To wyjątkowo intensywne szkolenie, ale każdy z nas jest ambitny, wie, po co tu przyszedł i nikt nie narzeka, że jest dużo nauki – mówi kpr. rez. Andrzej Brzozowski-Oleksiak, absolwent prawa, który jest jednym z 58 uczestników oficerskiego szkolenia „Legii Akademickiej”. Ochotnicy, którzy biorą udział w pilotażowym kursie, uczą się m.in. podstaw dowodzenia.
Kilka dni po obronie pracy magisterskiej na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego rozpoczął pan szkolenie we wrocławskiej Akademii Wojsk Lądowych. Skąd pomysł, by wziąć udział w szkoleniu oficerskim?
kpr. rez. Andrzej Brzozowski-Oleksiak: Zawsze interesowałem się wojskiem i historią, a tradycje patriotyczne były dla mojej rodziny bardzo ważne. Moi przodkowie walczyli w powstaniach styczniowym, listopadowym, warszawskim oraz w Bitwie Warszawskiej. Mój pradziadek, mjr Władysław Walecki, zginął w Katyniu w 1940 roku. Polskie wojsko jest bliskie memu sercu. Starałem się także zdobyć umiejętności przydatne w armii. Skończyłem kilka kursów strzeleckich, w tym kilka etapów Grom Academy, a w tamtym roku zgłosiłem się do programu Legii Akademickiej. Uznałem, że spokojnie mogę połączyć moje wykształcenie ze służbą, bo wojsko potrzebuje także dobrej kadry prawniczej.
Jak to się stało że został pan legionistą?
Był to w sumie przypadek, bo Uniwersytet Warszawski nie przystąpił do programu LA. O możliwości szkolenia dowiedziałem się od kolegów z innych uczelni, a do udziału w programie zachęcił mnie mój były nauczyciel z gimnazjum, Paweł Makowiec, obecnie porucznik Wojsk Polskiego. Postanowiłem podjąć rękawicę i zapisałem się na zajęcia teoretyczne do warszawskiej Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej, która prowadziła szkolenie studentów w tym zakresie. Po zaliczeniu tego etapu trafiłem do 5 batalionu dowodzenia 6 Brygady Powietrznodesantowej w Krakowie. Tam odbyłem praktyczne szkolenie w dwóch modułach – podstawowym i podoficerskim, a po zdanych egzaminach otrzymałem stopień kaprala rezerwy.
I zdecydował się pan na kolejne szkolenie…
Gdy w ubiegłym roku kończyłem szkolenie w Krakowie, pojawiły się nieoficjalne informacje, że Ministerstwo Obrony Narodowej planuje uruchomienie szkolenia oficerskiego. Od tamtego czasu śledziłem wiadomości na ten temat. Nie ukrywam, że informacja o rozpoczęciu naboru wzbudziła we mnie wielkie emocje. Od razu się zgłosiłem.
Chętnych na szkolenie było ponad 170, a miejsc zaledwie 58. Czym pan przekonał do siebie komisję?
Trudno powiedzieć, w czym byłem lepszy od innych kandydatów, bo myślę, że każdy, kto składał dokumenty, miał się czym pochwalić. Być może w moim przypadku okazało się istotne doświadczenie zawodowe, które – jak na mój wiek – jest już całkiem spore. Jestem asystentem dr. Krzysztofa Szczuckiego, prezesa Rządowego Centrum Legislacji, i zajmuję się współtworzeniem projektów ustaw. Moja pasja do wojska, historii i świadomie podjęta decyzja o udziale w szkoleniu mogły przekonać komisję, że chcę iść do wojska dla idei, a nie po to, by przeżyć wakacyjną przygodę.
Wiele osób chciałoby wziąć udział w Legii Akademickiej, ale obawiają się, że z ich kondycją nie jest najlepiej. Czy pan pracował wcześniej nad kondycją?
Podczas pandemii byłem aktywny fizycznie i korzystałem z dostępnej na osiedlach infrastruktury sportowej. Od chwili rozluźnienia obostrzeń regularnie chodziłem na siłownię. Nie mam problemów z kondycją, choć oczywiście zawsze mogłoby być lepiej.
Jak wygląda szkolenie przyszłych oficerów? Coś pana zaskoczyło?
W porównaniu z dwoma poprzednimi modułami tu jest zdecydowanie bardziej intensywnie. Duży nacisk jest kładziony na naukę własną. Instruktorzy wciąż testują naszą wiedzę, mamy dużo sprawdzianów. Jestem jednak pozytywnie zaskoczony, jak to szkolenie sprawnie przebiega. Być może to też kwestia ludzi, którzy biorą w nim udział. Każdy z nas jest ambitny, wie po co tu przyszedł, nikt nie narzeka, że jest dużo nauki. Każdemu zależy, by dać z siebie jak najwięcej, ukończyć pozytywnie szkolenie i zdobyć oficerskie gwiazdki.
