Artylerzyści we wszystkich armiach świata byli i są wychowywani w szacunku do posiadanych dział bez względu na to, czy jest to sprzęt nowoczesny, czy też „lekko” nadszarpnięty zębem czasu – pisze mjr Andrzej Łydka z 10 Brygady Logistycznej, znawca historii wojskowości, publicysta portalu polska-zbrojna.pl.
Ten szacunek do dział jest widoczny zwłaszcza w armiach, które odczuwają lub odczuwały niedobory uzbrojenia. Czy to ze względu na ograniczone środki budżetowe (w takiej sytuacji było np. wojsko II RP w latach 1918–1939), czy też ze względu na, oględnie mówiąc, narzucone zewnętrzne ograniczenia zbrojeń (doświadczyła tego np. armia Finlandii po 1945 roku).
W Polsce w pułkach artylerii i dywizjonach artylerii konnej do 1937 roku żołnierze składali przysięgę na działo, które traktowali jak sztandar, co można było zauważyć w kampanii obronnej 1939 roku. Sztandary nadano jednostkom artylerii dopiero w 1937 roku. Budowy i eksploatacji sprzętu uczono metodami, które dziś nie zawsze są pochwalane. Jednym z bardziej skutecznych sposobów na zapamiętanie technicznych nazw elementów działa było wykorzystanie tzw. drzewa wiedzy, które rosło (a gdzieniegdzie jeszcze rośnie) chyba na każdym placu ćwiczeń. Kilkakrotne pokonanie biegiem kilkusetmetrowego dystansu do „drzewa wiedzy” skutecznie utrwalało w pamięci najbardziej skomplikowane nazwy części i elementów. W wielu wspomnieniach oficerów artylerzystów, pisanych w latach 70. XX wieku, a więc czterdzieści lat po zakończeniu szkolenia w Szkole Podchorążych Rezerwy Artylerii, zgodnie przewija się „prosta” nazwa najmniejszej części 75 mm francuskiej armaty wz. 97: „Zawleczka główki karbowanej przetyczki skobla wąsa osi wyrzutnika”.
Proste metody są najskuteczniejsze, chociaż pamiętam reprymendę, jaką otrzymali instruktorzy w Szkole Podoficerów ZSW w Kędzierzynie-Koźlu po tym, jak dowódca dywizji wizytujący pułk zauważył elewa biegnącego z treningowym pociskiem do haubicy kal. 122 mm przez plac ćwiczeń i szeptem powtarzającego prośbę: „Kochany pocisku, powiedz, ile ważysz!”
Wspomniałem wcześniej o polskich i fińskich artylerzystach. Co prawda odległość pomiędzy Finlandią a Polska jest duża, ale akurat artylerzystów więcej łączy, niż dzieli. Można to zauważyć w ostatnich latach przy okazji powrotu do krajowych muzeów, państwowych i prywatnych, dużej liczby egzemplarzy armat i haubic, najpierw użytkowanych przez Polaków a potem przez Finów.
Jedną z konsekwencji paktu Hitler–Stalin (nazywanego paktem Mołotow–Ribbentrop) była agresja ZSRR na Finlandię w 1939 roku, nazwana wojną zimową. W rezultacie Finowie zaczęli skupywać w Europie duże ilości broni. M.in. kupili od III Rzeszy sporą liczbę zdobytych w Polsce dział, a od Węgrów – armat przeciwpancernych 37 mm wz. 36 przejętych po 10 Brygadzie Kawalerii Zmotoryzowanej.
Najciekawszym działem użytkowanym przez Polskę, a następnie przez Finlandię, była armata 120 mm wz. 78/09/31. Była to konstrukcja niespotykana w żadnej innej armii. W 1919 roku gen. Haller przyprowadził ze swoją armią 48 przestarzałych francuskich ciężkich armat 120 mm de Bange’a wz. 1878. Działa te miały tylko oporniki hydrauliczne. Nie miały oporopowrotników, które zostały zastosowane w działach dopiero w 1897 roku. Podczas oddawania strzału działo uciekało do tyłu. Należało je z powrotem przetoczyć na stanowisko i wycelować. W Polsce w latach 20. XX wieku działa te nawet „pełniły obowiązki” artylerii najcięższej w 1 pułku artylerii najcięższej. Ponieważ lufy armat były doskonałej jakości i posiadano do nich bardzo dużą ilość amunicji, postanowiono je zmodernizować. W 1934 roku 40 luf osadzono na jednoogonowych łożach 6-calowych haubic rosyjskich wz. 1909 i wz. 1910, wyposażonych w oporopowrotniki hydrauliczno-pneumatyczne. Po modernizacji armaty te otrzymały oznaczenie wz. 78/09/31 lub wz. 78/10/31 i stały się „najmłodszym” i w rezultacie „najnowocześniejszym” sprzętem artyleryjskim w WP. Faktycznie otrzymano nową konstrukcję. 12 armat wz. 78/09/31 po przystosowaniu do ciągu motorowego weszło nawet do wyposażenia 1 pułku artylerii motorowej. W ówczesnych polskich warunkach było to mistrzostwem świata. W kampanii obronnej 1939 roku brały udział trzy dywizjony tych dział: 6 dywizjon artylerii motorowej oraz 46 i 47 dywizjon artylerii ciężkiej.
Finowie kupili od Niemców 24 armaty 120 mm, które wzięły udział w wojnie kontynuacyjnej 1941–1944 i wystrzeliły ponad 67 tysięcy pocisków. Armaty te były w wyposażeniu armii fińskiej do końca lat 60. XX wieku. Innymi słowy, służyły ponad 80 lat, co stanowi swoisty rekord. Brały w tym czasie udział w czterech wojnach, w tym w dwóch światowych, i kilkanaście lat czekały w gotowości na trzecią. Dwie z nich wystawiono w Muzeum Artylerii w Hämeenlinna w Finlandii.
Finowie to w ogóle dziwny naród. Utrzymują zasadniczą służbę wojskową i prawo dostępu do broni, budują drogi w kierunku północ–południe i nie budują dróg w kierunku wschód–zachód. Dbają o sprzęt i nie złomują przestarzałego uzbrojenia, wychodząc z założenia, że jest bardziej przydatne niż żadne. Dzięki temu od kilku lat polskie działa, sztuka po sztuce, w miarę w dobrym stanie, kupowane na fińskich aukcjach przez muzea i kolekcjonerów, wracają do kraju. Obecnie jedna armata wz. 78/09/31 stanowi, jak sądzę, ozdobę kolekcji Muzeum Wojsk Lądowych w Bydgoszczy.
Na tym pozwolę sobie zakończyć te dywagacje napisane w dniu św. Barbary, czyli Barbarki – patronki artylerzystów (w odróżnieniu od Barbórki górników), życząc im utrzymania wysokiego poziomu profesjonalizmu oraz pełnienia służby na nowoczesnym sprzęcie.
komentarze