W II wojnie światowej doszło do kilku spektakularnych operacji powietrznodesantowych. Do najsłynniejszych niewątpliwie należą dwie: niemiecka inwazja na Kretę w maju 1941 roku, czyli operacja „Merkury”, i aliancka próba opanowania mostów na Renie pod kryptonimem „Market-Garden” we wrześniu 1944 roku. Obie dobitnie udowodniły, jak istotne jest w tego rodzaju akcjach planowanie i staranne przygotowanie.
Wojska spadochronowe to było novum w armii niemieckiej. W wojnie z Polską w 1939 roku strzelcy spadochronowi walczyli sporadycznie i jak zwykła piechota, ponosząc przy tym dość dotkliwe straty w starciu z polską kawalerią. Co naprawdę są warci, pokazała następna kampania na zachodzie Europy. Do legendy wojsk spadochronowych przeszedł zwłaszcza desant na belgijską fortecę Eben-Emael 10 maja 1940 roku. Wówczas to oddział spadochroniarzy wylądował na szybowcach nieopodal potężnej fortecy, bronionej przez ponad tysiąc belgijskich żołnierzy. Zaskoczeni Belgowie skapitulowali po krótkim oporze. Ta i podobne operacje w Belgii i Holandii były przykładami wykorzystania spadochroniarzy zgodnie z doktryną panującą w Luftwaffe (strzelcy spadochronowi byli częścią sił powietrznych). Polegała ona głównie na rzucaniu do walki stosunkowo niewielkich oddziałów, które z zaskoczenia miały zdobywać ważne strategiczne punkty, jak np. mosty, i utrzymać je do czasu nadejścia wojsk głównych.
Dwaj spadochroniarze niemieccy (z 4 FJR Fallschrim - Jager - Regiment) przechodzą przez rzekę na froncie włoskim. W tle widoczny most.
Tymczasem oficerom z dywizji strzelców spadochronowych oraz ich głównodowodzącemu, gen. Kurtowi Studentowi, marzył się ambitniejszy plan. Gen. Student wciąż miał w pamięci sowieckie manewry w 1935 roku, na których był obserwatorem. Wtedy to Sowieci zaprezentowali przed zdumionymi gośćmi z całej Europy olbrzymi desant powietrzny, w którym wzięło udział jednorazowo ponad tysiąc spadochroniarzy. Coś takiego Student chciał powtórzyć w warunkach bojowych.
Śladami helleńskich herosów
Podczas kampanii greckiej wiosną 1941 roku, podobnie jak w Europie Zachodniej, niemieccy spadochroniarze przeprowadzili kilka spektakularnych akcji, choć akurat nie mogli się tu poszczycić pełnym sukcesem, gdyż głównego zadania, czyli osaczenia brytyjskiego korpusu ekspedycyjnego, nie udało się wykonać. Część Brytyjczyków wróciła do Afryki Północnej, a część wzmocniła załogę Krety. I właśnie tę wyspę zapragnął zdobyć z powietrza gen. Student. Gwoli ścisłości, jego plan był jeszcze ambitniejszy, bo do Krety dopisał Cypr i Kanał Sueski! W ten sposób spadochroniarze za jednym zamachem opanowaliby cały basen Morza Śródziemnego i podali rękę Lisowi Pustyni, gen. Erwinowi Rommlowi w Afryce, który akurat wtedy w swej zwycięskiej ofensywie dotarł niemal do Aleksandrii.
Ale Hitler podszedł do tego planu sceptycznie. Führer był już wtedy myślami na rosyjskich stepach i, co więcej, obawiał się ciężkich strat przy tak wielkiej operacji powietrznodesantowej, wszak w dywizjach spadochronowych służyła elita jego armii… Zdecydowanie więc odmówił, ale Student nie rezygnował i znalazł sobie sojusznika w osobie dowódcy Luftwaffe – Hermanna Göringa. Marszałek przekonał Hitlera, by pozwolił spadochroniarzom zdobyć chociaż Kretę. Operacji nadano znaczącą nazwę „Merkury”. Prof. Martin van Creveld dość celnie ją scharakteryzował: „Nie stanowiąc części jakiejś przemyślanej strategii, »Merkury« była tylko ochłapem rzuconym Göringowi, którego siły powietrzne miały odegrać podrzędną rolę w nadchodzącej kampanii rosyjskiej”. Jak się miało okazać, wcale nie taką podrzędną, ale po kolei.
Trzech spadochroniarzy niemieckich z 5. dywizji spadochronowej w okopach. Widoczny zdobyczny karabin Browning M1919 A4.
