Mundur wojskowy ma w Polsce o wiele ważniejszy status niż w wielu innych krajach – jest jednym z symboli narodowych, kojarzonych z walką o niepodległość, a później o jej utrzymanie. Odrodzenie się Polski, a co za tym idzie Wojska Polskiego w 1918 roku, zbiegło się z wielkimi zmianami w umundurowaniu armii, które wymusiły realia frontowe I wojny światowej. Tak więc na projektowanie polskiego munduru wpływ miały dwa czynniki: tradycja i nowoczesność.
Odczuwamy zachwyt, kiedy dziś oglądamy grupy rekonstrukcyjne występujące na różnych pokazach czy uroczystościach patriotycznych w mundurach historycznych, a zwłaszcza gdy na placu defiladowym pojawi się kawaleria II Rzeczypospolitej – w rogatywkach z barwnymi otokami, proporczykami na kołnierzach i wyglansowanymi na wysoki połysk oficerkach. Piękny fason! Lecz gdybyśmy jakimś wehikułem czasu przenieśli się do początków II Rzeczypospolitej – w lata 1918–1920 – to widząc polskich żołnierzy moglibyśmy się bardzo zdziwić, i to niezbyt pozytywnie, a może nawet pomyśleć za Wyspiańskim, że „pospolitość skrzeczy”.
Bo cóż byśmy wtedy zobaczyli, patrząc na polskie wojsko? Ano prawdziwą pstrokaciznę, a do tego mocno sfatygowaną i połataną; mogłoby nas zszokować, że nie każdy żołnierz ma na nogach buty, a jeśli już je ma, to w stanie wołającym o pomstę do nieba… Realia odradzającego się państwa po pożodze wojennej były takie, że wojsko nosiło mundury przeróżnego kroju – najczęściej odziedziczonego po armiach zaborczych, ale także z demobilu francuskiego, brytyjskiego i amerykańskiego. Najkorzystniej na tym tle wybijali się żołnierze z armii gen. Józefa Hallera, która formowana była we Francji. Oni do kraju wrócili w nowych mundurach, butach i hełmach. Zaraz po nich byli Wielkopolanie, którzy także nieźle się prezentowali w jednolitym umundurowaniu i oporządzeniu oddziedziczonym po zaborcy lub zdobytym w niemieckich magazynach.
A mundur legionowy? Także był zauważalny, choć już mocno sfatygowany. Na wojnie z bolszewikami brać żołnierska zazdrościła bardzo mundurów tym, którzy przyszli z Francji albo z Wielkopolski, a już najbardziej zazdrościła im butów i hełmów. Wystarczy poczytać żołnierskie wspomnienia, by zobaczyć, że „Galicjoki”, „Królewioki” przy „Poznaniokach” (tak też nazywano żołnierzy gen. Hallera) wyglądali jak „dziady”, albo jeszcze gorzej – jak czerwonoarmiści, od których różnili się tylko tym, że na łachmanach mieli biało-czerwone barwy zamiast czerwonych, a na sfatygowanych czapkach zamiast czerwonej gwiazdy – orzełki.
Nowoczesność, ale z barwną tradycją
Oczywiście trzeba mieć cały czas na uwadze trudne realia początków odrodzonego państwa i należy zaznaczyć, że od razu też ruszyły prace nad ujednoliceniem munduru w Wojsku Polskim. Brali w nich udział wybitni historycy wojskowości, jak chociażby pułkownicy Marian Kukiel i Bronisław Gembarzewski oraz bataliści z Wojciechem Kossakiem na czele, tworząc tzw. komisję ubiorczą. Największym problemem, przed którym stanęli specjaliści, był kolor munduru: nie chciano, by przypominał on barwę mundurów zaborczych, a jednocześnie musiał spełniać funkcję kamuflażu, który na frontach wielkiej wojny zaczął mieć pierwszoplanowe znaczenie (wystarczy sobie przypomnieć, jakie straty ponosili żołnierze francuscy na jej początku przez swoje niebiesko-czerwone mundury…). Po burzliwych dyskusjach uznano, że najodpowiedniejszy ze względów politycznych i krajobrazowych będzie brytyjski kolor khaki, który opisano w instrukcjach jako szaro-brunatno-zielony.
