Data 6 sierpnia wryła się już w latach trzydziestych ubiegłego wieku w świadomość Polaków dzięki organizowanym corocznie marszom szlakiem Kadrówki. Do końca II RP w każdym szanującym się mieście jedna z ulic nosiła nazwę „6 sierpnia”, a historia 1 Kompanii Kadrowej jako pierwszego oddziału Wojska Polskiego, który wkraczył do Królestwa dzięki właściwej i odpowiedzialnej postawie Ministerstwa Wyznań i Oświecenia Publicznego, była dobrze znana młodzieży szkolnej – pisze ppłk Andrzej Łydka z Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, znawca i miłośnik historii wojskowości, publicysta portalu polska-zbrojna.pl.
Okazuje się jednak, że miano „pierwszego oddziału WP, który wkraczył do Królestwa” piechota powinna przekazać kawalerzystom. Zgodnie z zasadami sztuki wojennej przed rozpoczęciem działań na jakimkolwiek terenie teren ten powinien zostać dokładnie rozpoznany.
Po otrzymaniu od Austriaków 2 sierpnia 1914 roku zgody na wymarsz strzelców do Królestwa Piłsudski postanowił wysłać patrol kawalerii strzeleckiej w kierunku Jędrzejowa. Zadaniem żołnierzy było rozpoznanie w strefie przygranicznej sił rosyjskich i uniemożliwienie mobilizacji. W tym ostatnim celu planowano m.in. napad na punkt mobilizacyjny w Jędrzejowie. Zadanie mieli wykonać, działając na przemian w ubraniach cywilnych i w mundurach, a także stosując dwojakiego rodzaju uzbrojenie: pistolety i bomby własnej konstrukcji oraz karabiny. Wojna nie była jeszcze wypowiedziana i uczestnicy patrolu nie mogli liczyć, że w razie schwytania, otrzymają status jeńców wojennych.
Patrol, dowodzony przez Władysława Belinę-Prażmowskiego, liczył siedmiu kawalerzystów. Byli to: Stanisław Grzmot-Skotnicki, Ludwik Skrzyński „Kmicic”, Stefan Kulesza „Hanka”, Zygmunt Karwacki „Bończa”, Janusz Głuchowski „Janusz” i Antoni Jabłoński „Zdzisław”. Odprawę z patrolem przeprowadził szef Sosnkowski, który po postawieniu zadań i omówieniu sposobów ich realizacji postanowił podtrzymać kawalerzystów na duchu. „Choć będziecie wisieć, ale za to spełnicie pięknie swój obowiązek żołnierski, a historia o was nie zapomni” – powiedział. Po takim dictum nie pozostało nic innego, jak udać się do lokalu Hawełki na być może „ostatni” kieliszek wiśniaku.
Patrol dotarł do granicy 3 sierpnia o drugiej nad ranem. Żołnierze jechali na dwóch bryczkach, ponieważ ta kawaleria nie miała jeszcze koni. Granicę przekroczyli w mundurach i z bagnetami na karabinach. Pod wieczór dotarli pod Jędrzejów. Tu okazało się, że… nie ma czego atakować, gdyż Rosjanie na wieść o zbliżającym się oddziale strzelców, ewakuowali punkt mobilizacyjny. Belina-Prażmowski uznał, że zadanie zostało wykonane i w drodze powrotnej do Krakowa już inną trasą postanowił rozpoznać Słomniki, w których „Bończa” i „Janusz” stwierdzili obecność sześciu szwadronów rosyjskich pograniczników przygotowujących się do wymarszu do Miechowa. Kilka godzin później beliniacy zatrzymali się na nocleg w polu pod pobliskim Prandocinem, gdzie zostali zauważeni przez rosyjski patrol ze składu stacjonującego tam szwadronu pograniczników. Po uzyskaniu od wysłanych na zwiad „Bończy” i „Janusza” informacji, że zaalarmowani ich obecnością Rosjanie zamierzają opuścić Prandocin, Belina-Prażmowski postanowił przyspieszyć to wydarzenie. Nakazał nałożyć bagnety i nacierać tyralierą na wioskę. Poranna mgła pozwoliła zamaskować faktyczne siły strzelców i Rosjanie, nie wiedząc z jak poważnymi siłami mają do czynienia, bez walki opuścili Prandocin. Tym samym Prandocin jako pierwsza miejscowość został odbity przez strzelców z rąk zaborcy. Tyraliera Beliny-Prażmowskiego przemaszerowała przez wioskę. Gdy przechodziła obok romańskiego kościółka została pobłogosławiona przez staruszka księdza Wiatrowskiego, byłego powstańca 1863 roku.
Następny postój Belina-Prażmowski zarządził w Skrzeszowicach, w majątku pana Kleszczyńskiego. Tam strzelcy spożyli zasłużone śniadanie i zarekwirowali za pokwitowaniem, zresztą na propozycję właściciela, pięć koni i siedem siodeł. Dopiero wtedy, 4 sierpnia 1914 roku w Skrzeszowicach powstała pełnoprawna kawaleria. Do ułanów Beliny-Prażmowskiego dołączył na ochotnika syn właściciela majątku, Edward Kleszczyński „Dzik”. Został ósmym ułanem Beliny-Prażmowskiego. Ich akcja trwała 40 godzin. Beliniacy przebyli 150 km i dokładnie rozpoznali teren przyszłych działań strzelców.
Ze wspomnianej siódemki dwóch poległo w latach Wielkiej Wojny („Bończa”) i wojny polsko-sowieckiej („Zdzisław”). Dwaj, Belina-Prażmowski i „Janusz”, byli dowódcami brygad jazdy w wojnie polsko-bolszewickiej, a Grzmot-Skotnicki, „Hanka” i „Kmicic” dowodzili brygadami kawalerii w wojnie 1939 roku. Ósmy ułan, Kleszczyński „Dzik”, w latach Wielkiej Wojny był dowódcą szwadronu w 1 Pułku Ułanów Legionowych I Brygady, w wojnie polsko-bolszewickiej zorganizował szwadron jazdy „jędrzejowskiej” i jako major został dowódcą 11 Pułku Ułanów Legionowych („półcywilny półwojskowy jedenasty legionowy”). Po wojnie osiadł w majątku, lecz nie uchylał się od służby publicznej – przez dwie kadencje był posłem na Sejm RP, a przez jedną kadencję senatorem. Między innymi dzięki zdobytemu doświadczeniu wojennemu został członkiem sejmowej komisji spraw wojskowych. Pod względem kompetencji jako członek tej komisji do dzisiaj może stanowić niedościgły wzór. Podczas mobilizacji zgłosił się na ochotnika do swojego 11 Pułku Ułanów Legionowych i jako zastępca dowódcy przeszedł z nim przez wojnę 1939 roku. Po ucieczce z niewoli działał w konspiracji, a od sierpnia 1944 roku był dowódcą odtworzonej Krakowskiej Brygady Kawalerii Zmotoryzowanej Armii Krajowej. Po zakończeniu wojny dla takich ludzi nie było miejsca w wyzwolonej Polsce. By uniknąć aresztowania przez Urząd Bezpieczeństwa, przedostał się do 1 Dywizji Pancernej, a w 1950 roku wyjechał do Nowego Jorku. Tam do końca życia działał w organizacjach niepodległościowych.
Ze względu na późniejsze losy można uznać beliniaków za swego rodzaju Kadrówkę polskiej kawalerii.
komentarze