Zakup przez Polskę 96 śmigłowców AH-64E Apache, obecnie najnowocześniejszych na świecie wiropłatów uderzeniowych, ma z wielu powodów wymiar symboliczny. Po pierwsze to dowód na to, jak ważnym sojusznikiem jesteśmy dla USA, gdyż żaden inny kraj nie dostał zgody na pozyskanie aż tylu Apache’ów wraz z rakietami. Po drugie bojowe lotnictwo śmigłowcowe polskich wojsk lądowych wreszcie „odstawia na półkę” postsowiecką technikę i sięga po konstrukcję, która przeniesie jego zdolności operacyjne w XXI wiek. Parafowanie kontraktu oznacza jednak, że największe wyzwanie związane z pozyskaniem Apache’ów dopiero przed nami. Wojsko Polskie musi bowiem teraz przygotować się do przyjęcia do służby ogromnej, patrząc na jego historię, liczby śmigłowców uderzeniowych i wyszkolić do nich odpowiednią liczbę pilotów oraz personelu naziemnego.
Przez wiele lat główną siłą lotnictwa śmigłowcowego wojsk lądowych były pułki zlokalizowane w Pruszczu Gdańskim i Inowrocławiu. Podstawowym orężem tych jednostek były śmigłowce Mi-24 w dwóch wersjach: D i W. Eksperci podkreślają, że Mi-24 to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy śmigłowiec bojowy opracowany w czasie zimnej wojny w ZSRS. Maszyna ta wyróżniała się niesamowitą wręcz odpornością na ostrzał, a poza tym, że miała sporą siłę ognia, mogła zabrać na pokład spory desant – ośmiu żołnierzy. Najlepszym dowodem jej możliwości było to, że jeszcze dekadę temu w sprzęt tego typu uzbrojonych było około 50 państw na świecie.
Niestety historia obu polskich pułków wyposażonych w Mi-24 pokazuje, że po naszym wejściu do NATO resort obrony, Sztab Generalny Wojska Polskiego oraz dowództwo wojsk lądowych koncentrowały się na rozwoju wojsk pancernych i zmechanizowanych oraz na unowocześnianiu artylerii i pododdziałów przeciwlotniczych, zostawiając bojowe lotnictwo śmigłowcowe na uboczu, patrząc na tę strukturę przede wszystkim przez pryzmat kosztów.
Na początku XXI wieku byłem świadkiem rozmowy ówczesnego dowódcy wojsk lądowych, gen. Edwarda Pietrzyka, z podległymi mu oficerami o konieczności wprowadzenia oszczędności budżetowych. Generał poprosił o listę jednostek, których utrzymanie kosztuje najwięcej, spojrzał na nią i zawyrokował, że pewnie przyjdzie zlikwidować jeden z pułków śmigłowców bojowych. Dlaczego? Bo właśnie one zajmowały się na dwóch pierwszych miejscach wspomnianego zestawienia.
Finansowe podejście decydentów do pułków śmigłowców bojowych najlepiej było widać w 2010 roku, kiedy skończył się zapas rakiet kierowanych, pozyskanych razem z postenerdowskimi Mi-24, które trafiły do Polski po zjednoczeniu Niemiec. Ministerstwo Obrony Narodowej zdecydowało wówczas, że nie tylko nie dokupimy kolejnych, lecz także, że nie zmodernizujemy śmigłowców, aby mogły korzystać z innego typu pocisków. MON i SGWP argumentowały, że po pierwsze nie ma na to pieniędzy, a po drugie za około dekadę będziemy chcieli kupić nowe śmigłowce uderzeniowe.
Niszczyciel czołgów
Jakie? 20, 15 i 10 lat temu piloci wojsk lądowych nie mieli wątpliwości, o jakim śmigłowcu marzą. Amerykańskie Apache były wówczas, i są nimi także dziś, najnowocześniejszymi wiropłatami bojowymi na świecie. Owszem, Mi-24 imponowały opancerzeniem i odpornością na bezpośrednie trafienia, ale siła ognia, jaką dysponowały AH-64, była wprost powalająca. Dzięki zaawansowanemu radarowi maszyny te były w stanie namierzyć cel z bardzo daleka i zanim ten zorientował się, co się święci, posyłały w jego kierunku naprowadzaną laserowo zabójczo skuteczną rakietę.
