Podporucznik Adolf Bartoszewski: Wołyniak z krwi i kości, żołnierz z powołania, któremu wojna sprokurowała los tułacza. Wreszcie – bohater wojenny odznaczony Orderem Virtuti Militari, zbiegiem okoliczności, przez omyłkę Melchiora Wańkowicza niewymieniony w jego świetnym reportażu „Bitwa o Monte Cassino”.
Jak najlepiej opowiedzieć historię bohatera? Po „bożemu”: od dnia przyjścia na świat pod rodzinną strzechą, a może od wstąpienia do wojska i chrztu bojowego? Gotowej recepty nie ma, ale może w wypadku podporucznika Adolfa Bartoszewskiego zacznijmy jego losy poznawać od dnia jego największej chwały – ukoronowania żołnierskiej drogi bojem, za który otrzymał Virtuti Militari. Trwała bitwa o Bolonię – jak się miało okazać, ostatnie wielkie starcie 2 Korpusu Polskiego na froncie włoskim. 11 kwietnia 1945 roku w walce pod Castel Bolognese (jakieś 40 km na południowy wschód od Bolonii) podporucznik Bartoszewski otrzymał drugą ciężką ranę – kilka nieprzyjacielskich pocisków przeszyło mu pierś poniżej prawego obojczyka.
I była to rana chwalebna, zacytujmy świadczący o tym fragment z wniosku o przyznanie Virtuti Militari: „W dniu 11.IV.45 po południu, po rozpoczęciu się działań zaczepnych z naszej strony na kierunku szosy Nr 9, ppor. BARTOSZEWSKI zgłosił się na ochotnika z patrolem, poprzez pola minowe, z zadaniem rozpoznania obrony n-pla w rejonie m. CASTEL BOLOGNESE. Po podsunięciu się pod samą miejscowość zostaje zaskoczony ogniem n-pla z budynków i ranny od Spandau’a. Mimo rany nie pozwala się ewakuować ani wycofać patrolu i kieruje jego walką, meldując przez radio dowódcy baonu o swym położeniu i napotkanym oporze n-pla. Wycofuje się na rozkaz d-cy baonu. Wiadomości uzyskane od patrolu ppor. BARTOSZEWSKIEGO pozwoliły d-cy baonu na celowe zorganizowanie dalszej walki baonu”. Rzadką rzecz można też zobaczyć na tymże wniosku przechowywanym w Instytucie Generała Sikorskiego w Londynie: podpisali go wszyscy zwierzchnicy oficera: dowódca 7 batalionu strzelców karpackich major dyplomowany Zdzisław Artur Bukojemski, dowódca 3 Brygady Strzelców Karpackich pułkownik dyplomowany Gustaw Dobiesław Łowczowski, dowódca 3 Dywizji Strzelców Karpackich generał brygady Bronisław Duch, dowódca 2 Korpusu Polskiego generał dywizji Władysław Anders, wreszcie Naczelny Wódz generał dywizji Tadeusz Bór-Komorowski.
Początek drogi
W czasie leczenia i rekonwalescencji z pewnością porucznik Bartoszewski wracał pamięcią do bliższej i dalszej przeszłości, tak bogatej w dramatyczne przeżycia. Urodził się 15 stycznia 1907 roku w Świnarzynie, lecz jego rodzinny dom stał w pobliskich Radowiczach – rodowej wsi Bartoszewskich. Jego rodzice, Adam i Weronika, gospodarowali w jednym z większych majątków ziemskich w okolicy i prócz tego byli współwłaścicielami młyna. Adolf musiał więc mieć szczęśliwe dzieciństwo, tym bardziej że w gronie licznego rodzeństwa: starszych Leona i Zofii oraz młodszych Piotra, Antoniego, Władysława, Edwarda i Henryka. W swym kwestionariuszu żołnierskim zapisał zwięźle o wczesnej młodości: „Zawód – rolnik, praca na roli, hodowla bydła, pszczelarstwo, hodowla ryb, młyn mech[aniczny], wyrąb drzewa”. Tam też informacja o wykształceniu średnim: „6 klas Gim. Państw. w Kowlu 1935 r.”.
