Statystyki Wojskowego Instytutu Medycznego są alarmujące: 58% żołnierzy powyżej 50. roku życia ma nadwagę. – Żołnierz z definicji powinien być sprawny i zdrowy, by mógł wypełniać zadanie, które przed nim stoi: w sytuacji zagrożenia bronić kraju. Nadwaga to światło ostrzegawcze, otyłość to choroba. A choroby trzeba leczyć – mówi dr Michał Wrzosek, dietetyk.
Według ostatnich opublikowanych przez Narodowy Fundusz Zdrowia danych dotyczących problemów z nadwagą i otyłością Polacy, mówiąc najogólniej, cały czas tyją. Z raportu wynika, że 64% spośród przebadanych 13,4 mln Polaków ma nadwagę i otyłość. Jest się czym niepokoić?
Michał Wrzosek: Niepokoić się takim stanem rzeczy powinniśmy jakiś czas temu, teraz należy bić na alarm, bo jako społeczeństwo zmagamy się z epidemią otyłości. Klasyfikując problem, należy sięgnąć po wskaźnik BMI [ang. Body Mass Index], za którego pomocą jesteśmy w stanie obliczyć, czy nasza masa ciała jest proporcjonalna do wzrostu. Zgodnie z przyjętymi wytycznymi prawidłowe BMI dla dorosłych mieści się w przedziale 18,5–24,9, a wartości wyższe oznaczają nadwagę lub otyłość. I tak BMI pomiędzy 25–29,9 klasyfikuje się jako nadwagę, BMI w granicach 30–34,9 oznacza I stopień otyłości, 35–39,9 to II stopień otyłości, a BMI powyżej 40 to jest trzeci stopień otyłości, a więc otyłość olbrzymia. Chcę podkreślić, że wysokie BMI to nie tylko kwestia wyglądu, gorszej kondycji, większego rozmiaru ubrań. Otyłość to jest choroba, której może towarzyszyć co najmniej 200 innych schorzeń, m.in. nadciśnienie tętnicze, zaburzenia lipidowe, problemy związane z układem krążenia, zwiększone ryzyko chorób nowotworowych. Problem jest zatem bardzo poważny.
Problemy z nadwagą i otyłością Polaków widoczne są także w służbach mundurowych. W myśl zasady: takie mamy wojsko, policję czy straż, jakie mamy społeczeństwo. I tu znów posłużę się statystykami. Wojskowy Instytut Medyczny w pierwszym kwartale 2025 roku podał, że 58%, a więc ponad połowa, żołnierzy powyżej 50. roku życia ma nadwagę, 45% nadciśnienie, 60% nieprawidłowe stężenie cholesterolu.
Problemy z nadwagą i otyłością są chorobą cywilizacyjną, mówi się nawet o światowej pandemii otyłości, więc nie jestem zdziwiony, że ten problem dotyka także mundurowych. Ze względu na charakter pracy czy służby, testy sprawnościowe i badania lekarskie w armii to zjawisko nie jest tak powszechne jak w przypadku pozostałych grup zawodowych.
I raczej jest to problem, z którym żołnierze zmagają się w trakcie trwania służby, mało kto przecież przychodzi do wojska z nadwagą. Inna rzecz jest taka, że jeśli kondycja społeczeństwa będzie coraz gorsza, to coraz mniej osób będzie miało fizyczne i zdrowotne predyspozycje, by aplikować do służb mundurowych.
