Do dziś mieszkańcy miejscowości nad Bzurą, gdzie we Wrześniu 1939 roku doszło do pamiętnej bitwy, opowiadają legendę o diable Borucie, który na wieść o napaści Niemiec na Polskę wstąpił do Wielkopolskiej Brygady Kawalerii i swą lancą zakończoną widłami bił dzielnie nieprzyjaciół, mających wypisane na pasach: „Gott mit Uns” (Bóg z nami). Boruta był tak zapamiętały w swej diablej nienawiści, że rzucał się z lancą i szablą na niemieckie czołgi – przecinał je i zapalał piekielnym ogniem…
W 1959 roku do kin wszedł film Andrzeja Wajdy, będący kolejnym rozrachunkiem reżysera z „polską duszą”. Mowa tutaj o Lotnej – adaptacji opowiadania Wojciecha Żukrowskiego o wrześniu 1939 roku, zwłaszcza o polskiej kawalerii, która stała się symbolem tragizmu i śmierci przedwojennej Polski. Ogromne kontrowersje wywołały końcowe sceny, w których polscy ułani szarżowali z szablami w dłoniach na niemieckie czołgi, notabene „grane” przez sowieckie T-34 z wymalowanymi krzyżami na wieżach… Podniosły się wtedy głosy, że Wajda powiela goebbelsowską propagandę o polskiej kawalerii szarżującej czołgi. Reżyser w obronie twierdził, że Lotna nie jest stricte filmem historycznym, lecz impresją o polskim losie. Te tłumaczenia nie przekonywały jednak, chociażby weteranów polskiego Września. Zarówno film, jak i legenda początkowo mocno oburzały na przykład byłego dowódcę Wielkopolskiej Brygady Kawalerii, generała Romana Abrahama, który jednak w swych wspomnieniach odgadł, gdzie miała źródło ta ludowa opowieść: „Przypominam sobie taki fakt. Mój sztab stanął w majątku Psary. Ja objeżdżałem oddziały, byłem też w Walewicach. W późnych godzinach popołudniowych odszukał mnie dowódca konnego patrolu i zameldował, że od strony Głowna pojawiło się sześć nieprzyjacielskich czołgów. Czołgiści stanęli nad rzeczką [Mrogą] i biwakują. Po usłyszeniu meldunku poleciłem wysłać tam grupę uderzeniową i zaatakować odpoczywających, jak tylko nastanie szarówka. Wyznaczeni do przeprowadzenia tej akcji ułani wyskoczyli na koniach z zarośli tak szybko, że Niemcy nie zdążyli zorganizować obrony. Część z nich poległa, część wzięliśmy do niewoli. W czasie tej szarży wzniesiono okrzyk hurrra! Były strzały. Płonące czołgi. Były trupy, jak to na wojnie. Z oddalonych budynków wieśniacy musieli to wszystko obserwować i stąd zapewne powstała ta piękna, patriotyczna legenda”.
W rzeczywistości celowe szarże polskiej kawalerii na niemieckie jednostki pancerne nigdy nie miały miejsca. Co więcej, według założeń szkoleniowych, konie ułanom służyły tylko do szybkiego dotarcia na pole walki, gdzie mieli walczyć spieszeni, i tak przeważnie wyglądała walka kawalerzystów w 1939 roku.
Jednak w każdej legendzie tkwi ziarno prawdy, nawet w „czarnej legendzie”. Paradoksalnie narodziła się ona w czasie bitwy, która stała się symbolem chwały i skuteczności polskiej kawalerii w walce z przeważającymi niemieckimi siłami pancernymi – w bitwie pod Mokrą. Warto wspomnieć, że wiele źródeł podaje jako przykład „szaleństwa polskiej kawalerii” bitwę pod Krojantami. Jednak starcie ułanów pułkownika Kazimierza Mastalerza z 18 Pułku Ułanów z niemieckimi wozami pancernymi (nie czołgami!) nie było pierwsze (jak podają niektóre źródła), gdyż rozegrało się około godziny 19.00 1 września 1939 roku. Nie było też starciem z jednostkami pancernymi (jak pod Mokrą), lecz zmotoryzowanymi. Ponadto ułani pułkownika Mastalerza w rzeczywistości zostali przez niemieckie samochody ostrzelani – nie starli się z nimi w bezpośredniej walce.
