We wrześniu 1939 roku obok regularnych oddziałów kawalerii do obrony ojczyzny ruszyli krakusi. Formacja powstała w 1813 roku i mimo niepozornego wyglądu mundurów i koni szybko okazała się wyjątkowa w polskim wojsku. O krakusach, których historia sięga epoki napoleońskiej i powstań narodowych, pisze na łamach kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia” Piotr Korczyński.
Po klęsce Wielkiej Armii pod Moskwą w 1812 r. jej wódz Napoleon Bonaparte z charakterystyczną dla siebie energią przystąpił do odbudowy wojska. Największą bolączką był brak kawalerii, którą wytracił prawie zupełnie w walkach odwrotowych. Elitę korpusów kawaleryjskich Wielkiej Armii stanowili Polacy. Kawalerzyści znad Wisły i Niemna okazali się niezwykle skuteczni w kampanii rosyjskiej. Znający język przeciwnika i dysponujący, w odróżnieniu od kawalerii francuskiej, podkutymi końmi – na rosyjskich bezdrożach przewyższali pod każdym względem swych towarzyszy broni z francuskich i sprzymierzonych pułków kawaleryjskich Wielkiej Armii. Z tego też powodu byli nieustannie wysyłani na najbardziej zagrożone odcinki frontu. Napoleon bez pardonu rzucał polską kawalerię do walki nie tylko z rosyjską jazdą i piechotą, ale, niestety, także z artylerią. W ten sposób wytracił ponad 20 pułków kawalerii liczących 30 tys. szabel z Księstwa Warszawskiego i Litwy. Olbrzymie straty zadały Polakom również rosyjska zima i głód. Do końca grudnia 1812 r. do kraju powróciła mniej niż połowa polskich kawalerzystów, a ci, którzy przeżyli, byli na ogół chorzy lub ranni. Straty wielu pułków sięgały jednej trzeciej stanu. Napoleon zdawał się nie zauważać kryzysu, w którym pogrążyło się Księstwo Warszawskie, i naciskał na naczelnego wodza armii Księstwa, księcia Józefa Poniatowskiego, by jak najszybciej i wszelkimi sposobami odtworzył polską kawalerię. Cesarz Francuzów sugerował nawet Poniatowskiemu, by na konie posadził polskich piechurów, wszak Polacy są urodzonymi kawalerzystami.
Postrach Kozaków
Dekretem Rady Ministrów z 20 grudnia 1812 r. zarządzono pobór jednego uzbrojonego konnego z 50 dymów (zagród). Jednak ziemie polskie były już mocno ogołocone z koni wierzchowych i większość poborowych stawiła się na małych, lichych chłopskich mierzynkach. Szybko okazało się, że jeźdźcy ci nie nadają się do wcielenia do pułków liniowych – ułanów, szwoleżerów, nie mówiąc o kirasjerach. Wtedy wybitny kawalerzysta, gen. Jan Nepomucen Umiński wpadł na pomysł, by stworzyć z nich zupełnie nową formację lekkiej jazdy, służącą do rozpoznania i ubezpieczeń głównych sił armii. Książę Poniatowski poparł projekt i jako główny punkt formowania jednostki wyznaczył Częstochowę, a jej pierwszym organizatorem i dowódcą został sam pomysłodawca – gen. Umiński. Żołnierzy rekrutowano głównie z departamentów krakowskiego, kaliskiego, radomskiego i poznańskiego, czyli z tych ziem Księstwa Warszawskiego, na których jeszcze można było dokonać poboru przed zajęciem ich przez Rosjan.
Święto 8 Pułku Ułanów Księcia Józefa Poniatowskiego w Krakowie. Defilada na terenie koszar. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Kiedy na początku maja 1813 r. kawalerzyści Umińskiego po raz pierwszy przedefilowali przed Poniatowskim stojącym na tarasie pałacu Pod Lipami w Krakowie, by niebawem dołączyć do armii Napoleona za granicami Księstwa, ich wygląd niezmiernie zdumiał księcia. Żołnierze wyglądali jak kosynierzy Tadeusza Kościuszki posadzeni na konie. W szarych, białych lub granatowych sukmanach, z krakuskami na głowach z czarnym lub białym „barankiem” na otoku, dzierżyli w dłoniach długie lance bez proporców, a na sznurkach mieli zawiązane pistolety i szable „jak Bóg dał”. Po defiladzie tę chłopską jazdę nazwano krakusami i pomimo niepozornego wyglądu mundurów i koni szybko okazało się, że polskie wojsko zyskało kolejną wyjątkową formację.