To prawda, dlatego nie możemy bagatelizować tych kwestii. Nasza rzeczywistość sprzyja rozwojowi tej choroby, bo nadmierna masa ciała wynika w dużym uproszczeniu z dwóch czynników: coraz więcej jemy i coraz mniej się ruszamy. To z kolei prowadzi do przewlekłej nadwyżki kalorycznej, więc nasza masa ciała wzrasta i kończymy z nadwagą lub otyłością. Ruszamy się coraz mniej, w trakcie pandemii COVID-19 i po niej zaczęliśmy pracować zdalnie, więc przestaliśmy pokonywać chociażby drogę z domu do pracy i z powrotem, wiele spraw załatwiamy online: płacimy rachunki, zamawiamy jedzenie i robimy zakupy. Korzystamy z wind, ruchomych schodów, hulajnóg, rowerów elektrycznych, zamiast spaceru wybieramy samochód. To wszystko sprawia, że spalamy zaledwie kilkaset kilokalorii dziennie. Jak do tego dołożymy dostępne całą dobę sklepy, gdzie na wyciągnięcie ręki mamy wysokokaloryczne i wysokoprzetworzone jedzenie, to łatwo można się zorientować, że idziemy w kierunku katastrofy. I znowu tę ogólną tendencję odniosę do służb mundurowych. Żołnierze nie są wolni od opisanych zagrożeń, bo przecież nie wszyscy każdego dnia spędzają kilka godzin na intensywnych marszach czy treningach poligonowych. Celowo mówię o pewnych tendencjach, o tym, jakich wyborów dokonujemy jako ludzie, bo przecież każdy – niezależnie od tego, czy jest lekarzem, żołnierzem, nauczycielem, czy strażakiem – mierzy się na co dzień z tymi samymi wyzwaniami. Zresztą nie jestem chyba zwolennikiem mówienia o zdrowiu w odniesieniu do wykonywanego zawodu. Profesja nie ma znaczenia, gdy mówimy o chorobach, stylu życia, dobrych czy złych nawykach. Utrzymanie prawidłowej masy ciała wpływa na nasze życie, poziom koncentracji, na to, czy jesteśmy w stanie wydajnie pracować i unikać poważnych chorób.
Zgadzam się, nie powinniśmy uogólniać, ale przyzna Pan, że większe przyzwolenie społeczne na nadwagę i otyłość jest wobec nauczycieli czy urzędników niż wobec żołnierzy lub policjantów. Otyły żołnierz w mundurze zawsze budzi emocje i wywołuje komentarze.
Żołnierz z definicji powinien być sprawny i zdrowy, by mógł wypełniać zadanie, które przed nim stoi: w sytuacji zagrożenia bronić kraju. Zgadzam się więc, że duża nadwaga czy otyłość mogą obniżać wartość bojową naszej armii. Dlatego choć nie powinniśmy oceniać wartości człowieka przez pryzmat tego, ile waży, zgodzę się, że są zawody, które w większym stopniu wymagają odpowiedniej kondycji i siły. Tyle teoria. Życie pokazuje, że żołnierz, jak każdy inny człowiek, może mieć problemy z nadmierną masą ciała, więc nie zastanawiajmy się nad tym, komu brzuszek bardziej pasuje, a komu nie. Nadwaga to światło ostrzegawcze, otyłość to choroba. A choroby trzeba leczyć.
Od wielu lat pomaga pan Polakom zrzucać zbędne kilogramy. Czy pośród pacjentów Pana poradni są także przedstawiciele służb mundurowych? Z jakimi problemami się zgłaszają?
Oczywiście. Wśród moich podopiecznych są również przedstawiciele różnych służb mundurowych – zarówno osoby już pełniące służbę, jak i kandydaci przygotowujący się do rekrutacji. Najczęściej zgłaszają się z problemem nadmiernej masy ciała. Często celem współpracy jest także poprawa kondycji fizycznej i uzyskanie optymalnej masy ciała przed testami sprawnościowymi.
Walka ze zbędnymi kilogramami to żmudny i trudny proces, o czym wie każdy, kto choć raz próbował się odchudzać. Szukamy różnego rodzaju sposobów, by pozbyć się brzuszka, i sięgamy po najróżniejsze modne diety, liczymy na magiczne sztuczki i cudowne rozwiązania. Co pośród wielu trendów żywieniowych jest dobre, a co złe? Na co zwróciłby Pan uwagę żołnierzy?