Ten, kto wychował się na wsi, wie, jak powyższe zajęcia są ciężką pracą i jak dobrze hartują i przygotowują młodzieńca do służby wojskowej. Adolf Bartoszewski rozpoczął żołnierską służbę 2 października 1925 roku w Równem na Wołyniu w 2 szwadronie 2 Pułku Ułanów Nadwiślańskich. Zasadniczą służbę wojskową skończył 15 października 1927 roku w stopniu plutonowego, ale z mundurem się nie rozstał na długo, bo już 1 grudnia 1928 roku mianowano go instruktorem rejonowym przysposobienia wojskowego na rejon Turzysk przy 50 Pułku Piechoty w Kowlu. W gorącym sierpniu 1939 roku, w ostatnie przed wojną Święto Wojska Polskiego Bartoszewski powołany ponownie do służby awansował na starszego sierżanta i objął dowództwo plutonu w 54 dywizjonie taborowym 40 Pułku Piechoty. Jako jego żołnierz bronił Lwowa.
Na szlaku nadziei
Po kampanii obronnej uniknął sowieckiej niewoli, ale spokój nie trwał długo. Braci Piotra i Antoniego enkawudziści aresztowali za kolportaż antysowieckich ulotek. Natomiast Adolf trafił do kowelskiego więzienia jako „wróg nr 1” – z wyrokiem śmierci za organizowanie i prowadzenie w Radowiczach oddziału Związku Strzeleckiego i zaliczono mu na poczet kary także udział w obronie Lwowa. W rodzinnym archiwum zachowała się kartka (nie wszystko jest na niej czytelne), na której Bartoszewski spisywał refleksje z kolejnych więziennych wigilii. Otwiera je taka notatka: „1940 – Polska – Kowel – cela śmierci – 12. współtowarzyszy: Dr Kruk Fr., Borowski M., Boruszkiewicz Cz., Wojtuszkiewicz J., Parnela(?), Kuksa(?), Nikander(?), Demieniczuk(?) i innych trzech nazwisk nie pamiętam”. A w domu nie traciła nadziei jego żona Helena opiekująca się trójką ich dzieci: Waldemarem, Ireną i Januszem. Helena Bartoszewska słała do Moskwy prośbę za prośbą, podanie za podaniem o ułaskawienie męża i stał się cud: dosłownie w ostatniej chwili przed terminem egzekucji do naczelnika więzienia przyszła odpowiedź z Moskwy, by Bartoszewskiemu karę śmierci zamienić na piętnaście lat zesłania.
Trójkę braci wywieziono niedługo potem w głąb Związku Sowieckiego. Adolf i Antoni trafili do kołchozu w Uzbekistanie, natomiast Piotra wywieziono na osławioną Workutę. Bracia więzieni na nieludzkiej ziemi, a następnie, po podpisaniu układu Sikorski-Majski w końcu lipca 1941 roku wcieleni do Armii generała Władysława Andersa, nie wiedzieli, jaki dramat był udziałem ich bliskich, którzy zostali na Wołyniu. Ich rodziców banderowcy zamordowali 22 sierpnia 1943 roku, wcześniej – 20 czerwca na zapalenie płuc zmarła siostra Władysława. Natomiast bracia Leon, Edward i Henryk znaleźli się wśród pierwszych ochotników samoobrony w Zasmykach, którzy skutecznie z bronią w ręku bronili tej reduty przed nacjonalistami z Ukraińskiej Powstańczej Armii. Następnie zostali żołnierzami 27 Wołyńskiej Dywizji Armii Krajowej.
Jak wyżej napisano, po tak zwanej amnestii Adolf i Antoni 7 lutego 1942 roku wstąpili do 7 Dywizji Piechoty stacjonującej w uzbeckim Kerminie, a Piotr, który przybył z Workuty trzy tygodnie później, znalazł się w 8 Dywizji Piechoty. Wszyscy więc mogli poczuć się szczęściarzami, którzy dożyli chwili powrotu pod polskie sztandary i ewakuacji z nieludzkiej ziemi. Plutonowy Adolf Bartoszewski w irackim Chanakinie od końca marca do końca listopada 1942 roku przeszedł kurs w Szkole Podchorążych Rezerwy Piechoty, uzyskując stopień starszego sierżanta podchorążego i z taką szarżą znalazł się w wydzielonym w lipcu 1943 roku z Armii Polskiej na Wschodzie 2 Korpusie Polskim. Na początku grudnia 1943 roku Bartoszewski otrzymał przydział zastępcy plutonu w 2 kompanii kapitana Józefa Kromkaya z 1 batalionu strzelców karpackich. Tak więc starszy sierżant podchorąży Bartoszewski został karpatczykiem i wśród ramzesów (jak nazywano żołnierzy 3 Dywizji Strzelców Karpackich mających za sobą walki w Tobruku i inne bitwy frontu afrykańskiego) popłynął 16 grudnia 1943 roku na wojnę do Włoch – na stary szlak polskich Legionów…
Te gruzy na szczycie…
