Ukrainy. W tekście znalazła się uwaga, że służby te „z wojskowego punktu widzenia – [wykonały – W.T.] mistrzowską operację na Ukrainie”.
Ale czy tak rzeczywiście jest. Teraz, gdy już mamy prawie jasną sytuację, bo do pełnej jasności jeszcze daleko, można dokonać analizy tego, co miało miejsce w ostatnich latach w Rosji. Ze znacznym prawdopodobieństwem mogę postawić tezę, że przygotowania do operacji rozpoczęto nie później niż w 2002 lub 2003 r. Widać to po zmianach, jakie zachodziły w kształcie polityki zagranicznej Rosji, polityce wojskowej, reformie sił zbrojnych, a także zawartości nowej doktryny militarnej tego państwa. Był to ciąg zdarzeń, których początkowo nikt nie wiązał w jedną logiczną całość. Teraz można powiedzieć, że to my jesteśmy mądrzy, bo mamy przed oczyma to, co mamy. Efekt jest porażający. Rosja, budząc się 1 stycznia 2000 r. do życia w XXI wieku, obudziła się ze stojącym u steru władzy przywódcą o zupełnie nowej klasie. Poniżana i dławiona przez ostatnią dekadę XX wieku w swoich ambicjach bycia ponownie mocarstwem nagle znalazła się w innej pozycji startowej. Putin nie był już zaplątany w osobiste intrygi, chory i zmęczony beznadziejnością sytuacji w kraju, przewlekłym kryzysem gospodarczym i władzy. Nie był człowiekiem pokroju Borysa Jelcyna, zwanego w narodzie „bieszennyj Borja”, czyli „wściekły Borja”, bo naród i świat coraz częściej byli zaskakiwani numerami, jakie robił praktycznie stale pijany prezydent.
Jelcyn jako pierwszy rosyjski prezydent sam sobie zapracował na ten fatalny przydomek, ale faktycznie dużą rolę odegrało jego otoczenie. To ono nie myślało o państwie, a myślało o sobie. Klasa polityczna wywodząca się ze starej radzieckiej nomenklatury nagle stanęła przed szansą: „nażarcia się”: zbudowała swoje nieobliczalnie wielkie majątki, doprowadziła do drastycznego rozdzielenia obywateli kraju na „niszczych”, czyli beznadziejnie biednych, i „noworusskich”, czyli szalenie bogatych, nawet nieprzyzwoicie bogatych dla starych kapitalistycznych społeczeństw.
Gorące serca i zero litości
Po latach grabienia, tworzenia nowych prywatnych imperiów w sylwestrową noc odchodzącego wieku Jelcyn abdykował, a na jego miejscu pojawił się młokos, jakiego dotychczasowe rosyjskie i radzieckie standardy nie przewidywały. Młody, wysportowany, wykształcony oficer, wywodzący się z kuźni ludzi żyjących latami zgodnie z zasadami Feliksa Edmundowicza: ”Gorące serca, zimne kalkulowanie i zero litości dla wrogów państwa” (wówczas radzieckiego). Świadomie napisałem „oficer”, bowiem w Rosji „bywszych nie bywajet”, jak głosi popularne rosyjskie stwierdzenie, a właściwie utrwalona mądrość ludowa.
I, jak to przyjęte w polityce światowej, pierwsza osoba w państwie otacza się „swoimi”. Dla Putina „swoimi” byli przede wszystkim jego koledzy, tj. oficerowie z dawnego KGB, rozbitego, „przemielonego” i przerobionego przez liberałów na dwie nowe służby: FSB i SWR. Jednak mimo upływu lat i różnych zakrętów w ich państwie oraz życiu prywatnym i zawodowym, oficerowie ci mieli poczucie misji i wizję: chcieli powrotu ich państwa na arenę polityczną świata. Miało to być państwo tak silne, jak w czasach radzieckich, kiedy to Rosja i Stany Zjednoczone odgrywały role głównych rozgrywających w bipolarnym świecie. Jak wiadomo, nie ma nic bardziej sprawnie działającego niż machina napędzana i kierowana przez ludzi z pasją, mających do realizacji jasno sprecyzowaną misję, patriotów, oficerów. Są twórczy, nie ulegają załamaniu, szukają różnych sposobów realizacji własnych idei, nie szczędzą ani potu, ani czasu, ani nie czują się zmęczeni. Swoiste perpetuum mobile…
Moskwa bierze Krym, nie tyka oligarchów
Rosjanie, zajmując Krym, zrobili jedną ciekawą rzecz: nie ruszyli tego, co należało do ukraińskich oligarchów, uznanych za rozsądnych i gotowych do ewentualnych dalszych negocjacji. PAPA, mający olbrzymie kontakty z Rosją i nie tak radykalny w swoich wypowiedziach w odniesieniu do Północnego Sąsiada, jak mówią o Rosji Ukraińcy, unikając przez to określenia Wielki Brat, doskonale spełnia te oczekiwania. Z jednej strony musi szukać z Rosją kompromisu, bez którego jego misja budowania „nowej” Ukrainy jest niemożliwa, bo i wymiana handlowa, i gaz, i wiele, wiele innych składowych. Z drugiej – Poroszenko to także twardy gracz, który od razu zaakcentował, że będzie dążył do odzyskania Krymu. Oczywiście to deklaracja polityczna, ale wypowiedziana głośno i wyraźnie. Rosjanie szanują twardych graczy, rozumnych i umiejących zrozumieć i ich interesy. Nie lubią lizusostwa i gardzą takimi.
