Na początku czerwca Jake Sullivan, prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, zapowiedział, że Stany Zjednoczone są gotowe do rozmów z Federacją Rosyjską nad nowym traktatem dotyczącym zbrojeń strategicznych. Kluczowe w tej kwestii jest zachowanie dotychczasowych parytetów (1550 głowic). Zaznaczył również, że USA chciałyby rozpocząć podobne rozmowy z Chińską Republiką Ludową, która do 2035 r. również będzie posiadała ok. 1500 głowic. Czy w obecnej sytuacji takie rozmowy mogą się rozpocząć?
Negocjacje na temat przedłużenia układu Nowy START toczyły się jeszcze podczas sprawowania urzędu przez prezydenta Donalda Trumpa. Już wtedy USA opowiadały się za układem trójstronnym, który obejmowałby Chiny. Nie spotkało się to jednak z jakimkolwiek zainteresowaniem Pekinu. Chińczycy stali na stanowisku, że jeśli mają być stroną tego rodzaju reżimu, to powinien on obejmować wszystkie mocarstwa nuklearne, co z kolei wydaje się być wizją dość utopijną. Taki układ musiałby bowiem sankcjonować nierównoprawny status poszczególnych państw. Musiałby być zatem podobny do traktatu waszyngtońskiego z 1922 r., który limitował poziom zbrojeń morskich pięciu ówczesnych mocarstw (USA, Wielkiej Brytanii, Japonii, Francji i Włoch) i nakładał różne limity dla każdego spośród sygnatariuszy. Tyle tylko, że obecnie trudno sobie wyobrazić, by Chiny zgodziły się na rolę słabszego partnera. Musiałyby zatem posiadać takie same limity jak Stany Zjednoczone i Rosja, nawet pomimo tego, że dysponują wciąż znacząco mniejszym, choć szybko rozbudowywanym arsenałem. Ostatecznie, po objęciu urzędu J. Biden zdecydował o przedłużeniu układu o 5 lat, tj. do lutego 2026 r. Wbrew pozorom to nie jest odległy termin i już dziś należy myśleć o nowym traktacie. Wcale nie jest jednak pewne, czy w najbliższych miesiącach ruszą jakiekolwiek rozmowy pomiędzy USA a FR. Na początku roku Rosja, a w konsekwencji również Stany Zjednoczone, zawiesiły system inspekcji i kontroli przewidziany układem Nowy START, choć żadna ze stron nie wypowiedziała samego układu. Atmosfera wzajemnych relacji nie napawa jednak optymizmem.
Tempo rozbudowy chińskiego arsenału jądrowego, który wedle amerykańskich szacunków liczy obecnie ok. 400 głowic (w tym ok. 100 szczebla operacyjno-taktycznego), od kilku lat wzbudza niepokój USA. W perspektywie dekady Stany Zjednoczone znajdą się najprawdopodobniej w całkowicie nowej sytuacji strategicznej, tj. będą musiały równoważyć arsenał dwóch jądrowych supermocarstw. To zaś oznacza koszty, zarówno finansowe, jak i polityczne. Anonimowi przedstawiciele administracji Bidena podkreślają, że kształt przyszłego traktatu z Rosją będzie zależał od tego, jak przedstawiać się będą stosunki z Chinami. Po raz kolejny widać zatem (podobnie było np. w wypadku układu INF), że to ChRL jest głównym punktem odniesienia polityki bezpieczeństwa USA. Liczba problemów we wzajemnych relacjach jedynie narasta, od wojny handlowej D. Trumpa, po bezprecedensową deklarację J. Bidena o amerykańskiej gotowości do obrony Tajwanu i kolejne incydenty związane z przechwytywaniem amerykańskich statków powietrznych i morskich, operujących w międzynarodowych przestrzeniach, na styku granic chińskich (a wedle Pekinu w ich obrębie). Wyraźnie też widać, że ChRL patrzy na konflikt w Ukrainie jako na konflikt hegemoniczny, mający utrwalić status USA jako supermocarstwa. To zaś nie może się dokonać bez utrwalenia amerykańskiej hegemonii w regionie Indo-Pacyfiku, co z kolei musi odbyć się kosztem Chin. Dlatego też asertywność Pekinu narasta. Podczas niedawnego Forum Shangri-La strona chińska odmówiła spotkania ministra obrony Li Shangfu z sekretarzem obrony USA L. Austinem podkreślając, że warunkiem wstępnym jest zdjęcie amerykańskich sankcji nałożonych kilka lat temu na Li.
Czy w takiej atmosferze możliwe jest nawiązanie rozmów dotyczących zbrojeń strategicznych? Niemal na pewno nie, co więcej przy obecnej dynamice wydarzeń można się spodziewać wystąpienia incydentu podobnego do tego, jaki miał miejsce 1 kwietnia 2001 r. nad Hajnanem. Chiński myśliwiec celowo zderzył się wówczas z amerykańskim samolotem szpiegowskim, w rezultacie czego ten ostatni musiał przymusowo lądować na wyspie. Załoga została zwolniona i powróciła do Stanów Zjednoczonych po kilkunastu dniach, a rozmontowany samolot po trzech miesiącach od zdarzenia. Ówczesne napięcia poszły w niepamięć wobec ataków z 11 września i rozpoczęcia przez USA tzw. wojny z terrorem. Teraz sytuacja jest dużo bardziej poważna, a Chiny dużo silniejsze niż dwie dekady temu. Warto w tym miejscu przypomnieć słowa S. Huntingtona, który pisał o chińskiej pewności siebie, która może być przyczyną konfliktów ze światem zachodnim.
komentarze