23 kwietnia 1944 roku pododdziały 3 Dywizji Strzelców Karpackich wyruszyły transportem samochodowym w kierunku osławionego już w całej armii sprzymierzonych miasteczka Cassino. 2 kompania kapitana Kromkaya stanęła na północny wschód od Cassino, mając w linii prostej około 3 km do wzgórza klasztornego, gdzie w ruinach klasztoru Benedyktynów bronili się zawzięcie od kilku miesięcy niemieccy strzelcy spadochronowi. Bartoszewski 1 maja objął dowództwo drugiego plutonu w swej kompanii. Jak podkreśla wnuk bohatera Adam Jeziorski: „Melchior Wańkowicz w swym słynnym reportażu ‘Bitwa o Monte Cassino’, a za nim też profesor Zbigniew Wawer, wybitny znawca problematyki działań 2 Korpusu, podają w tym miejscu jako dowódcę innego podoficera: plutonowego podchorążego Tadeusza Braszczyńskiego, poległego 12 maja, który służył w zupełnie innej – 4 kompanii tego samego batalionu. Z uzyskanych kopii dokumentów dziadka jasno wynika fakt przykrej dla niego literackiej nieścisłości… Mogła to być zwykła pomyłka pisarza, a właściwie jego informatorów – prawdopodobnie nie do wszystkich dotarła informacja o objęciu przez dziadka dowodzenia 2 plutonem, zaledwie kilka dni przed pierwszym natarciem Polaków na Linię Gustawa. Dziadek po wojnie, mieszkając w Anglii, pisał do wydawców reportażu Wańkowicza prośby o sprostowanie, ale zostało to przez nich zignorowane”.
Wypisy z zeszytów ewidencyjnych dotyczących służby wojskowej Adolfa Bartoszewskiego. Archiwum Adama Jeziorskiego
Należy dodać, że w ostatnich wydaniach „Bitwy o Monte Cassino”, jednak podchorąży Braszczyński występuje już jako żołnierz 4 kompanii i dowódca patrolu wysłanego przez podporucznika Stanisława Świtalskiego, dowódcę 2 plutonu z 4 kompanii, z Gardzieli na Albanetę. A tak opisano w nich śmierć Braszczyńskiego: „Z owych dwunastu Świtalskiego, którzy doszli, do godziny 16.00, w ciągu długiego dnia bezsilnego przywierania się do ziemi zostaje zabity podchorąży Braszczyński, strzelec Miśka (z Legii Cudzoziemskiej, odznaczony Krzyżem Walecznych), ranni strzelcy Jaje, Topolski, Babisz, Bilski.
Z ludźmi Kromkaya jest nie lepiej, w ciągu tych bezsilnych godzin zabitych zostaje pięciu i dwudziestu czterech rannych”. Ostatnie zdanie wyraźnie wskazuje, że Braszczyński oraz jego polegli i ranni towarzysze broni nie należeli do 2 kompanii kapitana Kromkaya. Natomiast w książce profesora Zbigniewa Wawra „Monte Cassino” nadal widnieje informacja podana za starszymi publikacjami Wańkowicza, że „zginął dowódca 2 plutonu plut. pchor. Tadeusz Braszczyński. Stan 2 kompanii zmniejszył się do 10 ludzi”. Oczywiście, omyłki zdarzają najlepszym znawcom tematu, a do takich niewątpliwie należał profesor Wawer, lecz trzeba zaznaczyć raz jeszcze: dowódcą 2 plutonu był starszy sierżant podchorąży Adolf Bartoszewski. W pierwszym natarciu, rozpoczętym w nocy z 11 na 12 maja 1944 roku, 2 kompania zostaje dosłownie zdziesiątkowana, a jej dzielny dowódca, urodzony w Stanach Zjednoczonych tobrukczyk z Krzyżem Walecznych kapitan Józef Kromkay zginął. Resztki kompanii 1 batalionu strzelców karpackich, mimo twardej walki ze strzelcami spadochronowymi z 3 Pułku Strzelców Spadochronowych, musiały się wycofać z krwawego wzgórza 593. Pluton starszego sierżanta podchorążego Bartoszewskiego należał do ostatnich, które odeszły ze zdobytych pozycji. Bartoszewski pisał w raporcie: „Z 11-go na 12-go maja 1944 r. w pierwszym natarciu na M. Cassino – pozostałem na stanowisku z plutonem przez 14 godzin na polu zaporowym ognia art. i moździerzy npla 200 mtr. od gardzieli/Głowy Węża – wycofało się wielu, ja pozostałem aż do rozkazu [wycofania się]”. Z całego jego plutonu przy życiu została niespełna połowa (14 z 30). W tym wypadku jasny jest zapis raportu z drugiego – zwycięskiego – natarcia: „Z 15-go na 16-go maja 1944 wytrwałem na stanowisku, jako dowódca plutonu [skreślone w oryginalnym zapisie] placówki w Małej Misce przez 36 godzin, mimo nieustającego ani na chwilę ognia art. i moździerzy npla i zawalenia schronu pociskiem z ciężkiej artylerii”.
