Podczas sowieckiej operacji „Bagration” latem 1944 roku na terytorium Białorusi i wschodniej Polski zagładzie uległa prawie zupełnie niemiecka Grupa Armii „Środek”. Kiedy już wydawało się, że wszystko stracone, do sztabu armii dotarła wiadomość, że w okrążeniu wciąż walczy jeden z jej pułków. Organizację pomocy powierzono specowi od zadań specjalnych w armii III Rzeszy – Otto Skorzenemu. Ta historia miała jednak drugie dno…
SS-Obersturmbannführer Otto Skorzeny był nazywany przez aliantów „najbardziej niebezpiecznym człowiekiem w Europie”. Przydomek ten zdobył po brawurowej akcji odbicia Benito Mussoliniego, więzionego w niedostępnych, jak się wydawało, górach Gran Sasso (operacja „Eiche” z 12 września 1943 roku), a jego kolejne wyczyny tylko potwierdzały słuszność tej opinii. Skorzeny był niewątpliwie człowiekiem obdarzonym wielką odwagą osobistą, ale zarazem zdeklarowanym nazistą, który nie wahał się wysyłać podwładnych na coraz bardziej samobójcze misje. Po sukcesie uwolnienia włoskiego dyktatora, Hitler powierzył Skorzenemu pieczę nad wszystkimi akcjami specjalnymi armii niemieckiej. Pupilek führera stał się w Niemczech gwiazdorem, którego nazwisko wymieniano z nadzieją, że on i jego chłopcy, uzbrojeni w Wunderwaffe, odmienią losy wojny.
Na ratunek towarzyszy w kotle
Skorzeny w swych wspomnieniach zanotował, że pod koniec sierpnia 1944 roku otrzymał pilne wezwanie do Kwatery Głównej. Na miejscu gen. Alfred Jodl poinformował go o tragicznej sytuacji Grupy Armii „Środek”, a jednocześnie zelektryzował nieprawdopodobną wiadomością. Skorzeny wspomina: „… dowiedziałem się, że części niemieckiej 4 Armii, którą otoczono wokół Mińska, udało się wyjść z kotła. Odebraliśmy meldunek radiowy jednego z naszych agentów pozostałych za liniami nieprzyjaciela: «W lasach na północny zachód od Mińska jednostki niemieckie się nie poddały»”. Skorzeny na pytanie gen. Jodla, czy podejmie się zorganizowania pomocy dla tych ludzi, zgodził się bez wahania.
Tym agentem pozostającym za nieprzyjacielskimi liniami był dawny oficer sowiecki, a od 1942 roku niemiecki agent o pseudonimie „Alexander”. 19 sierpnia przesłał on meldunek radiowy, że dotarł do Moskwy, a jego oddział pozostał w rejonie miejscowości Berezyno, leżącej około 100 km na zachód od Mohylewa. W tym samym rejonie, w gęstych lasach, miał ukrywać się niemiecki pułk z 4 Armii, którym miał dowodzić ppłk Heinrich Scherhorn. Planował on przedrzeć się na zachód, ale nie posiadał wystarczającej ilości amunicji i zaopatrzenia. Ponadto w oddziale miał blisko 50 ciężko rannych ludzi.
Przez kilka tygodni trwała wymiana depesz radiowych pomiędzy siatką „Alexandra” a dowództwem Armii „Środek”. Niemcy nie mieli do końca pewności, czy nie jest to sowiecka prowokacja. Jednocześnie Skorzeny przygotowywał swych ludzi do akcji ratunkowej, której nadał kryptonim „Freischütz” (Wolny strzelec). Wyznaczył do niej specjalny batalion Jagdverband „Ost I”, z którego wydzielono cztery grupy po pięciu ludzi – dwóch Niemców mówiących po rosyjsku i trzech Rosjan – „przekonanych antystalinowców”, jak podkreślał Skorzeny. Wszyscy nosili „sowieckie mundury, mieli rosyjskie żelazne racje, broń, amunicję oraz dokumenty. Palili rosyjską «machorkę» i mieli całkowicie ogolone głowy. Każda grupa dysponowała radiostacją” – jak widać Skorzeny zadbał o najdrobniejsze szczegóły. Komandosi mieli być desantowani za linią frontu przez samoloty wyspecjalizowanego w podobnych zadaniach specjalnego pułku Luftwaffe – Kampfgeschwader 200, znany bardziej pod skrótem KG 200.
