W tych dniach wspominamy szczególnie żołnierzy, których mogiły znajdują się z dala od domu. Okazją, aby się nad nimi pochylić, była wyprawa zorganizowana niedawno przez Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju. Ta podróż przez historię połączyła dwa pokolenia. Polskie nekropolie we Włoszech odwiedzili bowiem weterani dawnych i ostatnich misji oraz podchorążowie, którzy wkrótce zostaną oficerami.
„Pamiętając o przeszłości – w 80. rocznicę bitwy o Monte Cassino oraz bitwy o Ankonę” – pod takim tytułem Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju zorganizowało kilkudniową historyczno-wojskową podróż na Półwysep Apeniński. Nasza grupa liczyła prawie 50 osób. Tworzyli ją weterani z najbliższym członkiem rodziny, a także kilku podchorążych Akademii Wojsk Lądowych we Wrocławiu. Wśród weteranów byli uczestnicy misji ONZ-owskich, operacji na Bałkanach oraz tych najtrudniejszych: w Iraku i Afganistanie, które kosztowały życie 66 polskich żołnierzy. Podróż została pomyślana jako hołd dla żołnierzy 2 Korpusu Polskiego gen. Władysława Andersa, którzy brali udział w walkach o wyzwolenie Włoch. Miałam okazję być jej uczestnikiem i obserwatorem.
Trasa wiodła z północnych Włoch na południe. Odwiedziliśmy cztery wojenne nekropolie, na których pochowani są żołnierze 2 Korpusu Polskiego. Cmentarz w Bolonii jest największy (1432 mogił), ten na Monte Casino – najbardziej znany (1052 grobów), w Casamassima – najmniejszy (431 pochowanych), w Loretto zaś (1112 mogił) malowniczo położony w stóp bazyliki.
Kapelan Wojska Polskiego, który nam towarzyszył, na każdej nekropoli odprawiał mszę świetą w intencji polskich żołnierzy poległych na włoskiej ziemi. Nie zapominał jednak o żywych, którzy przyjechali tu, aby nisko pochylić głowy nad ich mogiłami. – Jesteście ich następcami, wy także ponieśliście ofiarę – mówił, zwracając się do weteranów, którzy także służyli Polsce, walcząc poza jej granicami. Wykonywali zadania na obcej ziemi, wierni żołnierskiej przysiędze „w potrzebie krwi własnej ani życia nie szczędzić”.
Z czterech wojennych nekropolii we Włoszech największe wrażenie zrobił na nas cmentarz na Monte Cassino. Skromne groby i rzędy białych krzyży budzą szacunek i zapadają w pamięć. Mogiły dobrze widać z klasztornego wzgórza, za którego zdobycie w 1944 roku ponad tysiąc polskich żołnierzy zapłaciło życiem. Turyści, którzy zwiedzają klasztor św. Benedykta, zaciekawieni pytają, skąd wzięli się na tym cmentarzu Polacy. A potem schodzą w dół, aby odwiedzić tę nekropolię. Warto też pamiętać o ścieżce edukacyjnej wiodącej na włoskie wzgórze, którą opracował i zrealizował Wojskowy Instytut Wydawniczy.
Każdy z czterech wojennych polskich cmentarzy był zadbany. Tych, którzy odeszli na wieczną wartę podczas walk we Włoszech, zachowują w pamięci i Polacy, i Włosi. To budujące, że niemal 80 lat po wojnie, tysiące kilometrów od Polski są ludzie, którzy dbają o pamięć o naszych żołnierzach. W Casamassima lokalne władze planują dla bezpieczeństwa zainstalować na cmentarzu monitoring. W Loreto Włosi pamiętają, że gdy w bazylikę Santa Casa trafiła niemiecka bomba wywołując pożar, ugasili go Polacy, ratując XV-wieczną świątynię. O tym wydarzeniu przypomina dziś polska kaplica w bazylice.
Podróż „Pamiętając o przeszłości…” była nie tylko okazją do odwiedzenia polskich cmentarzy wojennych we Włoszech. W Casamassima odbyła się konferencja na temat walk 2 Korpusu, a wyprawa stała się podwójną lekcją historii. Podchorążowie, którzy za rok zostaną dowódcami plutonów, zyskali okazję do żołnierskich rozmów z weteranami, doświadczonymi w walce na misjach. Jak ją wykorzystali? Myślę, że najlepiej, jak mogli. Codziennie widywałam weteranów i podchorążych żywo dyskutujących. O czym? Z pilotem śmigłowca rozmawiali o tym, jak można wykorzystać tę maszynę w walce przeciwko czołgom, jak zwalczać środki napadu powietrznego przeciwnika oraz jak ważne dla żołnierzy na ziemi jest wsparcie z powietrza. Dyskutowali także o stosowaniu w praktyce międzynarodowego prawa humanitarnego, spierając się o zasady traktowania rannych na polu bitwy. – Kogo ratować w pierwszej kolejności, swoich czy wrogich? – pytali. – Nie spodziewaliśmy się, że te rozmowy z weteranami mogą być tak interesujące. Mieliśmy tu żywą lekcję najnowszej historii – przyznają wojskowi studenci. – My po prostu opowiadaliśmy im o swojej służbie, a oni zaskakiwali nas świeżym spojrzeniem na wiele spraw – mówią z kolei weterani.
Poznawanie historii i doświadczeń starszych kolegów na pewno wpływa na to, jak służbę postrzegają młodzi podchorążowie. Jak z tej podróży skorzystają przyszli oficerowie AWL-u? Na tę odpowiedź trzeba trochę poczekać.
autor zdjęć: Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju, Małgorzata Schwarzgruber
komentarze