Bojowy dowódca
Po chwili triumfu opłaconego jakże wielkimi stratami, co poeta ujął w metaforze maków pijących polską krew, 2 kompania mogła krótko wypocząć, by znowu ruszyć do walki o przełamanie kolejnej niemieckiej pozycji nazwanej Linią Gotów. Oddział przerzucono w okolice Pescary i nim natarł na Niemców okopanych nad rzeką Chienti, Bartoszewski podczas jednego z patroli został pechowo ranny rykoszetem pocisku w prawy policzek: „W dniach od 21 do 27.6.44 [w] działaniach nad CHlENTI, kiedy patrol npla po krótkiej nocnej walce spędza naszą czujkę, idę z nią natychmiast na poprzednio zajmowane stanowisko, zmuszam do wycofania się patrolu npla, a jego rannego dowódcę biorę do niewoli. W dniu 27.6.44 mimo odniesionej rany przekazuję pluton i udzielam pod ogniem npla szczegółowych wskazówek zastępcy”.
Z powyższych wyciągów ze wspomnień i raportów Bartoszewskiego wyłania się obraz prawdziwie bojowego żołnierza – godnego noszenia karpackiej odznaki. Zauważyli to także jego przełożeni, gdyż w uznaniu zasług bojowych 1 sierpnia 1944 roku został awansowany na podporucznika. Jakby na potwierdzenie, że wart jest tego awansu, przeprowadza akcję w iście komandoskim stylu: „W sierpniu 1944 r. w działaniach na Mondolfo i Constanca [San Costanzo], projektuję zmianę planu przejścia przez rzekę Cesenę, dzięki któremu oddziały 1 szego Baonu przekroczyły ją bez strat. Oddziały, które planu nie zmieniły, poniosły dotkliwe straty, a rzeki w tym czasie w ogóle nie przekroczyły. W działaniach na linii Ghotów jestem dowódcą plutonu wydzielonego do specjalnych zadań, w szczególności do robienia przejść. Z własnej inicjatywy idę tylko z jednym strzelcem na rozpoznanie drogi na wzgórze pod nazwą ‘101’, rozbrajam 22 miny przeciwczołgowe, droga staje się drogą ‘do-frontową’ – dzięki której oddziały nasze znalazły się wcześniej o kilka godzin w Cattolica”.
Bitwa o Bolonię w kwietniu 1944 roku była ukoronowaniem frontowej drogi podporucznika Bartoszewskiego. Po zakończeniu wojny, podobnie jak reszta żołnierzy 2 Korpusu, przeżywał gorycz przez zaprzedanie Stalinowi Polski przez sojuszników, którym tak wiernie służyli. Bartoszewski stanął też przed dylematem: co dalej? Po opuszczeniu przez 2 Korpus Italii i rozwiązaniu go na terytorium Wielkiej Brytanii w 1947 roku, podporucznik Bartoszewski znalazł się w Polskim Korpusie Przysposobienia i Rozmieszczenia. Po jego rozwiązaniu w 1949 roku, podjął pracę kamieniarza w mieście Wolverhampton. Pod koniec lat sześćdziesiątych udało mu się sprowadzić do Anglii żonę Helenę, ciężko chorą na astmę. W 1977 roku małżonkowie zdecydowali się wrócić do kraju. W lipcu tego roku zamieszkali w zakupionym wcześniej domu w kujawsko-pomorskim Chełmnie. Niestety, niedługo cieszyli się wspólnym życiem. Helena Bartoszewska zmarła 15 stycznia 1978 roku. Mąż przeżył ją o dwanaście lat. Podporucznik Adolf Bartoszewski odszedł 12 grudnia 1990 roku i spoczął w rodzinnym grobowcu w Chełmnie.
Autor dziękuje Panu Adamowi Jeziorskiemu za udostępnienie materiałów i zdjęć jego dziadka, podporucznika Adolfa Bartoszewskiego, do niniejszego artykułu. Cytaty pochodzą z tego źródła, oprócz dwóch wyjątków z: Melchior Wańkowicz, „Bitwa o Monte Cassino”, Warszawa 1992, i Zbigniew Wawer, „Monte Cassino”, Warszawa 2019.
autor zdjęć: NAC, archiwum Adama Jeziorskiego
komentarze