Jednak jeszcze dekadę temu nikt w Wojsku Polskim chyba nie wierzył, że to właśnie AH-64 zastąpią Mi-24. Dlaczego? Po pierwsze nasz ówczesny budżet obronny nie pozwalał mierzyć w plan zakupu około trzydziestu śmigłowców tego typu, a tyle byłoby potrzebne, aby zastąpić wycofywane postsowieckie wiropłaty. Inną sprawą było to, czy w ogóle amerykańska administracja zgodziłaby się na tak duży transfer tej zaawansowanej broni do Polski.
Mając to na uwadze, myślę, że gdybym cofnął się w czasie do roku 2012 i na łamach „Polski Zbrojnej” zapowiedział ówczesnym żołnierzom, że za dwanaście lat kupimy nie trzydzieści, ale prawie sto Apache’ów w ich najnowszej wersji, wraz z pakietem uzbrojenia rakietowego, uznano by mnie po prostu za wariata i utrata pensji byłaby najłagodniejszą z form kary.
A jednak. Kupiliśmy i pierwsze AH-64 mają do nas trafić w 2028 roku – choć wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz zapowiada, że wcześniej wyleasingujemy osiem maszyn, aby nasi piloci i obsługi już mogli z nich korzystać i się na nich szkolić.
Podołać wyzwaniu
Uważam, że to właśnie przygotowanie niezbędnego zasobu ludzkiego – pilotów i obsług technicznych – będzie największym wyzwaniem kontraktu na Apache. Liczby są tutaj bowiem bezwzględne. Do 96 śmigłowców potrzebujemy około 400 pilotów – dwie dwuosobowe załogi na każdy, oraz kilka tysięcy osób obsługi technicznej.
Musimy się naprawdę mocno zastanowić, skąd pozyskamy tych ludzi. Oczywistą bazę wyjściową stanowi jednostka z Inowrocławia. Jednak jeśli nawet przyjmiemy, że piloci Mi-24 przejdą w stu procentach kursy na nowy sprzęt, to mamy zabezpieczonych jedynie około 30 procent załóg Apache’ów. A reszta?
Ktoś słusznie zauważy, że przecież od tego mamy Dęblin i tamtejszą szkołę lotniczą, aby wykształcić nowych pilotów. Problem w tym, że obecna maksymalna „wydajność” Lotniczej Akademii Wojskowej to około pięćdziesięciu pilotów śmigłowcowych rocznie. Jeżeli więc chcemy przygotować na czas kadry dla Apache’ów, to musimy jak najszybciej zwiększyć tę liczbę przynajmniej dwukrotnie.
Tutaj dotykamy chyba największego problemu. Nawet jeśli staniemy na głowie i kupimy w ciągu roku wszystkie niezbędne trenażery, symulatory etc., to jeszcze trzeba mieć kogo w Dęblinie szkolić na pilota śmigłowcowego. Pilotem nie może zostać każdy chętny żołnierz. Trzeba mieć nie tylko końskie zdrowie, lecz także predyspozycje. Obawiam się, czy znajdziemy w wojsku odpowiednią liczbę kandydatów na pilotów Apache’ów. A jeśli nie znajdziemy, to musimy mieć naprawdę dobry plan na to, w jaki sposób ściągnąć odpowiednie osoby do armii.
W przypadku drugiej grupy osób niezbędnych do wprowadzenia Apache’ów do służby, czyli techników, sytuacja jest nieco lepsza i prostsza. Przede wszystkim dlatego, że podstawę obsług stanowią cywile. Ich owszem, może być trudno ściągnąć z rynku pracy, ale MON ma duże możliwości przygotowania dla nich specjalnych warunków zatrudnienia – tak jak ma to miejsce np. w wojskach cybernetycznych.
Reasumując: zakup 96 śmigłowców Apache na pewno zmieni polskie wojska lądowe, dając im nowe możliwości i zdolności. Wymusi on również zmianę wojskowego systemu pozyskiwania i kształcenia na potrzeby armii wysoko wykwalifikowanych specjalistów. I trzeba tylko trzymać kciuki, aby ta zmiana nastąpiła jak najszybciej.
autor zdjęć: kpt. Martyna Fedro-Samojedny
komentarze