Hitler 25 kwietnia 1941 roku wydał oficjalną dyrektywę pozwalającą na operację „Merkury”. Gen. Student natychmiast pojechał do dowództwa wojsk spadochronowych w Berlinie, by uruchomić transfer 7 Dywizji Strzelców Spadochronowych do Grecji. Pierwotnie termin rozpoczęcia operacji wyznaczono na 17 maja, było więc niewiele czasu na opracowanie szczegółowych planów i logistykę. Do tego od początku zaczęły się problemy. Między innymi okazało się, że 22 Dywizja Piechoty Powietrznej, której żołnierze byli przeszkoleni w desancie szybowcowym, została przesunięta do Rumunii, by chronić tam pola naftowe. W zastępstwie wyznaczono więc 5 Dywizję Górską, którą na Kretę miano przerzucić transportem lotniczym. Ale znowu dowódcy lotnictwa transportowego z oporami oddawali na rzecz samobójczej ich zdaniem operacji kilkaset transportowych Junkersów. Z tego powodu i opóźnień w dostarczaniu benzyny do samolotów akcję przesunięto na 20 maja.
Pyrrusowe zwycięstwo
Jednak personalne przepychanki i kłopoty ze sprzętem były niczym wobec pracy wywiadowczej i planistycznej na rzecz operacji. Prof. Antony Beevor stwierdził jednoznacznie: „Wywiad wojskowy gen. Studenta, kierowany przez mjr. Reinhardta, sporządził wówczas jeden z najbardziej niedokładnych raportów w całej wojnie. Zachodzenie konturów na siebie w rekonesansie fotograficznym wzdłuż całego wybrzeża, który przedstawiał widok z powietrza każdego celu i miejsca desantu, uniemożliwiło zlokalizowanie znacznej większości dobrze zamaskowanych pozycji”. Ponadto wywiad zapewniał Studenta, że Kreta jest broniona przez nieliczne i zdemoralizowane klęską w kontynentalnej Grecji oddziały brytyjskie, a ludność wyspy – co w tym raporcie zdumiewa najbardziej – jest przyjaźnie nastawiona do Niemców, a nawet będzie wspierać zbrojnie lądujących spadochroniarzy!
Było zupełnie odwrotnie. Pierwsi strzelcy spadochronowi zostali dosłownie rozstrzelani jeszcze w powietrzu, a ci, którzy zdołali wylądować, nie mogli się ruszyć pod huraganowym ogniem nieprzyjaciela. Co więcej, wielu spadochroniarzy zginęło z rąk Kreteńczyków, którzy nie witali ich chlebem i kwiatami, jak zapewniał mjr Reinhardt, lecz ołowiem i nożami. Już po bitwie spadochroniarze wzięli na ludności cywilnej straszliwy odwet, paląc i mordując całe miejscowości. A bitwa nie zakończyła się całkowitą klęską tylko dlatego, że strzelcy spadochronowi rzeczywiście byli elitą armii i walczyli z niespotykaną determinacją. Opanowanie strategicznych lotnisk i wsparcie ze strony dywizji górskiej przechyliło w końcu zwycięstwo na ich stronę. Okupione zostało jednak ono olbrzymimi stratami. Z 22 tys. biorących udział w operacji „Merkury” żołnierzy zginęło i zaginęło bez wieści 3986, a 3400 zostało ciężko rannych. Luftwaffe straciła zawrotną liczbę 350 samolotów, w tym transportowych Junkersów Ju-151, których zabrakło Göringowi pod Stalingradem zimą 1942 roku, by stworzyć efektywny most powietrzny dla zamkniętej w kotle 6 Armii Polowej.
Alianci idą w ślady Studenta
Każdy biorący udział w bitwie o Kretę spadochroniarz odznaczony został Krzyżem Żelaznym, ale Hitler oświadczył Studentowi bez ogródek: „Panie generale, nigdy więcej nie przeprowadzimy takiej operacji desantowej. Kreta udowodniła, że czasy oddziałów spadochronowych się skończyły. Broń spadochronowa ma polegać na całkowitym zaskoczeniu. A tymczasem czynnik zaskoczenia zużył się sam przez się”. Führer dotrzymał słowa, gdyż odtąd strzelcy spadochronowi walczyli jako doborowa piechota, a desanty spadochronowe były niewielkie i sporadyczne.
Natomiast zupełnie inaczej do Krety podeszli alianci. Operację „Merkury” potraktowali jako majstersztyk i inspirację do stworzenia własnych wielkich jednostek powietrznodesantowych. Winston Churchill, odwrotnie niż Hitler, stwierdził, że Kreta udowodniła, iż oto nadchodzi czas spadochroniarzy. Bardzo szybko w armii brytyjskiej powstały brygady, a następnie dywizje powietrznodesantowe. Podobnie było w US Army, a także w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie, które mogły poszczycić się znakomicie wyszkoloną 1 Samodzielną Brygadą Spadochronową. Kolejne lata wojny udowodniły, że to Churchill, nie zaś Hitler miał rację, gdyż wojska powietrznodesantowe odegrały znaczącą rolę podczas inwazji alianckiej w Afryce Północnej, na Sycylii i w Normandii, kiedy w czerwcu 1944 roku został otwarty tzw. drugi front w Europie Zachodniej.
Gen. Kurt Student (2 z lewej) podczas narady z żołnierzami na Krecie. Widoczny również oficer 85 pułku strzelców górskich.
