Marsz po górach był w takim tempie, że w ciągu doby odpadło kilkanaście osób! Momentami było piekielnie ciężko. My nie mieliśmy planu „B”, szansa była tylko jedna, więc musiało się udać! – mówią żołnierze dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej, którzy niedawno ukończyli selekcję do Jednostki Wojskowej Komandosów. Drzwi do służby w pododdziałach bojowych są dla nich otwarte.
Dlaczego zdecydowaliście się na służbę w wojsku?
Oliwer, 21 lat: Marzyłem o tym od dziecka. Pragnienie, by zostać żołnierzem towarzyszy mi od tak dawna, że nawet trudno powiedzieć, kiedy to się zaczęło. Na pewno duży wpływ mieli na to moi starsi bracia, którzy służą w armii. Na początku sądziłem, że zostanę żołnierzem wojsk lądowych, może nawet jednostek pancernych, bo pochodzę z Żagania. Kiedy jednak zacząłem czytać o siłach zbrojnych, poznawać ich strukturę i rodzaje, stwierdziłem, że może właściwym dla mnie miejscem będą wojska specjalne.
Michał, 26 lat: W moim przypadku było zupełnie inaczej. O wojsku nie marzyłem nigdy, nie mam też żadnych mundurowych tradycji w rodzinie. Nie mogłem znaleźć sobie miejsca w życiu: często zmieniałem pracę, w celach zarobkowych wyjeżdżałem wiele razy za granicę. W końcu wpadłem na pomysł, by wykorzystać to, że całe życie zajmowałem się sportem, trenowałem różne dyscypliny i zawsze byłem bardzo aktywny. Stwierdziłem, że ten potencjał i zainteresowania wykorzystam właśnie w służbie.
Obaj zgłosiliście się do dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej i obaj trafiliście na szkolenie do 6 Brygady Powietrznodesantowej.
Oliwer: Tak, szkolenie podstawowe w ramach DZSW przechodziliśmy w jednym plutonie w 18 Bielskim Batalionie Powietrznodesantowym. Zdecydowałem się na wojska powietrznodesantowe, bo chciałem spróbować skoków ze spadochronem. Okazało się jednak, że w trakcie DZSW nie będzie to możliwe. Za to w czasie szkolenia przyjechali do nas rekruterzy z Jednostki Wojskowej Komandosów, by zachęcić nas do służby w Lublińcu. Nie mogłem zmarnować takiej okazji, pojechałem do JWK na test z WF-u i rozmowę z psychologiem. Oba etapy przeszedłem pomyślnie, trzeba było tylko czekać na przeniesienie. Tak też się stało i na szkolenie specjalistyczne trafiłem już do Lublińca.
Michał: Marzyły mi się wojska specjalne, ale uczciwie przyznam: trochę się obawiałem, że sobie nie poradzę. Sądziłem, że w takich jednostkach służą ponadprzeciętnie sprawni ludzie, jacyś herosi. No, ale ostatecznie się odważyłem i zaraz na początku szkolenia podstawowego zadzwoniłem do Jednostki Wojskowej Agat w Gliwicach z pytaniem, czy mogę u nich przejść szkolenie specjalistyczne. Potwierdzili i zaprosili na egzamin z WF-u oraz testy psychologiczne. I to właśnie w Gliwicach rozpocząłem szkolenie specjalistyczne w ramach DZSW i tam też pod okiem instruktorów przygotowywałem się do jesiennej selekcji. Po trzech miesiącach spędzonych w Agacie przeniosłem się do Jednostki Wojskowej Komandosów. Dużo o tej jednostce czytałem i bardzo chciałem dołączyć do żołnierzy w JWK. Aby stać się jednym z nich, trzeba było „tylko” przejść selekcję…
Do wojsk specjalnych droga wiedzie nie tylko przez DZSW, lecz także przez Centrum Szkolenia Wojsk Specjalnych, a konkretnie prowadzony w Lublińcu kurs Jata. Myśleliście o tym?
Oliwer: Tak, nawet próbowałem swoich sił na egzaminach wstępnych. Testy sprawnościowe poszły mi dobrze, ale finalnie czegoś zabrakło i się nie dostałem. Przyłożyłem się, zacząłem więcej trenować i spróbowałem ponownie. Nie chciałem jednak czekać kolejnego roku, by próbować znów na Jatę, więc zainteresowałem się właśnie dobrowolną służbą.