Oficerowie twierdzy brzeskiej z żonami. Archiwum Piotra Korczyńskiego
Efektem tych prac było wydanie w listopadzie 1919 roku „Przepisu ubioru polowego Wojska Polskiego”, ustalającego wzór umundurowania, który z wieloma zmianami i uzupełnieniami przetrwał do września 1939 roku. „Przepis…” podkreślał: „Mundur jest zasadniczo jednakowy dla całego wojska i wszystkich stopni, z wyjątkiem różnicy w kroju kieszeni, przy kurtce oficerów i szeregowych, spowodowanej różnicami warunków służbowych”. Mundur oficera, podoficera i szeregowego miał się składać z kurtki jednorzędowej wzoru francuskiego, spodni, płaszcza, czapki, trzewików z owijaczami lub wysokich butów. I po tym „zasadniczym” stwierdzeniu „Przepis…” przechodził do szczegółów, które przede wszystkim rozróżniały mundur dla oficerów i szeregowych. Mundury dla tych drugich szyto z sukna, oficerskie zaś szyto na zamówienie ze szlachetniejszych materiałów czesankowych, takich jak krepa, diagonal czy kamgarn.
Najwięcej tradycji i więzi z historią instrukcja z 1919 roku zachowywała poprzez czapkę rogatywkę, srebrny wężyk i barwne patki lub proporczyki na kołnierzach w kolorze dawnych mundurów danej broni lub dawnych barw pułkowych. Wbrew pozorom rogatywka wcale nie była jedynym (nie licząc furażerki) proponowanym nakryciem głowy podczas dyskusji nad nowym mundurem. Miała poważną konkurentkę w postaci legionowej maciejówki. Już w łonie samych Legionów rywalizacja między maciejówką a rogatywką była ostra, dlatego że pierwsza czapka stanowiła „znak rozpoznawczy” I Brygady, natomiast rogatywka upowszechniła się w II Brygadzie. O tych czapkowych animozjach dowcipnie w swoich wspomnieniach pisał kapelan II Brygady, ksiądz Józef Panaś: „Gdy na dawnych pozycjach 2 Pułku Piechoty byłem zajęty porządkowaniem cmentarzy, jakiś żołnierz z 1 Pułku Piechoty przyszedł do mnie i podziwiając moją rogatywkę, zagadnął [udając, że nie widzi, iż ma do czynienia z księdzem – P.K.]: >>Dlaczego, obywatelu, diabeł ma tylko dwa rogi, a wy macie aż cztery?<>Prosta rzecz, odparłem, bo z diabłem nie mam nic wspólnego, a nie chcę być podobnym do osła, który całkiem nie ma rogów, podobnie jak wy, obywatelu<<”.
Koniec końców, rogatywka jako czapka mająca większe tradycje wygrała rywalizację z maciejówką. Natomiast patki i proporczyki na kołnierzach służyły do identyfikacji broni oraz służb i, jak już powiedziano, nawiązywały barwami do tradycji I Rzeczypospolitej, Księstwa Warszawskiego oraz powstań narodowych. I tak w piechocie patki (zwano je czasem też łapkami) miały kolor granatowy z żółtą wypustką, w batalionach strzeleckich wypustka była zaś seledynowa. Artyleria miała patki zielone, a wypustki w różnych kolorach w zależności od rodzaju dział – lekkich, ciężkich i najcięższych. W kawalerii noszono na kołnierzach proporczyki, a na czapkach różnobarwne otoki – po jednych i drugich rozróżniano poszczególne pułki. Pancerniacy w armii II Rzeczypospolitej także nosili proporczyki, tylko trójkątne – czarno-pomarańczowe. Wymieniony wyżej wężyk był elementem wspólnym dla wszystkich broni. Jego tradycja wywodziła się z ostatnich lat I Rzeczypospolitej i Księstwa Warszawskiego oraz był ozdobą generalskich mundurów. W czasie I wojny światowej w Legionach Polskich Józefa Piłsudskiego trafił na kołnierz wszystkich żołnierzy i ta legionowa tradycja zachowana została po 1919 roku. Odznaki stopni wojskowych umieszczano na naramiennikach.