Mamy skutecznie przeprowadzona operację, którą można nazwać najdłuższą operacją strategiczną o charakterze polityczno-wywiadowczo-wojskowym zrealizowaną w XXI wieku. Im więcej szczegółów będzie wypływać, tym bardziej świat będzie „ochał” z podziwu. Tak, majstersztyk. Podziwiać należy jej długofalowość i upór.
Na miejscu, na Krymie, ze strony GRU sprawami kierował i je koordynował jeden skromny, ale wielce doświadczony pułkownik. Oczywiście oprócz doświadczenia i poczucia misji miał dobre zaplecze. Tworzyło go: przychylność znacznej liczby prorosyjsko nastawionej ludność; stacjonowanie znacznych sił rosyjskich w bazach położonych na tym terenie; posiadanie przez nie zaplecza logistycznego, co dawało nieograniczone wprost możliwości dowolnego gromadzenia oraz przesuwania sił i środków militarnych; pełne poparcie władz centralnych dla idei odzyskania panowania nad Krymem. Sprzyjały mu także czynniki „czysto” ukraińskie. Wśród nich skoncentrowanie się władz w Kijowie na grabieniu tego, co można było grabić z majątku państwowego, w tym stopniowego unicestwiania tą drogą potencjału militarnego na tym obszarze, oraz pilnowaniu mniejszości tatarskiej, bo tę uznawano za główne ognisko ewentualnych problemów. Monity mądrych ludzi, myślących propaństwowo, że sprawa Krymu to klucz do przyszłego rozwoju Ukrainy w dziwny sposób w ogóle nie niepokoiła centrum politycznego w Kijowie. Dla tzw. wiedzy ogólnej: sprawami Krymu w Ukrainie zajmowało się – jako wiodące – ministerstwo spraw zagranicznych! A przecież to integralna część tego państwa, a nie obce terytorium. Jasne, że przy takim rozdziale ról, które skądś musiało „wpaść do głowy” kolejnym ekipom rządzącym na ul. Bankowej i ul. Gruszewskiego w Kijowie, trudno było organizować jednolitą politykę państwową w odniesieniu do Autonomicznej Republiki Krymu, wchodzącej w skład Ukrainy. Trudno sobie wyobrazić zrozumienie ministerstwa spraw zagranicznych dla spraw ministerstwa obrony czy podporządkowanie się jego sugestiom bądź propozycjom…
Podręcznikowa operacja wojskowa
Jeżeli GRU potrafiło wykorzystać tak korzystną sytuację, to jasne jest że i rosyjski wywiad, a także kontrwywiad mógł działać zdecydowanie i na wielką skalę. A robiąc to mądrze i nie na wyścigi, uzyskano szeroko zakrojoną oraz doskonale skoordynowaną akcję. W sumie otrzymaliśmy zupełnie nowy rozdział do podręczników historii operacji specjalnych. A co ciekawsze – wieloletnie działania dezinformacyjne rosyjskich mediów przez ostatnie dziesięciolecie dały określony rezultat. Świat, słysząc o demoralizacji w armii, kolejnych nieudanych próbach rakiet balistycznych, korupcji ministra, a także niechęci własnych obywateli do rosyjskiego systemu funkcjonowania sił zbrojnych, łykał to i przyjmował za dobrą monetę. Kupiono Rosję słabą i zdemoralizowaną. A efekt? Mamy nową sytuację w stosunkach międzynarodowych: na oczach świata „zielone ludziki” faktycznie bezkrwawo zmieniły mapę polityczną Europy i silnie uderzyły w unijną jedność.
Będąc parę dni poza Polską, w kraju i miejscu dalekim od polityki, rozmawiałem z przebywającymi tam Rosjanami. Dojrzały mężczyzna, przedstawiciel syberyjskiego Jekatieruburga stwierdził stanowczo: „…a niech się tam pozabijają [to odnośnie Ukrainy – W.T.], no, nas w to nie wciągną. Ale nie daj Bóg, jakby chcieli – to my im damy odpowiednią odprawę. A Sybiracy potrafią silno bić!” Z kolei przedstawicielki obwodu kaliningradzkiego: „To się źle skończy. Te nowe ustawy i zasady zwalczania przejawów nieposłuszeństwa wobec władzy to przecież czystej wody stalinizm… Jaka opozycja wobec Putina może się u nas w takich warunkach pojawić?!”.
Kończąc, chciałbym przypomnieć naszym specom od działań wojennych, zwłaszcza tym na samych szczytach hierarchii dowódczej: klasyczne patrzenie na wojnę przez pryzmat II wojny światowej już dawno poszło do lamusa. Myślenie o tym, co ewentualnie nas czeka w potencjalnym konflikcie z potencjalnym przeciwnikiem, powinno opierać się na całkowicie zmienionej optyce i filozofii. A przecież są w naszej armii oficerowie, którzy – mając za sobą służbę na misjach, kontakty z innymi armiami, będąc bystrymi obserwatorami zmieniającego się dynamicznie świata – mówią o tym. To oni dostrzegają, że nie liczbą czołgów i armat, lecz nowatorskim rozumieniem przyszłych konfliktów i roli w niej nowoczesnego żołnierza oraz technologii można właściwie przygotować nasz kraj do tego, co może – nie daj Bóg – zapukać w przyszłości do naszych drzwi. Może jednak warto ich wysłuchać?
komentarze