Wołyńska Brygada Kawalerii, jedna z najlepszych jednostek kawaleryjskich Wojska Polskiego, rozkazem dowództwa Armii „Łódź” została przesunięta w nocy z 30 sierpnia na 1 września 1939 roku w szeroki pas ziemi niczyjej, między tylko częściowo przygotowaną linię obrony wzdłuż Warty i Widawki a granicę państwa. Pułki brygady musiały szybko opuścić dobrze przygotowane pozycje obronne. Żołnierze mieli przejść w rejon Miedźno – Ostrowy i wypełnić 22-kilometrową lukę między Działoszynem i Kłobuckiem. Ułani pozycje te musieli utrzymać za wszelką cenę, by reszta armii zyskała na czasie niezbędnym do zakończenia mobilizacji i koncentracji spóźnionych oddziałów. Praktycznie brygada w tej chwili nie miała za sobą żadnych odwodów…
Oddziały brygady po całonocnym marszu dotarły w wyznaczony rejon, a już o godzinie czwartej rano 1 września uderzyły na nie zmasowane jednostki pancerne i zmotoryzowane niemieckiej 4 Dywizji Pancernej (XVI Korpus Pancerny) wsparte lotnictwem bombowym. Ułani pułkownika Juliana Filipowicza nie zdążyli dokładnie rozpoznać terenu (udało się to tylko 21 Pułkowi Ułanów, który został wysunięty najdalej do przodu). 19 Pułk Ułanów, wysunięty na północno-zachodnim skraju kompleksu lasów Grodzisko (wzgórze 216) i do doliny Liswarty, nie zdążył nawiązać łączności ze swymi sąsiadami. Z tego powodu powstała parokilometrowa leśna luka między 21 i 19 Pułkiem Ułanów, w którą wlały się masy niemieckiej piechoty zmotoryzowanej. Jednak brawurowe natarcie 19 Pułku w kierunku południowym zahamowało postęp niemieckiej piechoty. Jednocześnie doszło do innego kryzysu, gdy zatrzymane przez 12 Pułk Ułanów i 2 Dywizjon Artylerii Konnej, wzdłuż toru kolejowego, czołgi niemieckie zmieniły kierunek ataku i zwróciły się w stronę niebronionego przejazdu kolejowego na leśnej drodze Rębielice – Izbiska. Sytuację uratowało niespodziewane pojawienie się polskiego pociągu pancernego, który dosłownie zmasakrował Niemców tak, że wszelkie natarcie ustało. Jednocześnie 2 Pułk Strzelców Konnych odrzucił dochodzące do Izbisk czołgi pierwszego rzutu.
Niestety, na południowym skrzydle brygady nie było tak optymistycznie. Wprawdzie 21 Pułk Ułanów wzmocniony batalionem piechoty (z 30 Dywizji Piechoty) zdołał do wieczora utrzymać południowy występ lasów Grodzisko, to jednak kluczowa pozycja na szosie Krzepice – Częstochowa w Kłobucku, broniona przez jeden słaby batalion Obrony Narodowej, została rozjechana przez czołgi niemieckiej 1 Dywizji Pancernej. Luka między Armiami „Łódź” i „Kraków” została opanowana przez Niemców i nie zdołano jej już zamknąć.
Tak z grubsza przebiegała bitwa, która do historii weszła pod nazwą bitwy pod Mokrą. Starcie to dobitnie potwierdziło wartość wyszkolenia polskiej kawalerii. Uzbrojona w broń przeciwpancerną: działa ppanc i „tajną broń” WP – karabiny przeciwpancerne Ur (wz. 1935), których pociski przebijały pancerze wszystkich ówczesnych czołgów niemieckich, zatrzymała śmiałe natarcie doborowej 4 Dywizji Pancernej. Przysiółki wsi Mokra stały się głównym bastionem polskiej obrony przed niemieckimi czołgami. W okolicy tej wsi doszło też do zdarzenia, które w przyszłości posłużyło ministrowi propagandy III Rzeszy Goebbelsowi do wygłaszania kłamstw na temat „polskich szaleńców atakujących czołgi szablami”.