Poziomem wyszkolenia zdumieli cesarza, który 25 września 1813 r. w saksońskim Grossharthau osobiście dokonał przeglądu pułku. Podczas pokazu pułk wykonał przed nim manewr rozwijania i zwijania szyków, zmianę frontu i atak, wykonując wszystko w pełnym galopie i całkowitej ciszy, według sygnałów optycznych wykonywanych buńczukiem. Następnie jeźdźcy zaprezentowali umiejętności indywidualne, na przykład chwytając w galopie z ziemi czapki, kamyki, a nawet piasek. Zachwycony Napoleon powiedział wtedy do Poniatowskiego: „Właśnie oglądałem pańską jazdę pigmejską, muszę mieć 3000 podobnej!”1. Określeniem pigmejska cesarz w żartobliwy sposób nawiązał do małych, niepozornych wierzchowców, których dosiadali krakusi, ale znał już ich wartość, bo takie same wytrzymałe konie spotkał u Kozaków w czasie odwrotu spod Moskwy w 1812 r. Skojarzenia krakusów z Kozakami nie dotyczyły tylko wierzchowców. W istocie przejęli oni taktykę i sposób walki tych jeźdźców ze wschodu, siejących postrach w szeregach napoleońskich armii.
Krakusi w ostatnich kampaniach Napoleona rozgromili niejedną kozacką sotnię. Im też przypadła rola ostatnich żołnierzy, którzy oddali strzały do szturmujących Paryż 30 marca 1814 r. huzarów pruskich. W lipcu tego roku dwustuosobowy oddział krakusów jako honorowa eskorta zwłok księcia Józefa Poniatowskiego powrócił z Lipska do Warszawy. Tym samym krakusi zamknęli chwalebny, ale i pełen rozczarowań rozdział służby polskich żołnierzy pod napoleońskimi sztandarami.
Ćwiczenia 8 Pułku Ułanów Księcia Józefa Poniatowskiego. Oddział kawalerii z lancami przed szarżą. Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
W każdym kolejnym powstaniu przeciw zaborcom w polskim wojsku reaktywowano szwadrony krakusów. W wojnie z Rosją 1830–1831 walczyły dwa ich pułki: 1 Pułk Jazdy Krakowskiej oraz 2 Pułk Krakusów i cztery samodzielne oddziały. Jeden z nich – Warszawski Dyon Krakusów im. Tadeusza Kościuszki ppłk. Antoniego Szymańskiego – odznaczył się w bitwie pod Stoczkiem 14 lutego 1831 r. Za szarżę na rosyjskie armaty krakusi otrzymali wtedy trzy Ordery Virtuti Militari, a Wincenty Pol unieśmiertelnił ich pieśnią Grzmią pod Stoczkiem armaty, błyszczą białe rabaty. Nie zabrakło krakusów i w Powstaniu Styczniowym, gdzie w partyzanckiej armii tworzyli najbardziej doborowe formacje jazdy, przydzielane do ochrony sztabów naczelników wojskowych i kolejnych dyktatorów powstania.
