20 tysięcy żołnierzy rezerwy miało być dopełnieniem armii. Ale stało się inaczej. Dlatego zamiast wprowadzania drobnych poprawek do ustawy o NSR, powinniśmy opracować nową koncepcję szkolenia rezerwistów ‒ pisze Jarosław Lasecki (PO) z senackiej Komisji Obrony Narodowej.
Kiedy w 2010 roku powstawały Narodowe Siły Rezerwowe wszyscy ci, którzy nie za bardzo orientując się w zawiłościach legislacyjnych tworzenia nowego prawa, liczyli, mieli nadzieję, ba, myśleli, że oto w Polsce będziemy tworzyć na wzór amerykański Gwardię Narodową. Formację, która w szczególnych przypadkach zagrożenia skompensuje niejako fakt uzawodowienia, a poprzez to znacznego zmniejszenia liczebności naszej armii i pozwoli na szybkie wsparcie potencjału obronnego naszego kraju na dobrze wyszkolonych cywilach zdolnych do działań wojskowych.
Dzisiaj po kilku latach doświadczeń wiemy już, że tak się nie stało. Nasza zawodowa armia licząc ok. 97 tysięcy żołnierzy liczbowo wygląda całkiem nieźle. Nie zmienia to jednak faktu, że te 97 tysięcy bez problemu zmieściło by się na trybunach i murawie… Stadionu Narodowego! Jeżeli do tego dodamy fakt, iż nasze wojska lądowe liczą ok. 40 tysięcy żołnierzy, lotnictwo kilkanaście tysięcy żołnierzy, marynarka wojenna kilka tysięcy żołnierzy i najlepiej wyszkolone i uzbrojone wojska specjalne ok. 3 tysięcy żołnierzy, to okaże się, że doliczymy się zaledwie ok. 60 tysięcy żołnierzy „nie biurowych”. A ta liczba zmieściłaby się już np. na stadionie Wisły Kraków.
20 tysięcy żołnierzy NSR miało być dopełnieniem naszej armii. Ale stało się inaczej. Znaczna część z 37 tysięcy przeszkolonych żołnierzy NSR rekrutuje się nie z cywilów, ale z … żołnierzy zawodowych opuszczających siły zbrojne! Z drugiej strony natomiast, znaczna część żołnierzy z sukcesem kończących szkolenia w NSR… dostaje kontrakty w zawodowej armii. Czyli „wypada” z rezerwy. A zatem z powodu, iż w znacznej części są to ci sami ludzie, program NSR poszerzył w niewielkim stopniu krąg osób mogących wzmocnić potencjał obronny naszego kraju w przypadku zagrożeń.
Kiedy w 2009 roku projektowano program NSR, rzeczywistość bezpieczeństwa w Europie była zupełnie inna jak dzisiaj. Nikt nie mógł przewidzieć tego, co wydarzyło się na Ukrainie i na Krymie. Permanentne ograniczanie budżetów obronnych u naszych europejskich sojuszników z NATO stwarzało pozorną błogość istniejącego status quo naszego bezpieczeństwa. Jednocześnie zmienił się charakter konfliktów zbrojnych w naszych czasach. Dzisiaj liczy się panowanie w powietrzu, duża mobilność wojsk, szczególnie wojsk specjalnych i chirurgiczne uderzenia w cyberprzestrzeni. I właśnie przewaga, czy też zdolność obronna w tych obszarach, determinuje wynik pierwszych kilku dni konfliktu. Później to już duch walki terytorialnych oddziałów samoobrony, zwanych kiedyś partyzantką, może przesądzać o ostatecznym wyniku.
Czy my z programem NSR w obecnym kształcie jesteśmy dobrze przygotowani na dzisiejszą rzeczywistość? Chyba nie do końca. Tak przynajmniej wynika z dyskusji prowadzonej przy okazji nowelizacji ustawy: „O powszechnym obowiązku obrony Rzeczypospolitej Polskiej”. Jej celem jest stworzenie w jej ramach swoistej pragmatyki służbowej żołnierzy rezerwy wykonujących zadania w ramach Narodowych Sił Rezerwowych. Liczba „rezerwistów” jest zdecydowanie niewystarczająca do właśnie zmienionych warunków brzegowych naszego bezpieczeństwa. Co więcej, ich terytorialne rozlokowanie nie odpowiada już zmienionej optyce potencjalnych zagrożeń. Czy to nie najwyższy czas, aby nie tylko rozpocząć dyskusję, ale także aby rozpocząć pracę nad nową koncepcją NSR-ów? Czy biorąc pod uwagę polskie doświadczenia historyczne, nie warto pochylić się nad ogromnym potencjałem naszego narodu? Czy wreszcie nie warto czerpać z dobrych wzorów Gwardii Narodowych, czy nawet polskiego pospolitego ruszenia?
Patrząc na liczbę żołnierzy „nie biurowych” w naszych siłach zbrojnych, nie łatwo oprzeć się pokusie, aby porównać ją do… liczby myśliwych w Polsce. Bo tych, dobrze wyszkolonych w posługiwaniu się bronią, doskonale znających terenową specyfikę swej okolicy, znających się na tropieniu i bezszelestnym przemieszczaniu się po lesie, jest w Polsce ok. 120 tysięcy. Prawie dwa razy tyle, co „nie biurowych” żołnierzy! I nawet fakt, iż spora część wojskowych jest także myśliwymi, nie zmienia postaci rzeczy, że jest to ogromny cywilny potencjał, który przecież na co dzień dbając o odpowiedni poziom swych zdolności łowieckich, w przypadku konfliktu zbrojnego może odegrać istotną rolę w obronie terytorium naszego kraju.
Poszczególne europejskie kraje różnie radzą sobie z dbaniem o cywilny potencjał obronny. Począwszy od Szwajcarii, gdzie każdy obywatel może mieć w domu broń, taką jaka jest na wyposażeniu armii, posiadać umundurowanie wraz z ekwipunkiem i regularnie odbywać szkolenia, a w razie konfliktu po prostu stać się członkiem armii. To właśnie w Szwajcarii odbywają się największe na świecie zawody strzeleckie „Feldschiessen” w których corocznie bierze udział prawie cywilnych 200 000 strzelców. To właśnie ten cywilny potencjał stanowi o zdolnościach obronnych tego kraju. A skończywszy na Niemczech, gdzie obciążona historycznymi imponderabiliami i ostatnio uzawodowiona armia, może ponadto liczyć na ogromną rzeszę uzbrojonych w broń cywilów (ok. 1 500 000!), zrzeszonych w związkach strzeleckich „Schützenverein” .
Patrząc z niepokojem na rozwój wypadków u naszych wschodnich sąsiadów, nie trudno oprzeć się wrażeniu, że nawet jeśli stan naszej świadomości o naszym bezpieczeństwie w ostatnim czasie istotnie się zwiększył, to dostępnie środki finansowe, sojusze i czas, nie oddalą szybko widma potencjalnego zagrożenia. I może właśnie dlatego teraz jest najlepszy moment, aby gruntownie zmienić podejście do NSR. I je gruntownie zreformować.
komentarze