Zacznijmy od tego, że wszystkie diety eliminacyjne kończą się źle, a jedyna słuszna dieta to taka, którą będziemy w stanie utrzymać przez całe życie. Plan żywieniowy musi być skrojony na miarę, dostosowany do indywidualnych preferencji, poziomu aktywności fizycznej czy budżetu. Niestety, większość modnych rozwiązań nie jest panaceum na problemy związane z nadwagą czy otyłością. W dietetyce, na podstawie badań naukowych, wskazuje się praktyki niezdrowe, a wśród nich na pewno diety sokowe, głodówki, opartą na jedzeniu wyłącznie mięsa dietę karniwora [ang. carnivore – mięsożerca] czy jej odmianę, tzw. dietę lwa. Z drugiej strony są narzędzia dietetyczne, które w określonych przypadkach mogą być stosowane, i tu wymienię np. dietę keto czy post przerywany.
Problem widzę w marketingu odnoszącym się do tych produktów. Ludziom łatwiej uwierzyć, że lepszą formę uzyskają, gdy odrzucą węglowodany, niż gdy konsekwentnie będą chociażby pić wodę, jeść warzywa i owoce, dziennie jedną garść orzechów, a unikać mąki rafinowanej czy nasyconych kwasów tłuszczowych. Niby te podstawowe reguły zna każdy, ale dla wielu wydają się zbyt proste, by miały działać, wobec tego mało kto je stosuje w swoim życiu. Szukamy cudownych rozwiązań i czasami wpadamy w pułapki: zamiast poprawić swój system żywienia, jeszcze bardziej go pogarszamy i rozregulowujemy.
Wszystko to bardzo ciekawe, ale, szczerze mówiąc, indywidualne plany żywieniowe kończą się wraz z przekroczeniem bramy poligonu. Zbiorowe żywienie w armii rządzi się innymi prawami. Żołnierze, którzy służą przez trzy miesiące na granicy, wyjeżdżają na zagraniczne ćwiczenia i szkolenia, jedzą to, co da im armia. Możliwości jest kilka: wojskowa stołówka, katering albo sucha racja żywnościowa. Zgodnie z przyjętymi normami żołnierz w ciągu dnia zjada około 3500 kcal.
Bardzo dużo! Ciekawi mnie, w jaki sposób obliczono tę wartość. Trzeba bowiem pamiętać, że na zapotrzebowanie energetyczne wpływają takie aspekty, jak wiek, wzrost, masa ciała, poziom aktywności. Inne zapotrzebowanie kaloryczne będzie miał mężczyzna mierzący 170 cm i ważący 65 kg, a inne ten, który ma 190 cm i 110 kg. Różnica między nimi może być niemalże dwa razy większa. Tak czy inaczej, jestem przekonany, że przyjęta kaloryczność na poziomie 3500 kcal na dzień jest po prostu za wysoka.
Wie Pan, poligon to nie restauracja z gwiazdką Michelin ani pięciogwiazdkowy hotel. Żołnierz ma się szkolić w polu z bronią, działać tak, jakby walczył. Musi mieć siłę. Kalorie są mu potrzebne.
Kalorie to jednak nie wszystko. Posiłki powinny być nie tylko kaloryczne, lecz także bogate w składniki odżywcze i witaminy. A są?
I tu rzeczywiście wchodzimy na grząski grunt. Wiele zależy od ludzi, którzy planują i przygotowują jedzenie. W niektórych miejscach w Polsce żołnierze otrzymują naprawdę przyzwoite posiłki, ale są i takie, gdzie wciąż królują proste węglowodany, mało jest też warzyw i owoców, a żołnierz zaczyna dzień od kiełbasy z białą bułką.
W diecie żołnierzy powinny znaleźć się pełnoziarniste produkty zbożowe, które, ze względu na błonnik i wartości mineralne, są zawsze dobrym wyborem. Kiełbasa na śniadanie to na pewno nie jest przepis na dobry dzień. Mówimy o przetworzonym, czerwonym mięsie, które – już to wiemy – zwiększa ryzyko wystąpienia chorób nowotworowych. To nie oznacza, że w ogóle nie powinniśmy jeść kiełbasy. Chodzi o to, by czerwone, przetworzone mięso nie było stałym elementem posiłków. Tańszym i znacznie lepszym wyborem będzie chociażby fasola. To rozwiązanie niskobudżetowe i na pewno o wiele zdrowsze. Jeśli w diecie żołnierzy brakuje warzyw, to w ogóle polecałbym zwrócić się w stronę roślin strączkowych.