Nowe zadania
W odrodzonym Wojsku Polskim krakusi pojawili się w obliczu nawały bolszewickiej 1920 r. Wówczas sformowano w Krakowie dyon krakusów, wcielony do 108 Pułku Ułanów. Ponadto kapitan artylerii konnej Tadeusz Dzieduszycki wystawił baterię konną krakusów, która weszła w skład 9 dyonu artylerii konnej. Po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej wydawało się, że dla krakusów nie znajdzie się miejsce w Wojsku Polskim, które ówcześnie dysponowało już trzema pułkami szwoleżerów, dwudziestoma siedmioma pułkami ułanów i dziesięcioma pułkami strzelców konnych. Ostatecznie jednak krakusi nie przeszli wtedy do historii, lecz stali się jedną z najpopularniejszych formacji paramilitarnych, przygotowujących młodzież do służby w regularnych jednostkach kawalerii. Pierwszy taki oddział powstał w 1928 r. w powiecie łęczyckim. Rotmistrz rez. Stanisław Młodzianowski z 12 Pułku Ułanów sformował go z młodzieży pierwszego i drugiego stopnia przysposobienia wojskowego. Stanowiska podoficerskie pełnili w nich doświadczeni podoficerowie rezerwy, a chętni do służby ochotnicy zobowiązani byli zgłaszać się razem z wierzchowcem. Inicjatywa rtm. Młodzianowskiego zdobyła szybko tak wielką popularność, że władze wojskowe postanowiły organizować oddziały krakusów w całej Polsce. W 1932 r. powstał Referat Krakusów przy Departamencie Kawalerii Ministerstwa Spraw Wojskowych, na czele którego stanął rtm. Młodzianowski. W ciągu trzech lat od rozpoczęcia pracy Referatu Krakusów prawie każdy powiat w Polsce mógł poszczycić się swoimi krakusami. Kiedy w 1936 r. odbył się gwieździsty zjazd szwadronów krakusów z całego kraju, pod Warszawą stanęła doskonale umundurowana i wyćwiczona armia konna.
Obowiązkiem krakusa II RP był udział w wykładach i ćwiczeniach dwa razy po dwie godziny tygodniowo przez 10 miesięcy w roku (lipiec i sierpień były wolne od służby). Trzy niedziele w miesiącu były przeznaczone na całodzienne ćwiczenia. Dwa razy do roku, na wiosnę i na jesień, odbywały się tzw. koncentracje krakusów, które trwały trzy dni. Wtedy to krakusi w pełnym uzbrojeniu i konno prowadzili ćwiczenia polowe. Ponadto z okazji świąt narodowych zobowiązani byli do udziału w defiladach, maszerując z innymi oddziałami przysposobienia wojskowego lub z Obroną Narodową. Służba w krakusach niosła też sporo przywilejów: skrócenie służby wojskowej, awanse, urlopy, a przede wszystkim pierwszeństwo przy obejmowaniu państwowych posad. Nie dziwi więc, że punkty rekrutacyjne przeżywały ciągłe oblężenie chętnych do tej służby. Najczęściej była to młodzież przedpoborowa pierwszego i drugiego stopnia, zdarzało się jednak i tak, że jednocześnie konno zgłaszali się dziadek, syn i wnuk. Poza tym o przyjęcie prosiła cała rzesza chłopców niespełniających wymogów wiekowych lub niemających własnych wierzchowców. Z nich organizowano ponadetatowe plutony cyklistów. Kadrę dowódczą stanowili na ogół oficerowie i podoficerowie kawalerii w rezerwie lub stanie spoczynku.