Michał: O Jacie słyszałem, ale nie brałem takiej opcji pod uwagę. Jestem w długoletnim związku i nie chciałem zostać skoszarowany na osiem miesięcy. Wiem jednak, że to bardzo wartościowe szkolenie i dobry fundament dla przyszłych komandosów. Wybrałem inną, dobrą dla mnie drogę. By zwiększyć swoje szanse w wojskach specjalnych, jeszcze przed rozpoczęciem służby wojskowej, wyjechałem do pracy za granicę i za zarobione tam pieniądze wykonałem zabieg laserowej korekty wady wzroku. Potem przez cały rok trenowałem. Cel był jasno określony: dostać się do JWK.
A więc selekcja…
Michał: Tak. Dla nas to było „być albo nie być”. Jedna, jedyna szansa.
Dlaczego?
Oliwer: Ukończenie selekcji dawało przepustkę do zawodowej służby wojskowej w JWK. Nasze szkolenie specjalistyczne kończy się w tym roku, jeśli więc chcieliśmy płynnie przejść ze służby dobrowolnej do zawodowej, mogliśmy tylko raz podejść do selekcji. Podczas gry terenowej w górach spotkaliśmy wiele osób, które w selekcji brały udział już po raz drugi. My wiedzieliśmy, że musimy wykorzystać tę jedyną szansę najlepiej jak się da.
Jak wyglądały wasze przygotowania?
Oliwer: Słuchałem wiele podcastów o wojskach specjalnych, czytałem książki na ten temat i artykuły. Codziennie też trenowałem. Gdy nie miałem czasu, by z plecakiem maszerować po górach, to maszerowałem po schodach. Brałem ważący 30 kg plecak, a potem przez kilka godzin wchodziłem po schodach na czwarte piętro i z powrotem. To bardzo wzmocniło mi nogi.
Michał: Zawsze uważałem się za osobę o silnym charakterze, więc jakoś specjalnie nie musiałem przygotowywać się pod kątem mentalnym. Robiłem za to treningi biegowe i siłowe. Trenowałem w Beskidzie Żywieckim, podczas wypadów górskich z plecakiem maszerowałem co najmniej 30 km. Miałem to szczęście, że przez ostatnich kilka miesięcy moje treningi i szkolenie przed selekcją poprowadzili instruktorzy z Agatu. Dzięki nim czułem się naprawdę dobrze przygotowany.
Oliwer: A poza tym wzięliśmy udział w kursie preselekcyjnym przygotowanym przez Jednostkę Wojskową Komandosów. To była dobra okazja do tego, by zweryfikować swoje wyposażenie, podpatrzyć ekwipunek kolegów, podpytać instruktorów o to, jaki sprzęt na selekcji rzeczywiście się przyda, a z jakiego można zrezygnować.
Jesienna edycja selekcji do Jednostki Wojskowej Komandosów była wyjątkowa. Do etapu terenowego przystąpiło ponad 60 śmiałków.
Michał: Rzeczywiście było nas bardzo dużo. Robiło to wrażenie, gdy 60 osób w strojach trekkingowych z plecakami spotkało się na parkingu w okolicach Stronia Śląskiego. Poczułem się wtedy trochę niepewnie, bo koło siebie widziałem umięśnionych, wysokich chłopaków. Pomyślałem, że pewnie nie mam z nimi wielkich szans. Okazało się jednak, że żaden z tych superumięśnionych gości nie przetrwał selekcji.
Oliwer: Kierownik selekcji wyjaśnił nam warunki bezpieczeństwa, a instruktorzy sprawdzili, czy wszyscy mają niezbędne dokumenty. Dostaliśmy opaski z numerami, a potem każdy musiał pokazać swój plecak i jego zawartość. Sprawdzenie wyposażenia trwało długo. W końcu, gdy już się zaczęło ściemniać, instruktorzy zrobili zbiórkę i zaczęła się właściwa część selekcji.
Ruszyliście w góry?
Oliwer: Nie. Na początku był intensywny WF. Na pobliskim boisku instruktorzy zrobili nam taką rozgrzewkę, jakiej chyba nikt w życiu nie przeszedł.