Nowością dla was wszystkich są zajęcia z dowodzenia, przedmiotu kluczowego dla szkolenia przyszłych oficerów. Jak się panu podobają?
Dotychczas to my musieliśmy wykonywać rozkazy, stojąc w szyku, teraz przyszło nam wejść w nową dla nas rolę – dowódcy. Podstaw dowodzenia uczymy się jednak od najlepszych. Przyznam, że zajęcia, które świetnie prowadzi major Artur Zielichowski, należą do jednych z moich ulubionych.
Jak przebiegają te zajęcia?
Poprzez różnego rodzaju zadania uczymy się, jak tworzyć grupę, czym się kierować przy wyborze lidera, jak w warunkach presji czasu i pod wpływem stresu podejmować decyzje, jak właściwie dowodzić. Przełożeni mogą sprawdzić też, jak nawiązujemy relacje, czy budujemy wzajemne zaufanie, w jaki sposób organizujemy pracę w grupie.
Podczas jednych z zajęć zostaliśmy podzieleni na drużyny i naszym zadaniem było zapamiętanie jak największej liczby przedmiotów ułożonych na kocu. Później zostały one przykryte drugim kocem i każda drużyna miała wykonać 100 podciągnięć na drążku. Nie liczyło się, kto z danej grupy ile ich wykona, po prostu suma musiała się zgadzać. Gdy już to zrobiliśmy, prowadzący zajęcia odsłonił rzeczy na kocu i musieliśmy ocenić, które z nich zostały przestawione, a których brakuje. Przyznam, że z początku to zadanie wydawało mi się dziwne i pozbawione sensu. Okazało się jednak, że świetnie sprawdzało naszą spostrzegawczość, komunikatywność, zdolność do logicznego myślenia w warunkach zmęczenia fizycznego, umiejętność budowania teamu oraz wzbudziło w nas przekonania, że praca zespołowa gwarantuje sukces.
Co oprócz intensywności zajęć jest dla was najtrudniejsze?
Samo szkolenie nie sprawia nam kłopotów. Myślę natomiast, że dla wielu z nas nieco kłopotliwy może być fakt, że wszyscy mamy dość silne osobowości. Niektórzy mają mocno rozwinięte predyspozycje przywódcze, współpraca bywa więc niekiedy dużym wyzwaniem, a konflikty są nieuniknione. Mimo tak silnych charakterów jesteśmy grupą, która wspólnie rozwiązuje problemy.
Szkolenie we Wrocławiu potrwa do 15 sierpnia, dzień później rozpoczniecie praktyki w 17 Wielkopolskiej Brygadzie Zmechanizowanej w Międzyrzeczu. To także nowość dla was, podoficerów. Ma pan jakieś obawy związane z tym etapem?
Jestem dobrej myśli, aczkolwiek przyznam, że mam w sobie odrobinę lęku przed spotkaniem z żołnierzami, którymi będę dowodził. Zdaję sobie bowiem sprawę, że doświadczenie szeregowych zawodowych, którzy w wojsku przesłużyli kilka, kilkanaście lat, jest nieporównywalnie większe od mojego. To będzie jak rzucenie na głęboką wodę, ale też solidna lekcja pokory. Z pewnością jednak dobrze nam to zrobi. Tym bardziej będą cenne, bo – nie oszukujmy się – nasz czas szkolenia jest zbyt krótki, by ukształtować z nas w pełni gotowych do dowodzenia oficerów. Niemniej jednak ambicji nam nie brakuje i dajemy z siebie wszystko, by dążyć do perfekcji.
Dla części was zdane egzaminy oficerskie nie będą oznaczać końca szkolenia. Trzydzieści osób, w tym pan, zostało wytypowanych do szkolenia specjalistycznego. Gdzie pan trafi?
Szkolenie specjalistyczne odbędę w Żandarmerii Wojskowej. Pokrywa się to z moim wykształceniem, bo przecież formacja ta funkcjonuje w obszarze przestrzegania i stosowania prawa. Później chciałabym zasilić szeregi armii zawodowej i zdobyć etat w korpusie prawnym.
Szkolenie zakończy pan 17 września. Oznacza to, że całe wakacje spędzi pan w wojsku…
Zgadza się. Poświęciłem na to mój cały urlop płatny oraz część bezpłatnego. Choć może mówienie w tym przypadku o poświęceniu nie jest właściwe, bo przecież chciałem skorzystać z szansy, jaka się pojawiła. Liczę, że pilotażowy moduł oficerski Legii Akademickiej odniesie pozytywny skutek i będzie kontynuowany. Bo w mojej ocenie tego typu inicjatywy świadczą dobrze nie tylko o rozwoju polskiej armii, lecz także o tym, że polskie wojsko stawia na ludzi wykwalifikowanych, którzy może nie są perfekcjonistami w zapamiętywaniu regulaminów, wykazują się za to innymi umiejętnościami, które wojsku mogą się przydać.
autor zdjęć: AWL
komentarze