O relacji syna-żołnierza z matką, o jej głębi i znaczeniu najdobitniej świadczy inskrypcja na grobie marszałka Piłsudskiego: „Matka i serce syna”. Ten symbol wileńskiej Rossy komentarza w zasadzie nie potrzebuje, ale sam Piłsudski o taki komentarz zadbał, spisując swą ostatnią wolę: wyraził w niej życzenie, by jego serce złożone zostało w grobie matki, u jej stóp. Matkę swą określił mianem „największego z polskich rycerzy”. To właśnie wielkiemu wpływowi matki przypisywał później swe życiowe wybory.
Wola marszałka nie była zjawiskiem odosobnionym, Wojsko Polskie zawsze darzyło matki estymą, wiedziało bowiem, że to właśnie ich patriotyczna formacja leży u podstaw żołnierskiego ducha. Gdy armia synów szła na wojnę, w domach zostawała armia matek. A te nie zwykłe były siedzieć bezczynnie.
Matki wyróżniano wielokroć, wspomnijmy Jadwigę Zarugiewiczową, „osieroconą” przez syna Konstantego – lwowskie orlątko, którego mogiły nie odnaleziono. To ona wybrała bezimienną trumnę syna innej matki. To jej gest stał u podłoża wiecznej warty przy Grobie Nieznanego Żołnierza.
Przypomnijmy matki żegnające synów we wrześniu 1939 roku, wychodzące za nimi na drogę, drżącymi rękoma otwierające listy z frontu. Matki, które nagle odnajdywały w sobie siłę, by stanąć przed szefem miejscowego gestapo i prosić o uwolnienie syna. Matki powstańców warszawskich… Matki wieszające na schylone synowskie głowy medaliki, odkopywane dziś na polskich „łączkach”. Matki, wystające pod więzieniami, piszące do Bieruta prośby o ułaskawienie… Matki, które znały po imieniu wszystkich nieznanych żołnierzy i te dręczone przez lata myślą, czy ich syn, gdy umierał nie cierpiał ponad miarę, czy czyjaś troskliwa ręka postawiła mu choć krzyż na mogile.
Matki, którym wyrwano dzieci z domów. Matka Jana Rodowicza „Anody”, krzątająca się przed wigilią, a za chwilę odprowadzająca syna wzrokiem zza gęstej firanki, prowadzonego pod ramiona i wrzucanego do więziennego samochodu. W ostatniej chwili zdążyła mu wcisnąć w rękę kawałek opłatka. Jeszcze nie wie, że widzi go ostatni raz. Jej pierwszy syn spłonął w powstaniu. Matka „Anody”, szukająca później grobu syna, i te matki, które grobów nigdy nie znalazły…
Pozostało we mnie zasłyszane gdzieś wspomnienie o matce sędziwego już dziś Janusza Patejuka, syna „Mikusia” - komendanta jednego z rejonów AK na Podlasiu, zamordowanego przez gestapo w 1941 roku. Opowiadał, że matka przed snem śpiewała mu zawsze „Mazurka Dąbrowskiego”. A syn przez całe życie pielęgnuje to właśnie wspomnienie, z tej perspektywy podejmował ważne decyzje: „Bo wiecie, ja miałem właśnie taką matkę…”. Matka to też wyzwanie dla syna, ustawiająca oś jego życia.
Myśląc o matkach tamtej wojny, trudno odpędzić myśl o matkach nam współczesnych, tych które wybiegają powracającym z misji synom na spotkanie, i tych, którym przyszło witać synowskie trumny. O prześladującym je natrętnym wspomnieniu dnia, gdy dowiedziały się o śmierci swego dziecka, i o dalszym życiu, które nagle zaczyna się dłużyć. Matki „z wtedy” i matki „z dziś” - kilkadziesiąt lat różnicy – ale ból taki sam. Równy, miarowy, jak to w wojsku. Niepojęty i nie do zniesienia, jak to w życiu. Syn to też wyzwanie dla matki, ustawiające oś jej życia.
Są jeszcze listy wojenne synów do matek. I te powstańcze od matek: „Najukochańszy synku mój…” może nawet lepiej nie czytać, bo potem trudno zapomnieć.