Jednak zanim podwładni Skorzenego ruszyli do akcji, ostrożne dowództwo niemieckie postanowiło jeszcze bardziej upewnić się co do istnienia pułku Scherhorna. W nocy z 14 na 15 września 1944 roku w rejonie, gdzie miała się znajdować kryjówka oddziału (była to stara baza sowieckich partyzantów) zrzucono dwóch rosyjskich agentów z radiostacją oraz zasobniki z zaopatrzeniem. Samoloty KG 200 zostały wtedy mocno ostrzelane przez artylerię sowiecką, więc myślano, że agenci zginęli, a zaopatrzenie dostało się w ręce Rosjan. Ku zdumieniu sztabowców Armii „Środek”, 20 września dotarł do nich radiogram samego ppłk. Scherhorna, który informował że zarówno agenci, jak i część zasobników została przejęta przez jego ludzi w kotle. Jednocześnie uściślił pozycję okrążonego pułku, informując że zwiększył się on do 2500 żołnierzy, w tym 884 rannych oraz 200 członków rosyjskich oddziałów pomocniczych. Scherhorn prosił o dalsze zrzuty amunicji, ładunków wybuchowych, broni ręcznej, dwóch radiotelegrafistów, lekarza, medykamentów oraz zapasów prowiantów dla 1800 ludzi na 10 dni. Na liście życzeń znalazło się jeszcze umundurowanie i ciepła odzież dla rannych.
7 października pod Berezynem desantowano kolejnego rosyjskiego agenta z radiostacją, który już następnego dnia nadał meldunek, że dotarł do okrążonych. Depesza zaszyfrowana została dokładnie w taki sposób, jak ustalono przed jego wylotem. Od tego czasu sztab Armii „Środek” odbierał od okrążonych meldunki codziennie. Niemieccy dowódcy uwierzyli w istnienie cudownie ocalonego pułku i dali „zielone światło” Skorzenemu.
„Orzeł wylądował”
W nocy z 9 na 10 października zrzucono w rejonie kotła dwie grupy komandosów z Jagdverband „Ost I”. Pierwsza z grup nie zameldowała się w ogóle w oznaczonym czasie. Druga natomiast nadała optymistyczny radiogram: „Dobre lądowanie. Grupa Scherhorna odnaleziona”. Jednocześnie ruszyły tej nocy regularne zrzuty dla okrążonych. Każdorazowo dostarczano im ponad 2000 kg zaopatrzenia. Następny desant ludzi do pułku Scherhorna nastąpił w nocy z 23 na 24 października. Zrzucono wtedy trzech niemieckich radiotelegrafistów – Kibberta, Schmitza i Hancka, którzy zameldowali się w ciągu dwóch kolejnych dni, depeszując zgodnie z ustalonym wcześniej kodem zabezpieczenia. W międzyczasie nadszedł również meldunek od pierwszej zaginionej wcześniej grupy komandosów. Po tej wiadomości w niemieckim dowództwie pełną parą ruszyły prace nad ewakuacją 2500 niemieckich żołnierzy. Jak wspomina Skorzeny: „Razem ze specjalistami z Kampfgeschwader 200 przygotowywaliśmy plan ewakuacji. Jedynym sposobem była budowa w pobliżu lasu chroniącego naszych towarzyszy lądowiska dla He 111, które mogłoby stopniowo ewakuować rannych i chorych, a następnie zdolnych do walki. Ochotnik – inżynier Luftwaffe skoczył ze spadochronem, by kierować pracami budowlanymi. Przez kilka dni byliśmy pełni optymizmu i wspólnych nadziei, ostudzonych brutalnie wiadomością o wykryciu przez Rosjan lądowiska i ich ciągłych atakach powodujących straty w zabitych i rannych”.
