Pięć razy wigilię spędzałem poza domem. W Macedonii, Iraku, Gruzji i Afganistanie (dwukrotnie, w 2011 i 2014). Przygotowania do świąt zazwyczaj przebiegały podobnie. Otóż samoczynnie formowały się dwa zespoły: jeden kulinarny, drugi tworzyli zaś żołnierze o pewnym zmyśle estetycznym. Bez tej samoorganizacji nie byłoby barszczu, ryb, kompotu z suszonych śliwek i innych specjałów. A jeśli przypomni się wigilię legionistów sprzed stu laty, można powiedzieć, że niewiele się zmieniło w sposobie obchodzenia świąt przez wojsko. Z pewnymi wyjątkami…
Od czasu „zawieszenia” zasadniczej służby wojskowej w jednostkach wojskowych nie organizuje się tradycyjnych wigilii, a jedynie tzw. spotkania opłatkowe, kilka dni przed 24 grudnia. W Wigilię i przez następne dwa dni w koszarach zostaje tylko służba dyżurna. Obecnie, w zasadzie jedynymi jednostkami wojskowymi, gdzie przygotowuje się kolacje wigilijne dla wszystkich, są (i były) Polskie Kontyngenty Wojskowe poza granicami kraju.
Służba w kontyngencie trwa z reguły siedem dni w tygodniu, zgodnie z ustalonym porządkiem dnia czy „Battle Rhythm’em”. Rytm pracy zwalnia jedynie podczas przygotowania świąt, w tym Wigilii Bożego Narodzenia.
Jeszcze kilka lat temu Wigilia z dala od rodziny i bliskich była udziałem kilku tysięcy żołnierzy w polskich kontyngentach wojskowych w Iraku, Afganistanie i na Bałkanach. Obecnie w kontyngentach na Bałkanach, w Afganistanie i w Republice Środkowej Afryki służy w sumie już tylko kilkuset wojskowych. Ale Wigilie i święta organizują „jak zwykle”. Pisząc ten komentarz, zrobiłem sobie w pamięci własną listę miejsc, gdzie spędzałem Wigilie poza domem. Wyszło pięć wieczerzy w czterech krajach: w Macedonii, Iraku, Gruzji i Afganistanie (dwukrotnie, w 2011 i 2014). Miałem okazję brać udział w przygotowaniu świąt w tamtych, „trochę” nietypowych okolicznościach. A przebiegały one w podobny sposób. Czy w Narodowym Elemencie Wsparcia (NSE) w Iraku i Afganistanie, czy w Grupie Obserwatorów w Gruzji, czy w tzw. Wkładzie Narodowym do Dowództw i Sztabów w Kabulu można było zaobserwować podobny, „samopiszący się” bez ingerencji przełożonych, scenariusz wydarzeń.
Formowały się (jakby według komendy wachmistrza Luśni „Formuuuj sięęę!”) dwa zespoły. W jednym gromadzili się żołnierze o smykałce kulinarnej, w drugim zaś, bardziej licznym, ludzie o pewnym zmyśle estetycznym.
Pierwszy zespół starał się sprawnie przygotować z otrzymanych produktów dania wigilijne. W kontyngencie nie jest to trudne, ponieważ kraj na święta wysyła żywność zgodnie ze złożonym kilka miesięcy wcześniej zapotrzebowaniem. Trzeba to wszystko podzielić, poporcjować i (niektóre potrawy) podgrzać. Jeżeli w pododdziale służyły panie, bez względu na stopień przejmowały zwykle w pierwszym zespole funkcje kierownicze. Panowie, również bez względu na stopień, wykonywali polecenia bez szemrania. Bez tej samoorganizacji nie byłoby przygotowanego barszczu, ryb, kompotu z suszonych śliwek i innych specjałów tak różniących się od jedzenia serwowanego na DFAC (Dinning Facility), które było typowym KFC. Swego czasu Melchior Wańkowicz przytoczył opinię jakiegoś Francuza o tym, że nikt na świecie tak wspaniale i smacznie nie pości jak Polacy…
Drugi zespół zajmował się przygotowaniem największego, będącego w dyspozycji pododdziału, pomieszczenia na wieczerzę wigilijną. Ustawianie stołów i krzeseł, przystrajanie sali zajmowało trochę czasu. Sporo wysiłku i cierpliwości wymagało przygotowanie ozdób choinkowych.
Obydwie grupy kończyły zwykle pracę w ostatnim możliwym momencie, czyli tuż przed pierwszą gwiazdką. W ostatniej chwili układano na stołach potrawy, patrząc by każdy otrzymał swoją porcję. Podczas Wigilii żołnierze NSE zawsze „przygarniali” na wieczerzę tych, którzy pełnili służbę na samodzielnych stanowiskach w PKW (poza strukturą pododdziałów).