Ostatni akord
W ostatnich miesiącach pokoju w 1939 r. część szwadronów krakusów przeformowano na kawalerię dywizyjną przy poszczególnych dywizjach piechoty lub brygadach Obrony Narodowej. Krakusi we Wrześniu ’39 udowodnili, że godni są tradycji poprzedników. Warto w tym miejscu przywołać wspomnienia por. Józefa Jerzego Grzyba, żołnierza siedleckiego szwadronu kawalerii, który we wrześniu 1939 r. walczył w ramach 9 Dywizji Piechoty z Armii „Pomorze”. Krakusi rtm. Władysława Czecha 1 września 1939 r., prowadząc dywizyjne rozpoznanie w rejonie Tucholi, pierwsi podjęli walkę z niemieckimi oddziałami pancernymi. Porucznik Grzyb tak wspominał wydarzenia, które nastąpiły bezpośrednio po ataku Niemców: „Zaczęły dołączać patrole własne [krakusów], dosłownie pomiędzy czołgami nieprzyjaciela, składając spóźnione meldunki o położeniu. […] Pierwsi zabici i ranni wśród patroli. Kpr. Izdebski jako dowódca patrolu spieszył się z patrolem i tak długo strzelał, aż został zmiażdżony przez czołg na moich oczach. Żołnierze spisywali się doskonale i z dużą przytomnością umysłu, tak że całość robiła wrażenie raczej manewrów. Mgła zaczęła opadać i widoczność stawała się doskonała. Wróciły wszystkie patrole. Po parogodzinnej walce rtm. Czech kazał wycofać się na drugą linię obronną, na widocznym wzgórzu, po czym sam skoczył motocyklem do dowódcy dywizji. Udało nam się oderwać od nieprzyjaciela szczęśliwie”2. Niestety, 9 Dywizję Piechoty szybko otoczyły niemieckie dywizje pancerne i zmotoryzowane. Wtedy 2 września zapadła decyzja o przebijaniu się z kotła w Borach Tucholskich. Tym razem krakusi stanowili straż tylną dywizji i przebijali się przez dwie linie niemieckie, gęsto najeżone gniazdami karabinów maszynowych i czołgami. Porucznik Grzyb podkreśla, że nie doszło wtedy do żadnej „»szalonej szarży na czołgi«, gdyż te znajdowały się daleko i strzelały do nas ogniem dalekim; cel miały na dłoni; galopujące konie podnoszące kurz, a było nas jeszcze około 180 koni”3. Krakusi przejechali w tym morderczym ogniu obydwie linie nieprzyjacielskie i zanim znaleźli osłonę między drzewami, stracili połowę ludzi i koni. Zginął wtedy ich dzielny dowódca, rtm. Czech, a por. Grzyb został ranny i zabito pod nim konia. W ten sposób porucznik pozostał w grupie, która nie zdołała się wyrwać z okrążenia.
Przed świtem 4 września por. Grzyb z kilkoma krakusami dotarł do wsi, w której napotkał kilku piechurów z 35 Pułku Piechoty. Żołnierze mieli ze sobą cztery erkaemy i zdecydowani byli przebić się z okrążenia za wszelką cenę. Niestety, nie było to już możliwe. Patrole niemieckie szybko ich wykryły. Wywiązała się walka – wspomina por. Grzyb. – Poległo kilkunastu Niemców, ale nadchodzili następni i wreszcie przybył czołg. Zapalili zabudowania i obrzucili granatami. Wreszcie dostali nas. Pozostałych przy życiu ośmiu naszych żołnierzy wyprowadzili w pole i natychmiast rozstrzelali. Gdy rozpoznali mnie jako »leitnanta« wsadzili do motocykla i powieźli na szosę, gdzie kazali mi stać na baczność przed jakimś generałem. […] Po krótkim badaniu w najczystszej mowie polskiej jakiegoś osobnika bez odznak, generał zauważył, że jestem ranny i polecił odwieźć mnie do szpitala”4.
Mówi się, że wrzesień 1939 r. był końcem polskiej kawalerii, co jest nieprawdą, gdyż kawalerzyści pancerni generałów Stanisława Maczka i Władysława Andersa wyrównywali rachunki z nieprzyjacielem do końca wojny, ale dla krakusów była to rzeczywiście ostatnia kampania.
PIOTR KORCZYŃSKI redaktor kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”, publicysta. Autor książek, m.in.: Elitarne oddziały specjalne Wojska Polskiego 1939–1945; Wojownicy, żołnierze i śmierć nie zawsze pełna chwały.
Przypisy:
1 M. Łukasiewicz, Armia księcia Józefa 1813, Warszawa 1986, s. 115.
2 J.J. Grzyb, Sprawozdanie z działań siedleckiego szwadronu krakusów, w: Jazda polska w II wojnie światowej, praca zbiorowa, Londyn 1956, s. 163–164.
3 Tamże, s. 168.
4 Tamże, s. 169.
Tekst pochodzi z najnowszego numeru kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia". Magazyn można kupić w naszym sklepie internetowym, w sieci Empik, placówkach Poczty Polskiej.
autor zdjęć: arch. Polona.pl, Narodowe Archiwum Cyfrowe
komentarze