Dowódca 12 Pułku Ułanów pułkownik Andrzej Kuczek, stacjonujący w gajówce u wylotu wsi Miedźno, rozkazał swoim szwadronom zorganizować obronę na skrajach lasu Grodzisko i na nasypie toru kolejowego, żeby w ten sposób zamknąć wyjście na wschód z Mokrej. W tym miejscu okopały się 1 i 2 szwadron, każdy wzmocniony plutonem karabinów maszynowych i działkami przeciwpancernymi. 4 szwadron pozostał w odwodzie. Z kolei 3 szwadron, dowodzony przez rotmistrza Jerzego Hollaka, pułkownik Kuczek wysłał do przodu – do zachodniego skraju Mokrej, by ubezpieczał organizowanie obrony.
Przed ułanami rozpościerał się obraz płonących przysiółków Mokrej (ta duża wieś składała się z trzech przysiółków – Mokra I, Mokra II i Mokra III). Na ich zachodnim skraju płonęły i dymiły również wraki kilku niemieckich czołgów, unieruchomionych przez ułanów 21 Pułku i baterię 2 Dywizjonu Kawalerii Konnej. Dymy płonących chat i czołgów snuły się nisko po okolicznych polach i momentami prawie zupełnie przysłaniały widoczność, tak że słychać było tylko serie broni maszynowej i wystrzały artyleryjskie. Z przedpola wycofywali się w szyku konnym i luźnymi grupami żołnierze 21 Pułku Ułanów.
W tej chwili wyszedł szwadron rotmistrza Hollaka. Na jego czele galopowały patrole bojowe. Za nimi, w odległości kilkuset metrów, szwadron w kolumnie plutonów w szykach luźnych z lancami i szablami w dłoniach. Za ostatnim plutonem ciągnięto działko przeciwpancerne. Rotmistrz Hollak był w poczcie za czołowym plutonem. Szwadron szedł kłusem w otwartym terenie wzdłuż zabudowań przysiółka Mokra III. Gęsty dym raz po raz przysłaniał widoczność, gdy patrole bojowe i czołowy pluton dochodziły do zachodniego skraju wsi. Nagle z dymu wyłoniły się niemieckie czołgi i jechały wprost na ułanów. Powstała mieszanina ludzi, koni i czołgów. Niemcy otworzyli ogień ze wszystkich karabinów maszynowych. Przewracały się konie, ułani padali z siodeł na ziemię. Rotmistrz Hollak dał znak do zmiany kierunku – na skraj lasu, na zachód od wsi, poprzez ziejące ogniem wozy Niemców – innej drogi nie było. Niektórzy ułani starali się ciąć szablami głowy wychylonych z wież dowódców czołgów. Prowadzone w ostatnim plutonie działko przeciwpancerne otwarło ogień, ale szybko zostało rozjechane gąsienicami „panzerów”. Mimo morderczego ognia szwadronowi udało się oderwać i przeskoczyć galopem 500 metrów dzielące go od lasu i tu spieszył się (czyli pozostawił konie, by dalej walczyć pieszo), zajmując stanowiska obronne. Jak wspomina rotmistrz Kropielnicki (dowódca szwadronu ckm 12 Pułku Ułanów): „Mój horyzont nie sięgał dalej jak 1000 metrów. Z powodu kurzawy i dymu widziałem tylko drzewa leśniczówki i daleką Mokrą I. Nie widziałem bliższych mi wsi Mokra II i III. Kiedy rotmistrz Hollak zniknął w kurzawie, usłyszeliśmy ogień karabinów maszynowych o bardzo silnym natężeniu. Pierwsze czołgi ukazały się nam z kierunku Mokrej II w odległości 100 metrów. Rozbiła go bateria DAK […]. Kilkanaście minut później ukazało się 7 czołgów. 5 zniszczyło nasze armaty, 2 wycofały się. Po dalszych kilkunastu minutach ukazało się 17 czołgów. Około połowa została zniszczona. Zrobił się taki dym, że nie sposób było doliczyć się dalszych, wciąż przybywających”.