Michał: A na pobliskiej górce ćwiczyliśmy podbiegi. Instruktorzy mówili, że taki wysiłek to nic innego jak wyrównanie naszych szans. Po kilku godzinach wszyscy jednakowo zmęczeni przystąpiliśmy do zadań. Uformowaliśmy kolumnę i w ślad za instruktorem poszliśmy w góry. Tempo było spore, ale szybko przekonaliśmy się, że instruktorzy dopiero się rozkręcali. Prawdziwy hardcore zaczął się w poniedziałek rano. Wtedy też odpadło najwięcej osób. Marsz po górach był w takim tempie, że ledwo mogliśmy nadążyć. W ciągu pierwszej doby ubyło sporo osób.
Mieliście jakiś kryzys?
Oliwer: Kiedy śpisz po kilkanaście lub kilkadziesiąt minut na dobę, mało jesz i stale podejmujesz intensywny wysiłek, to muszą być kryzysy i słabsze momenty. Mnie kryzys dopadł już drugiego dnia selekcji. Instruktorzy podkręcili ostro tempo marszu. Czułem, że słabnę z każdym krokiem. Z czoła kolumny naraz znalazłem się w środku, potem na końcu. W pewnym momencie straciłem grupę z oczu i pomyślałem, że to już koniec. Zacisnąłem zęby i ruszyłem szybciej. Za zakrętem zobaczyłem kolegów, bo akurat mieli chwilę odpoczynku. Dołączyłem do grupy, zjadłem trochę, napiłem się i już zawsze utrzymywałem się na przodzie.
Michał: Mam podobne wspomnienie też z drugiego dnia selekcji. Opuściły mnie siły, ale zjadłem trochę czekolady i opanowałem kryzys. Mobilizowała mnie myśl, że ostatnie, czego chcę, to zadzwonić do bliskich z informacją, że odpadłem.
Jakie zadania przygotowali dla was jeszcze instruktorzy?
Oliwer: Kilkukrotnie w dzień lub w nocy wchodziliśmy na Śnieżnik. Kilkanaście razy na Czarną Górę. Przeprawialiśmy się przez jezioro, maszerowaliśmy na azymut, biegaliśmy na czas na 3000 m i inne dystanse, wykonywaliśmy niezliczone liczby pompek i przysiadów. Musieliśmy też w wyznaczonym czasie pokonać trasę maratonu po górskich szlakach.
Michał: Pływaliśmy w jeziorze w umundurowaniu, wykonywaliśmy też różnego rodzaju testy psychologiczne. Musieliśmy również działać na terenie Stronia Śląskiego i to też było wyzwanie, bo trzeba było poruszać się po wyznaczonej trasie w dzień i nie zdradzić nikomu, kim jesteśmy i co tam robimy. W czasie selekcji każdy miał fikcyjną tożsamość i musiał trzymać się tzw. legendy.
Oliwer: To czas, kiedy Stronie Śląskie walczyło ze skutkami wielkiej powodzi, więc sporo się tam działo, a my rzucaliśmy się w oczy.
Wiele osób odpadło w trakcie selekcji?
Michał: Selekcja podzielona była na dwie główne części. Podczas pierwszej testowana była nasza odporność psychiczna i kondycja fizyczna na górskich szlakach. Druga część to sprawdzian współdziałania w grupie. Do tego etapu dotrwała połowa z nas.
Potem było już łatwiej?
Oliwer: Trudno powiedzieć. Każdy etap był inny i każdy był na swój sposób wymagający. Podczas drugiego etapu, który rozpoczął się w trzeciej dobie selekcji, założyliśmy mundury, dostaliśmy atrapy broni. W czasie przemieszczania się w terenie musieliśmy trzymać szyk bojowy, wykonywaliśmy skryte marsze. A także różnego rodzaju zadania grupowe, np. nosiliśmy rannego, przenosiliśmy ciężkie skrzynie z amunicją. Testowani byliśmy także indywidualnie, czy to podczas przeprawy na moście linowym, czy na drabince speleo.
Selekcja za wami, a co przed?
Michał: kurs podstawowy i służba w zespole bojowym.
Oliwer: Jesteśmy wśród najlepszych, którzy ukończyli selekcję! Mam nadzieję, że za rok będziemy już absolwentami kursu bazowego i staniemy się operatorami JWK.
autor zdjęć: Cisi i Skuteczni
komentarze