Trzeba też pamiętać, że w chwili rozpoczęcia działań wojennych żołnierze na front wyruszali w mundurach polowych, pozbawionych wszelkich barwnych dodatków – te zdobiły jedynie mundury garnizonowe. Dlatego też takie zdziwienie budził bohater „Zezowatego szczęścia” Jan Piszczyk (Bogusław Kobiela) w obozie jenieckim, kiedy wśród innych podchorążych pojawił się w mundurze garnizonowym, a nie polowym i opowiadał o swoich frontowych przygodach…
Ku nowoczesności
Kolejne lata przyniosły szereg korekt w instrukcji mundurowej. Nie zawsze cieszyły one żołnierzy – zwłaszcza tych zawodowych, a szczególnie oficerów, z jednego podstawowego powodu: wiązały się z kosztami, których nie pokrywały dostatecznie dodatki mundurowe do żołdu. Takie refleksje na ten temat zapisał w połowie lat dwudziestych mjr dr Roman Sulimski, główny bakteriolog Wojska Polskiego: „W korpusie oficerskim obowiązywał z jednej strony fason, a z drugiej przez marne pobory oficerskie kazało się ten fason sztukować żebraniną. Wtedy to moda na austriacki fason wprowadzona za rządów gen. Sikorskiego jako ministra spraw wojskowych, ujawniająca się na zewnątrz obowiązkiem stałym noszenia szabli przy boku, dała nam się mocno we znaki, a najbardziej po kieszeni…”. Mjr Sulimski nie przesadzał ani trochę. Najgorzej mieli młodzi oficerowie, o niskich szarżach. Ich dochody były porównywalne z poborami kancelistów bez wyższego wykształcenia, a nawet dozorców domów! Wyliczono, że oficer piechoty na samo osobiste wyposażenie musiał ponosić wydatki przekraczające roczne pobory, a w kawalerii – dwuletnie!
Na manewrach 6 PLot.
Jednak oprócz takich „ślepych uliczek”, jak obowiązek stałego noszenia szabli przez oficerów (z którego to projektu gen. Władysław Sikorski ostatecznie się wycofał), co upodobniało nasze wojsko do armii japońskiej, reformy mundurowe w Wojsku Polskim szły na ogół w parze z potrzebami coraz nowocześniejszego pola walki. Charakterystyczny pod tym względem był rok 1936, kiedy to weszły nowe typy płaszcza jednorzędowego, kurtki, peleryny sukiennej i nowy typ munduru lotniczego. W kolejnym roku wprowadzono nowy typ spodni dla piechoty, a także rogatywki polowej i beretu.
Zatrzymajmy się tu przy mundurze lotników, czyli żołnierzy jednego z najmłodszych wówczas rodzajów naszych sił zbrojnych. To w 1936 roku otrzymali oni mundur w kolorze stalowoniebieskim, z wykładanym kołnierzem, koszulą i krawatem. Otrzymali również czapki okrągłe z czarnym otokiem i orzełkiem w obramowaniu stylizowanych skrzydeł husarskich. Dodajmy, że czapki okrągłe nosili wtedy także szwoleżerowie i żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza. Do munduru polowego lotników, a także pancerniaków wprowadzono w tymże 1936 roku tak charakterystyczne zwłaszcza dla tej drugiej broni czarne berety filcowe. By dopełnić tego obrazu, należy wspomnieć o marynarce wojennej, której mundur został ustalony w 1920 roku (z kilkoma kolejnymi modyfikacjami) w kolorze granatowym i białym ze złotymi dystynkcjami i guzikami – wzorowano się tu na marynarce brytyjskiej.
Mundur wzoru 1936 bardzo przypadł żołnierzom do gustu – zarówno pod względem estetycznym, jak i funkcjonalnym. Warto zaznaczyć, że wprowadzony wtedy nowy wzór rogatywki przetrwał w umundurowaniu polowym do lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Na koniec zacytujmy raz jeszcze mjr. Sulimskiego: „U nas przynajmniej mundur szanowano; we Francji oficer wstydził się w nim chodzić poza służbą – taki był stosunek do wojska, który zemścił się na Francuzach po 1939 roku”.
Jak podkreślają historycy specjalizujący się w tematyce umundurowania, polski mundur wojskowy w 1939 roku nie ustępował najlepszym mundurom europejskim. Wielkie uznanie – także u nieprzyjaciela – zyskał m.in. polski hełm wzoru 1931. Skutecznie chronił głowę przed odłamkami bomb i granatów. Trafienia pociskami karabinowymi z dystansu 600 metrów pozostawiały jedynie wgniecenia. Polska armia – co już wspomniano wyżej – jako pierwsza w II wojnie światowej ruszyła do walki bez jakichkolwiek oznak umożliwiających rozpoznanie rodzaju broni lub służby, stosując daleko idącą unifikację munduru. Były to rozwiązania nowatorskie i kopiowane następnie w innych walczących armiach.
Bibliografia
Ks. Józef Panaś, „Pamiętnik kapelana Legionów Polskich”, Kraków 2015
Roman Sulimski, „Pamiętniki”, maszynopis w zbiorach Biblioteki Jagiellońskiej
Zdzisław Żygulski jun., Henryk Wielecki, „Polski mundur wojskowy”, Kraków 1988
autor zdjęć: z archiwum Piotra Korczyńskiego
komentarze