Niemieckie czołgi jechały dalej i uderzyły na najbardziej wysuniętą do przodu 2 baterię 2 Dywizjonu Artylerii Konnej. Bateria odpowiedziała ogniem na wprost i zniszczyła kilka czołgów. Została jednak otoczona przez te, które rozbiły jej wszystkie cztery działa i wystrzelały ich obsługę do nogi. Jednak dzięki tej baterii oraz wcześniejszemu niespodziewanemu starciu ze szwadronem rotmistrza Hollaka i obrony resztek 21 Pułku Ułanów w samej Mokrej niemieckie natarcie w sile około 50 czołgów zostało zatrzymane. Niemcy z dużymi stratami wycofali się na zachodnią stronę wsi i tam starali się przegrupować. Jednocześnie reszta 12 Pułku zyskała na czasie i mogła do końca przygotować obronę na skraju lasu i przy torze kolejowym.
Dochodziła godzina 10.00. Czołgi na razie nie atakowały, ale wzmógł się ogień niemieckiej artylerii, zwłaszcza na stanowiska szwadronu rotmistrza Hollaka w lesie i broniące się w środku Mokrej resztki 21 Pułku Ułanów. Rotmistrz Hollak wobec coraz gęstszego i celnego ostrzału artylerii zdecydował o zmianie stanowisk i rozkazał ponownie dosiąść koni. Szwadron przedarł się do zabudowań przysiółka Mokra II i zajął pozycje obronne, odsyłając tabun swoich koni z jednym ułanem do lasu. Tutaj szwadron utrzymał się i walczył do wieczora z nacierającymi wciąż falami pancernymi nieprzyjaciela. Niestety, wrócił po walce do swego pułku ze śmiertelnie rannym dowódcą – rotmistrzem Jerzym Hollakiem.
Między innymi ten epizod – raz jeszcze podkreślmy: przypadkowego zderzenia się ułanów rotmistrza Hollaka z nacierającymi czołgami – posłużył Niemcom do rozpowszechniania propagandowych twierdzeń o szarżach polskiej kawalerii na niemieckie czołgi. Wprawdzie niektórzy zaskoczeni ułani starali się dosięgnąć swymi szablami i lancami wychylonych z wież pancerniaków, ale szybko oderwali się od przeciwnika i spieszyli w pobliskim lesie. Tam Niemcom dały się we znaki nie szable, lecz karabiny przeciwpancerne i działka artylerii konnej. Trzeba też pamiętać o wyglądzie niemieckich czołgów. Bynajmniej nie były to Pantery i Tygrysy (jak sugerował Andrzej Wajda swoimi „przemalowanymi” T-34 w Lotnej), lecz niepozorne i stosunkowo słabo uzbrojone Panzer I i II oraz trochę „wyższe” i mocniejsze Panzer III. Warto też podkreślić, że doborowa 4 Dywizja Pancerna, która swoimi śmiałymi atakami starała się rozjechać polską brygadę, została zdziesiątkowana ogniem przeciwpancernym ułanów i pociągów pancernych i nigdy już nie podjęła później takich ataków.
Jak wspomina major Koszutski: „W bitwie pod Mokrą zagrało w pełni wychowanie i wyszkolenie, duch i tradycja polskiej kawalerii. Los całej brygady wisiał na cieniutkiej linii dwóch szwadronów 12 Pułku Ułanów z jednym szwadronem w odwodzie. Za linią 12 Pułku nie było NIC. Gdyby ona pękła lub została przejechana – Wołyńska Brygada Kawalerii przestałaby istnieć. Ale ona … wytrzymała. Nie cofnął się ani nie opuścił stanowiska ani jeden ułan, ani jeden pluton, ani jeden karabin przeciwpancerny, ani karabin maszynowy”. A gdy w dalszych latach wojny polscy ułani przesiedli się na czołgi i samochody pancerne, ich niemieccy przeciwnicy coraz częściej musieli ustępować pola na wszystkich frontach II wojny światowej. I tutaj Andrzej Wajda się nie mylił – duch kawaleryjski miał decydujące znaczenie, gdy siły były wyrównane.
Bibliografia
S. Koszutski, Wspomnienia z różnych pobojowisk, Londyn 1976.
M. Paluch, Działania bojowe Wołyńskiej Brygady Kawalerii, Toruń 2004
A. Wilczkowski, Anatomia boju: Wołyńska Brygada Kawalerii pod Mokrą 1 września 1939, Łódź 1992.
komentarze