Chciałbym jednak podkreślić, że nawet jeśli to zbiorowe żywienie w armii czasami szwankuje, to na efekty, czy to w kwestii treningów, czy żywienia, wpływa nie to, co robimy raz na jakiś czas, tylko to, jak postępujemy na co dzień. Jeśli więc ktoś przez tydzień czy dwa będzie jadł inaczej, nawet gorzej, niż przez kolejne półrocze, to naprawdę świat się nie zawali.
Ważne jest nie tylko to, co jemy, ale jak żyjemy. Czy palimy papierosy, czy spożywamy alkohol, ile śpimy, czy uprawiamy sport. Jeżeli z jakiegoś powodu zaburzone jest odżywianie, to trzeba tym bardziej unikać używek, zadbać o jakość snu oraz kondycję fizyczną i próbować równoważyć pewne niedociągnięcia. To nie jest rada wyłącznie dla żołnierzy, tylko dla wszystkich. Podejście do zdrowego stylu życia wymaga szerokiej perspektywy.
Skoro już mówimy o radach... Za pośrednictwem mediów społecznościowych edukuje Pan Polaków w temacie zdrowego żywienia. Podpowiada, co kupować, a czego unikać, gdy chociażby robi się zakupy w popularnych dyskontach spożywczych albo na stacji benzynowej. Odbiorcami tych rad są także żołnierze. Proszę zatem o kilka wskazówek dla wojskowych.
Tym, którzy chcą urozmaicić swoją dietę poligonową, polecam samodzielne przygotowywanie np. śniadań – z produktów suchych, które się nie psują. Mogą to być płatki owsiane, masło orzechowe, suszone daktyle, pestki, nasiona czy orzechy. Jeśli nie możemy z jakiegoś powodu tego zrobić, to szukajmy w sklepach wartościowych produktów. W marketach jest wiele gotowców, które mają nieidealny, ale wystarczająco dobry skład. Myślę tu np. o gotowych owsiankach z orzechami i owocami – najlepiej bez dodatku cukru – do zalania wrzątkiem, gotowych sałatkach warzywnych z dodatkiem źródła białka, np. kurczaka, tuńczyka, łososia, jajka, fasoli, sera, a także o produktach bazujących na roślinach strączkowych, takich jak hummus, czy gotowych lunch boxach z kaszą, warzywami i wspomnianymi przeze mnie źródłami białka.
A gdy robimy przerwę w podróży na stacji benzynowej, to najgorszym wyborem jest zakup napoju energetycznego i hot doga. Dlaczego? Napój zawiera 12 łyżeczek cukru, a poza białą bułką z mąki rafinowanej i sosem wybieramy też przetworzone, czerwone mięso. Kupcie zamiast tego kanapkę z pieczywa pełnoziarnistego albo chociaż białego z ziarnami, w której znajdą się warzywa i źródło białka w postaci jajka, wędzonego łososia lub grillowanego kurczaka. I nie zalewajcie tego majonezem.
Proszę wybaczyć, ale to nic odkrywczego.
Tak jak mówiłem, takie rozwiązania wydają nam się zbyt proste i oczywiste, by miały przynieść efekty. A to nieprawda. Warto edukować ludzi niezależnie od tego, czy korzystają ze zbiorowego żywienia, czy sami przygotowują swoje jedzenie. Problemem jest to, co wybieramy na tzw. autopilocie, bo osoby, które zmagają się z nadwagą czy otyłością, najczęściej po prostu podejmują złe wybory. Kluczowe jest więc uświadamianie ludzi, by naturalnie sięgali po to, co zdrowe: po nieprzetworzone jedzenie. I owszem, świat od jednego kebaba czy hot doga się nie zawali, ale ważne jest to, by odwracać proporcje i tendencje żywieniowe. A że te są złe, świadczą chociażby dane, które zostały przytoczone na początku naszej rozmowy.
Michał Wrzosek jest doktorem dietetyki, przedsiębiorcą i influencerem. Zajmuje się dietetyką kliniczną i sportową. Pod jego skrzydłami metamorfozę przeszło już ponad 73 tys. osób.
autor zdjęć: arch. prywatne

komentarze