Dopiero w sobotę przekonamy się, czy remis w meczu z Rosją na polsko-ukraińskim Euro przejdzie do historii jako zwycięski. Kibice biało-czerwonych z niepokojem odliczają godziny do spotkania z Czechami. „Ten mecz musimy wygrać!” – będą śpiewali, zagrzewając wybrańców Franciszka Smudy do boju.
Tylko pokonanie naszych południowych sąsiadów otworzy nam drogę do ćwierćfinału i 1:1 w potyczce z Rosjanami będziemy wspominali jako kolejny zwycięski remis. I tylko od postawy Lewandowskiego i spółki w dalszej części Euro zależeć będzie, czy 1:1 na Stadionie Narodowym w Warszawie będzie wspominane bardziej niż identyczny wynik osiągnięty w bitwie z Anglią na Wembley w 1973 roku. Najcenniejszy, jak na razie, zwycięski remis dał Polakom awans do finałów mistrzostw świata w RFN. Po dniu klęski angielskiego futbolu londyńskie gazety ukazały się z żałobnymi obwódkami i tytułami w formie nekrologów, a zdjęcie naszego bramkarza Jana Tomaszewskiego zdobił podpis: „Człowiek, który zatrzymał Anglię”.
Smuda przygotowywał kibiców na remis i wielu mu uwierzyło, że jego chłopcy mogą tego dokonać. Ja też, zapytany przez wiceprezesa Wojskowego Klubu Biegacza „Meta” Lubliniec o wynik meczu, postawiłem na 1:1, choć marzyła mi się powtórka z 1957 roku, kiedy to Polska – pod wodzą kapitana związkowego podpułkownika rezerwy Henryka Reymana – pokonała na Stadionie Śląskim Związek Radziecki 2:1. Wierzyłem też, że mimo niekorzystnego bilansu spotkań z ZSRR i Rosją wyjątkowo dobrze gra nam się ze „sborną” na mistrzowskich imprezach. W 1972 roku wygraliśmy 2:1 w półfinale turnieju na igrzyskach olimpijskich w Monachium, a 10 lat później zremisowaliśmy 0:0 w Barcelonie i awansowaliśmy do półfinału mistrzostw świata. Mecz z ZSRR na mistrzostwach świata w Hiszpanii mimo wszystko przeżywałem z większym drżeniem serca z obawy o końcowy wynik niż wczorajszy. W 1982 roku o ten remis trzeba było ciężko walczyć. Pamiętamy Włodzimierza Smolarka i jego taniec z piłką przy chorągiewce w narożniku boiska. Tym razem do historii przejdzie wspaniały strzał Kuby Błaszczykowskiego i nie obrona remisu, a walka biało-czerwonych o zwycięstwo. A na trzy punkty za wygraną musimy poczekać do meczu – na szczęście nie z gatunku tych o honor, a „o wszystko” – we Wrocławiu.
komentarze