Przyjacielskie relacje z afgańską administracją, gesty w stronę ich kultury i obyczajów, jak choćby zapamiętanie dzieci komendanta – to klucz do dobrej współpracy na misji. To także możliwość zdobycia wielu cennych informacji, które pomogą polskim żołnierzom realizować zadania – pisze z Afganistanu Monika Krasińska, dziennikarka, pasjonatka tego, co z pozoru wydaje się niekobiece – wojska i górnictwa.
„Zbieraj się, jedziemy” – ten krótki i dość jasny komunikat oderwał mnie od komputera. Przyznam, że byłam trochę zdziwiona. Do patrolu, na który miałam jechać było jeszcze sporo czasu. Skąd ta nagła zmiana planów? Nie zastanawiałam się jednak nad tym zbyt długo. Kamizelka, hełm, aparat i już byłam na zewnątrz. – Gdzie jedziemy? – dopytuję stojąc już przed MRAPem. „Mamy ważne zadanie, sama się przekonasz” – i ta odpowiedź na razie musi mi wystarczyć. Czekamy jeszcze na ostatniego członka ekipy – okazuje się nim dowódca XIII zmiany, generał Marek Sokołowski. Ruszamy. Dopiero w trasie dowiaduję się, że jedziemy na obiad i spotkanie z jednym z komendantów policji w Ghazni.
Pewnie ktoś sobie teraz pomyśli: „To niby ma być ważne?”. Doskonale rozumiem, bo pomyślałam dokładnie to samo. Szybko jednak przekonałam się, że to spotkanie naprawdę jest ważne. Zaraz po wjeździe na teren posterunku generał i inne zaproszone osoby zaczęli ściągać kamizelki kuloodporne i hełmy. To gest, który miał pokazać nasze zaufanie do gospodarza. Bez tego typu zachowań trudno zbudować wzajemne relacje. Ja dostaję od chłopaków chustę na głowę. Nie wiedziałam, gdzie jedziemy więc nie byłam przygotowana. Na szczęście znalazła się arafatka, którą mogłam wykorzystać. To ukłon w stronę ich kultury.
Gdy wychodzimy z pojazdu, czeka już na nas uśmiechnięty komendant posterunku, pułkownik Barakat Barkatullah. Wita się z generałem Sokołowskim jak ze starym przyjacielem, którego od lat nie widział. Na mnie pada pytające spojrzenie. I szybkie wyjaśnienie, kim jestem i co tu tak naprawdę robię. Uścisk dłoni i możemy wejść do środka. Najpierw siadamy w gabinecie komendanta przy tradycyjnej zielonej herbacie i przeróżnych rodzajach bardzo popularnych tu orzechów. Luźna rozmowa, a między żartami także tymi dotyczącymi jedynej kobiety w gronie, czyli mnie – ważne pytania. Wszystko przypomina jednak zdecydowanie bardziej spotkanie starych przyjaciół niż służbowe, oficjalne rozmowy przedstawiciela ISAF z przedstawicielem Afganistanu.
Właśnie takie relacje przynoszą wymierne efekty. Wiadomo przecież, że więcej komendant powie koledze, więcej zdradzi choćby swoim zachowaniem, gdy ufa drugiej stronie, jak przyjacielowi, niż komuś kto stwarza wokół siebie dystans. Jeszcze przed obiadem czeka nas miła niespodzianka. Do biura wchodzi jeden z policjantów, zaczyna grać i śpiewać. Piosenka, której tekst na język polski przekłada nam tłumacz dotyczy miłości. Opowiada o zakochanym mężczyźnie, który zrobi wszystko, by ukochana została przy jego boku. Wszyscy się śmieją, że pieśń to gest skierowany do mnie. Zawstydzają mnie trochę…
Po części artystycznej czas na obiad. Na ile zdążyłam już poznać afgańską gościnność i jedzenie wiedziałam, że czeka mnie wspaniała uczta. I się nie myliłam. Pierwsza potrawa zaskoczyła mnie jednak najbardziej – afgański kebab. Nie ma on wiele wspólnego z tym, który można kupić u nas w kraju i to nie tylko dlatego, że jest owinięty w gazetę. W afgańskim kebabie nie ma warzyw ani sosów. Po prostu w tutejszy chlebek owinięte są dwa rodzaje mięsa. Jedno to baranina pokrojona w kostkę i usmażona, drugie to także baranina, ale tym razem zmielona, przyprawiona, uformowana w paluszki, a następnie upieczona.
Na „stole”, za który tu służy podłoga, nie zabrakło także zupy przypominającej nasz rosół, pieczonego kurczaka, afgańskiego ryżu z rodzynkami, marchewką i baraniną, świeżych warzyw oraz owoców. Podczas prowadzonych przy obiedzie rozmów, zrozumiałam, jak ważny jest na misji dar zjednywania sobie ludzi. Bez wątpienia ma go generał Sokołowski. Ma też olbrzymią wiedzę na temat afgańskiej kultury, zwyczajów i tradycji. Niby drobne sprawy, jak na przykład zapamiętanie żon komendanta, czy ich dzieci. Takie spotkania „na luźnej stopie” to klucz do dobrej współpracy z policją, nie tylko w Ghazni. To także możliwość zdobycia wielu cennych informacji, które pomagają polskim żołnierzom realizować zadania na misji. Często też bezpośrednio wpływają na ich bezpieczeństwo. Przykładów nie trzeba szukać daleko. Gdy 28 sierpnia doszło do ataku na polską bazę wystarczył jeden telefon do „znajomego z afgańskiej policji” i natychmiast na miejsce przybyły afgańskie siły bezpieczeństwa, by wesprzeć Polaków i osłaniać działania naszych żołnierzy. Nie był potrzebny tłumacz, ani oficjalna prośba o wsparcie. Wystarczyło z komórki wykręcić znajomy numer i w języku rosyjskim, krótko przekazać komunikat, o tym co się dzieje.
Mam nadzieję, że tak dobre relacje i współpraca zostaną utrzymane podczas kolejnej zmiany PKW w Afganistanie, tak by nawet po zakończeniu misji Polacy byli zawsze postrzegani jako przyjaciele.
komentarze