Gdy już wszyscy (za wyjątkiem pełniących służbę na wieżach wartowniczych), w wypranych i czystych mundurach, byli obecni, następowało odczytanie fragmentu Ewangelii wg. Św. Łukasza. Warto jednak podkreślić, że nie było łatwo „zamówić” kapelana na kolację wigilijną. Bo kontyngent spory, a kapelan był jeden w bazie i nie mógł skorzystać ze wszystkich zaproszeń. Jednak w Iraku, na IX zmianie, był naszym gościem. Po krótkich życzeniach od dowódcy NSE następowało łamanie się opłatkiem. Trwało ono stosunkowo długo, ponieważ każdy chciał się z każdym przełamać. Konflikty międzyludzkie, codziennie przecież obecne podczas służby, schodziły tego wieczora na dalszy plan lub zupełnie gdzieś niknęły. Kolacja wigilijna była całkowitym „oderwaniem się” od otaczającej nas rzeczywistości. Odtwarzane z płyty lub śpiewane kolędy dopełniały nastroju. Potem był czas na łączność z rodziną, przez telefon lub Skype’a. O północy w kaplicy rozpoczynała się pasterka. I, podobnie jak w kościołach w Polsce, na łeb, na szyję, biła frekwencją inne msze.
Osobnym „elementem” świąt były paczki od rodzin. Taka akcja jest zwykle organizowana 2-3 razy w roku. Największym problemem był transport paczek do poszczególnych baz, tak, aby paczka dotarła do adresata przed świętami. Z reguły były inne priorytety. Co armia, to inny zwyczaj lub inna skala. Na przykład żołnierz US Army otrzymuje podczas tury kilka lub nawet kilkanaście paczek ze słodyczami i upominkami od rodziny oraz od różnych organizacji pozarządowych dbających o morale wojska. W każdej paczce znajduje się ręcznie pisana kartka z życzeniami dla „our hero”. Morale jest najważniejsze.
W ubiegłym roku modne było przypominanie wydarzeń sprzed stu lat, jak np. meczu bożenarodzeniowego pomiędzy żołnierzami brytyjskimi i niemieckimi. Pozwolę więc sobie i ja opisać, dla porównania, jak wyglądała Wigilia organizowana sto lat temu przez polskich legionistów.
W grudniu 1915 roku front się ustabilizował. Przed świętami legioniści otrzymali list pasterski biskupa Bandurskiego oraz paczki z podarkami przesyłane przez różne „komitety gwiazdkowe”. Ze względu na to, iż prezenty były różne i nie można było ich sprawiedliwie podzielić, paczki losowano. Choinki przyozdabiane były, z braku bombek, nabojami karabinowymi, kulkami szrapnelowymi, zapalnikami od pocisków oraz wycyganioną od „łapiduchów” watą. Były wtedy trudności w dostarczaniu urozmaiconego jedzenia. W efekcie nie przestrzegano postu. Na obiad wydawano konserwy mięsne z napisem „HF”, co legioniści tłumaczyli jako „Hund Fleisch” – psie mięso.
W Legionowie (miasteczku wybudowanym przez legionistów za frontem dla Komendy Legionów) zorganizowano główne obchody Świąt Bożego Narodzenia. Przygotowano uroczystą kolację dla oficerów, na którą przybył bp. Bandurski wraz z płk. Władysławem Sikorskim z Naczelnego Komitetu Narodowego. Po kolacji biskup wraz z delegacją odwiedził kwatery żołnierskie w kompanii technicznej, sztabowej i skautowej. Na zakończenie dnia, przy świetle pochodni i reflektorów, odprawił uroczystą pasterkę.
Były oczywiście drobne wpadki i skandale. Do wpadek można zaliczyć zapalenie się mchu na dachu jednej z ziemianek. Po ugaszeniu pożaru okazało się, ze mech z zadaszenia zasypał stół z potrawami. Skandal zaś spowodowali ułani, którzy na kilka godzin przed pasterką byli już tak „wstawieni”, że nie mogli wsiąść na konie.
W Leśniewce żołnierze I Brygady na kolacje dostali kluski z mięsem i ziemniakami, będące wówczas rarytasem. Po kolacji dzielono się opłatkiem pomiędzy wszystkimi oddziałami. Wieczorem o. Kosma Lenczowski odprawił pasterkę. Jak wspominał, „śpiewom wtórowała orkiestra. Tylko jeden pijany Płachta przeszkadzał”.
W pierwszy dzień świąt w Legionowie bp. Bandurski poświęcił podczas mszy uszyty przez skautki z Piotrkowa sztandar kompanii skautowej. Następnie, na cmentarzu w Wołczecku, poświęcono krzyż na mogile poległych oficerów i pochowano artylerzystę, zabitego w Wigilię przez ostrzał artyleryjski. Na zakończenie dnia biskup odwiedził rannych w szpitalu polowym III Brygady i wraz z o. Kosmą udał się do jednostek I Brygady, gdzie został podjęty wystawną, jak na warunki polowe, kolacją. Serwowano pieczeń z kapustą obficie popijaną wódką. Oficerowie koniecznie chcieli upić swojego kapelana, ten jednak wraz z biskupem opuścił przed północą towarzystwo, gdyż „pijani wyczerpawszy repertuar niewinnych piosenek i kolęd (niewielu) zaczęli śpiewać porno i erotyczne piosenki”. Następnego dnia biskup odprawił mszę i wygłosił kazanie dla żołnierzy.
Wyłączając świętowanie z alkoholem i tegoż konsekwencje można dojść do krzepiącego wniosku. Otóż przez ostatnie sto lat, jakie upłynęły od walk legionowych, w zasadzie niewiele się zmieniło w sposobie obchodzenia świąt przez wojsko. W tradycji siła.
komentarze