Jeszcze niedawno piłka ręczna była w szeregach żołnierzy najbardziej powszechną i lubianą grą. Dlaczego? Bo wszystkie cechy i atuty dobrego piłkarza ręcznego pasują jak ulał do żołnierza nowoczesnej armii – pisze płk Wojciech Piekarski, dziennikarz zajmujący się wojskowym sportem.
Sympatycy piłki ręcznej znowu mają swoje pięć minut. Po niedawnym sukcesie reprezentacyjnej „siódemki” i jej zwycięstwie nad wicemistrzami olimpijskimi Szwedami tym razem zachwyt kibiców szczypiorniaka wywołała drużyna Vive Targi Kielce awansując do finałowego turnieju Ligi Mistrzów.
Pojawiły się nawet głosy i komentarze, że kielecki klub to… Real Madryt tej dyscypliny. Profesjonalnie zorganizowany, o budżecie wyższym niż choćby w przypadku piłkarskiej drużyny Lecha Poznań. Z tym polskim Realem to może przesada. Jednak sukces kieleckiej drużyny jest bezsporny. Ba, informacja o tym fakcie w sportowych wiadomościach dziennika telewizyjnego oraz na pierwszej kolumnie „Przeglądu Sportowego” opatrzona została komentarzem, że to – cytuję – „największy sukces polskiego klubu w historii tej dyscypliny”.
Ta ostatnia opinia jest błędna i wymaga sprostowania. Awans „siódemki” Vive do Final Four Ligi Mistrzów oznacza na razie tylko tyle, że na początku czerwca br. polski zespół zagra na pewno w półfinale LM. Tymczasem w historii polskiego szczypiorniaka w wydaniu klubowym aż dwie drużyny grały w finale europejskiej batalii. Wojskowa „7” WKS Śląsk Wrocław w 1978 roku w finale uległa SC Magdeburg. Nieco później, w sezonie1986−87, niestety też bez powodzenia, grali tam piłkarze ręczni Wybrzeża Gdańsk. Liderem tamtej drużyny był zresztą obecny trener Vive Bogdan Wenta.
Tyle gwoli wyjaśnienia faktów. Swoją drogą dziwna jest – przynajmniej dla mnie – dziennikarska tendencja do wyolbrzymiania obecnych sukcesów i deprecjonowania wartości tych już historycznych.
Niestety, w aspekcie zdecydowanie historycznym można mówić i pisać obecnie o sukcesach piłkarzy ręcznych klubów wojskowych. Drużyna WKS Śląsk w roku swego występu w finale Ligi Mistrzów zdobyła także siódmy z rzędu tytuł mistrza Polski (1972-78). Rok przed rozpoczęciem wspaniałej serii wrocławskich wojskowych niespodziewanie tytuł mistrza Polski zdobyli poznańscy „lotnicy” z WKS Grunwald. Na ligowych boiskach dobrze radzili sobie piłkarze ręczni WKS Wawel, WKS Lublinianka, WKS Flota, a nawet garnizonowych klubów jak WKS Wiarus Szczecin, czy WKS Narew Zegrze. Dziś tych drużyn, poza Śląskiem i Grunwaldem, nie ma już na placu boju w krajowych rozgrywkach. „Siódemki” Śląska i Grunwaldu występują na zapleczu ekstraklasy. Lepiej spisuje się tam wrocławska drużyna, która jest w czołówce tabeli, ale na powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej nie ma szans. Jeszcze słabiej grają szczypiorniści WKS Grunwald, którym grozi nawet spadek do II ligi.
Zastanawiam się nad przyczynami tego odwrotu „ręcznej” w wojskowym wydaniu. Jeszcze niedawno przecież piłka ręczna była w szeregach żołnierzy naszej armii najbardziej powszechną i lubianą grą. Nic w tym dziwnego, bo z gier zespołowych właśnie szczypiorniak ma najwięcej walorów użyteczno-wojskowych. Uczy współdziałania w zespole, aktywności i zaangażowania, utrwala nawyki ruchowe i takie elementy sprawności fizycznej jak szybkość, skoczność, siłę, wytrzymałość, zwinność, gibkość, itd. A sprawny żołnierz musi być przecież szybki, skoczny, silny i wytrzymały. Krótko mówiąc, wszystkie cechy i atuty dobrego piłkarza ręcznego pasują jak ulał do żołnierza nowoczesnej armii. Podkreślała to – przed laty – Międzynarodowa Rada Sportu Wojskowego (CISM), która z gier zespołowych właśnie piłkę ręczną uznawała za dyscyplinę najbardziej przydatną żołnierzom. Tymczasem na ostatnich Światowych Wojskowych Igrzyskach Sportowych w Rio de Janeiro (2011) żołnierskie teamy rywalizowały w piłce nożnej, siatkówce i koszykówce. Wygląda na to, że sportowe władze ponad 100 armii należących do CISM definitywnie odwróciły się od szczypiorniaka. Doprawdy nie wiadomo dlaczego?
Kilka lat temu na łamach „Polski Zbrojnej” pojawiła się inicjatywa uczynienia z zespołu piłkarzy ręcznych WKS Śląsk młodzieżowej kadry Polski w tej dyscyplinie. Chodziło o to, by 10−15 młodych i utalentowanych zawodników z tak zwanego zaplecza kadry narodowej seniorów miała możliwość zgrywać się i doskonalić swoje umiejętności występując w jednej drużynie. Mimo wstępnego zainteresowania władz związku piłki ręcznej pomysł spalił na panewce. Jak wyjaśnił ówczesny szef sportowej komórki Sztabu Generalnego Wojska Polskiego, szkoda tracić 15 etatów wojskowych na jeden wątpliwy medal drużynowy. Skądinąd słusznie sugerował, że przyznanie tych 15 etatów sportowcom dyscyplin indywidualnych może przynieść znacznie większe korzyści. To fakt.
Wygląda więc na to, że wojskowa piłka ręczna powoli odchodzi do lamusa. Na zakończenie zatem jeszcze o sukcesie kieleckiej „siódemki” Vive. Otóż awans do finałowego turnieju Ligi Mistrzów wywalczyło m.in. siedmiu zawodników z krajów dawnej Jugosławii, a nawet jeden… Islandczyk. W finale LM w 1978 r. w drużynie Śląska Wrocław grali sami Polacy.
komentarze