Niestety, nie udało mi się oprzeć pokusie i tło historyczne podryfowało niebezpiecznie w stronę martyrologii, ale taka nasza historia, pisana w dużej mierze przez matki. Dziś równie aktywnie dopisują kolejne rozdziały. Wystarczy choćby zajrzeć do rodzinnych albumów, tych starych, sprzed kilkudziesięciu i więcej lat, gdzie w wykrochmalonej, najlepszej sukni dumnie siedzi matka, tuż obok, z ręką na jej ramieniu, w nowym mundurze stoi syn. I tych nowych, bo choć mijają lata, matki noszą inne suknie, a synowie inne mundury, to „coś” między nimi unosi się tak samo jak przed laty. Często oglądam zdjęcie z pewnej wojskowej przysięgi, matka trzymająca syna pod ramię, patrzy nań tak, że powiedzieć, iż patrzy z uwielbieniem bezgranicznym – to nic nie powiedzieć. Nie dajmy się też zwieść pozorom, w tym wzroku jest również przyczajona groźba, że każdy, kto wyrazi inne zdanie na temat jej syna, nie może być pewien dnia ani godziny. Ale i tak nie miałaby z kim dyskutować, bo wszystkie matki w tym czasie zajęte były dokładnie tym samym. Na zdjęciach z promocji oficerskich widać tę relacje w sposób lustrzany. Dla matki – powodem do dumy jest mundur dziecka, dla bohatera wydarzenia zaś - wzruszona i przejęta twarz rodzicielki. Bo matki na żołnierskich promocjach, z trudem opanowują wzruszenie i tę rozpierającą serce dumę, ten zachwyt, co tu ukrywać absolutnie bezkrytyczny i absolutnie zasadny. Gdyby mogły, to całemu światu obwieściłyby po sienkiewiczowsku: „Mój ci on!” Ale jak wiadomo – trzeba się czasem synem podzielić.
I tu wkraczamy, być może, w pewien obszar zastrzeżony, obejmujący specyficzne zjawisko matczynego „obiektywizmu subiektywnego”, czyli wewnętrznego przekonania matki o konieczności głoszenia przy każdej okazji wyważonych, we własnym pojęciu, sądów, obejmujących kronikę wybitnych i wyjątkowych osiągnięć własnego dziecka w ciągu ostatniej doby. To działalność – dodajmy - codziennie aktualizowana. W wojsku bowiem, jak mawia nasz znajomy pułkownik, zawsze coś się dzieje.
Matka - żołnierz.... Pełnić dwie służby jednocześnie - to dopiero wyzwanie. Z mamą - obowiązkowe zdjęcie w każdym żołnierskim albumie.
Jestem prawie pewna, że gdyby matka mogła, pojechałaby za syna na poligon, co do Biegu Rzeźnika mam, co prawda, pewne wątpliwości, ale jeśli chodzi o misję, wybrałaby się na pewno albo choć szepnęła dowódcy, że ona, oczywiście, wszystko wie i wszystko rozumie, ale jej syn naprawdę nie może spać w przeciągu. Matki Polki – pogardliwie sprowadzone przed laty do roli godnych ubolewania męczennic, poświęcających się dla rodziny, czasem wyśmiewane, wypierane przez nowe, wartkie nurty kobiecej samorealizacji - dziś znów trzymają się całkiem nieźle. I po latach godzą się z losem, przesuwając się w cień, na drugi, trzeci plan, nie kłopocząc swych dzieci własnymi troskami. Zajmują więc cichutko miejsce przy oknie – bo przecież ma przyjechać - albo przy telefonie – bo może zadzwoni… Może więc warto przyjechać i na pewno trzeba zadzwonić.
Przypominamy zatem arbitralnie, że matki polskich żołnierzy – to nasze dobro narodowe. Bo choć, jak rozsądził Stanisław Bareja „ojciec jest tak samo ważny jak matka. A jak matka gdzieś wyjedzie, to nawet ważniejszy”, my dajemy stanowczy odpór i mówimy – matka nawet w delegacji jest tak samo ważna! Ba, matka zawsze i wszędzie jest najważniejsza na świecie! Wszystkie mamy, które nas czytają oraz mamy naszych Czytelników obejmujemy naszymi najlepszymi, serdecznymi życzeniami. Radosnego matkowania!
autor zdjęć: Narodowe Archiwum Cyfrowe, kpt. Karolina Krzewina-Hyc, arch. Daniela Mendyka
komentarze