Przydarzyła się jednak aliantom operacja, w czasie której elita armii brytyjskiej i polskiej została zdziesiątkowana, a amerykańska poniosła duże straty. Stało się tak podobnie jak w wypadku Niemców na Krecie przez nieuwzględnianie uwarunkowań logistycznych, pogodowych, a przede wszystkim rzeczywistych realiów panujących na froncie. Mowa oczywiście o operacji „Market-Garden”, której głównym pomysłodawcą był marsz. Bernard Law Montgomery. W jego założeniu brytyjscy, polscy i amerykańscy spadochroniarze mieli po desancie powietrznym (spadochronowym i szybowcowym) opanować niespodziewanie mosty na Renie i utrzymać je do przybycia pancernych jednostek, które pomknęłyby z Holandii w głąb Niemiec i zakończyły wojnę jeszcze jesienią 1944 roku…
Plan równie piękny jak gen. Studenta, aby za jednym zamachem opanować europejskie i afrykańskie wybrzeża Morza Śródziemnego, i równie nierealny. W przypadku „Market-Garden” wywiad wojskowy rzetelnie odrobił zadanie, informując sztab Montgomery’ego, że w rejonie planowanych desantów Niemcy przesunęli na odpoczynek dywizje pancerne, a drogi, którymi miały podążać na odsiecz spadochroniarzom czołgi, są tak wąskie, że niemożliwością jest, by dojechały w wyznaczonym czasie. Nikt jednak, ani sam marszałek, ani zapatrzeni weń oficerowie, nie chcieli słuchać tych argumentów. Wyjątkiem był jedynie dowódca polskiej brygady spadochronowej, gen. Stanisław Sosabowski, za co zapłacił później utratą dowództwa i oskarżeniami o spowodowanie klęski.
Pod Arnhem nie wystarczyła determinacja i bohaterstwo spadochroniarzy przeciw niemieckiej broni pancernej. Paradoksem historii jest też to, że przeciw desantowi w Holandii rzucono niemieckich strzelców spadochronowych dowodzonych przez gen. Studenta. Po bitwie Montgomery w swym stylu ogłosił się jej zwycięzcą, na co odpowiedział mu trafnie książę Holandii Bernhard: „Mój kraj nigdy więcej nie może pozwolić sobie na luksus nowego zwycięstwa Montgomery’ego”. Historycy i specjaliści wymieniają liczne błędy, które zostały popełnione podczas operacji „Market-Garden”. Do najpoważniejszych należy całkowity brak współdziałania pomiędzy poszczególnymi rodzajami wojsk, a nawet między konkretnymi dywizjami! A przecież to było podstawowym założeniem tej operacji i miało decydować o jej sukcesie. Straty alianckich formacji spadochronowych były ogromne i tym dotkliwsze, że służyli w nich wyselekcjonowani ochotnicy – dosłownie kwiat armii brytyjskiej, amerykańskiej i polskiej. Brytyjska 1 Dywizja Powietrznodesantowa straciła 7897 żołnierzy (77% stanu osobowego!), obie amerykańskie dywizje – 101 i 82 – w sumie 5847 ludzi, polska brygada obliczyła straty na 342 żołnierzy: zabitych, rannych i zaginionych (21%). Suma strat wojsk powietrznodesantowych wyniosła więc 14 086! A do tego trzeba doliczyć jeszcze straty wojsk lądowych i lotnictwa, które wyniosły 18 460 ludzi. A pamiętajmy, jak niewielkie osiągnięcia przyniosła ta gigantyczna operacja.
Niemieccy spadochroniarze z 3. pułku spadochronowego po wylądowaniu na Krecie zbierają zrzucony wraz z nimi sprzęt.
Na koniec warto przytoczyć to, co o bitwie pod Arnhem powiedział największy rywal Montgomery’ego, gen. Patton: „Jedynym ratunkiem dla tej operacji było zrzucenie wokół Arnhem spadochroniarzy amerykańskich, na szpicy uderzenia zaś postawienie amerykańskiej dywizji pancernej. W takiej konfiguracji powodzenie byłoby murowane”. Po tych słowach widać, że amerykański dowódca miał wyraźną satysfakcję z niepowodzenia „brytyjskiego gwiazdora”, ale też sporo racji, gdyż amerykańscy pancerniacy istotnie byli bardziej ofensywni od swych brytyjskich kolegów, zwłaszcza pod dowództwem Pattona właśnie.
Bibliografia:
Beevor A., Kreta. „Podbój i opór”, przeł. M. Bielewicz, Kraków 2011
van Creveld M., „Hitler’s Strategy 1940–1941”, Cambridge 1973
Quarrie B., Chappell M., „Niemieckie oddziały powietrznodesantowe 1939–45”, Warszawa b.d.w.
Korczyński P., „Elitarne jednostki specjalne Wojska Polskiego 1939–45”, Poznań 2013
Zalewski W., „Market-Garden”, Warszawa 1997
autor zdjęć: NAC
komentarze