Mimo tych niepowodzeń pod koniec października desantowano lekarza Jäschkego i kolejnego radiotelegrafistę o nazwisku Wild. Radiotelegrafista bardzo szybko zameldował, że dotarł do okrążonych, lecz przesłał złe wiadomości co do lekarza, który miał ocenić stan rannych. Jäschke odniósł ciężką ranę w głowę i jego stan był beznadziejny. Mimo tego nie zaprzestano przygotowań do akcji ewakuacji rannych z białoruskiej puszczy, oddając do dyspozycji KG 200 dwa potężne transportowce Arado Ar 232. Akcję miano przeprowadzić 4 listopada, ale ze względu na fatalną pogodę musiano ją odwołać. Nieprzerwanie trwały jednak loty z zaopatrzeniem, które zrzucano w ustalony radiowo rejon okrążenia aż do 17 kwietnia 1945 roku. W ostatnim transporcie zrzucono dla ppłk. Scherhorna Krzyż Rycerski Żelaznego Krzyża, który nadał mu Adolf Hitler 23 marca 1945 roku. W tym czasie bohaterski dowódca miał podzielić swój oddział na pięć mniejszych grup i próbować przedrzeć się w rejon Dyneburga (Dźwińska). Tam planowano odebrać żołnierzy z samolotami lądującymi na… zamarzniętych jeziorach. Jednak szybkość ofensywy Armii Czerwonej przekreśliła te plany.
Majstersztyk NKWD
Po wojnie okazało się, że cała operacja była mistyfikacją sowieckiego kontrwywiadu o kryptonimie „Berezino”. Ppłk Heinrich Scherhorn był w istocie dowódcą 36 Pułku Zabezpieczenia, który w czerwcu 1944 roku został rozbity, a on z wieloma swymi żołnierzami został wzięty do niewoli. Scherhornem, jako oficerem sztabowym zainteresowało się NKWD. Z obozu jenieckiego trafił do więzienia na Łubiance, gdzie pod groźbą rozstrzelania za akcje antypartyzanckie na Białorusi podjął się udawania dowódcy okrążonego pułku. Operacją „Berezino” kierował gen. Paweł Sudopłatow, ten sam, który odpowiadał za akcję zgładzenia w Meksyku Lwa Trockiego.
Operacja „Berezino” była jednym z największych sukcesów sowieckiego wywiadu w czasie II wojny światowej. Dzięki niej Niemcy niemal do końca wojny zaopatrywali wyimaginowany pułk swojej armii, przekazując w istocie w ręce nieprzyjaciela tony broni, lekarstw i żywności. Najzabawniejsze w tej historii jest to, że Otto Skorzeny do końca swych dni nie chciał się przyznać, iż dał się Sowietom nabić w butelkę. W kolejnych wydaniach wspomnień twierdził, że pułk Scherhorna przebił się przez sowieckie linie, a operację „Freischütz” uważał za jeden ze swych wielkich sukcesów. Na argumenty, że Sowieci po wojnie ujawnili kulisy operacji odpowiadał, że to… dezinformacja KGB.
Cesarz Napoleon mawiał, że „od wielkości do śmieszności jeden krok”… Niewątpliwie w tym wypadku postawił go „najbardziej niebezpieczny człowiek w Europie”.
Bibliografia
O. Skorzeny, Nieznana wojna, przeł. A. Nieuważny, Warszawa 1999
M.J. Murawski, KG 200 – tajny pułk Luftwaffe, [w:] „Militaria”, nr 5(68)/2015, s. 10-27
B. Wołoszański, Tajna wojna Hitlera, Warszawa 1997
komentarze