Na misji w Afganistanie pilnowaliśmy się, aby nie parsknąć śmiechem na widok żołnierzy, których mundury wyglądały jak świąteczna choinka przyozdobiona naszywkami: czaszki, śmierć z kosą, a nawet... krasnale, smerfy i pszczółka Maja – pisze mjr rez. Tomasz „Burza” Burzyński.
Nigdy nie zapomnę sytuacji, która przydarzyła się podczas misji w Iraku. Wracałem z posiłku z kolegą i rozmawialiśmy po polsku. Zagadał do nas żołnierz – Amerykanin. Okazało się, że jest Polakiem z Łodzi. Łzy wzruszenia napłynęły mu do oczu, gdy usłyszał polski język. Po godzinnej rozmowie poprosił nas o oznakę przynależności, na pamiątkę. Biało-czerwona naszywka powędrowała do jego dłoni. Ucałował ją i przyczepił na rzep pod kołnierz. Musiała być ukryta przed oczami przełożonych, którzy surowo karali wówczas noszenie oznak innych państw. Był to rok 2008. Od tego czasu wiele się zmieniło i zasady dotyczące noszenia naszywek są bardziej elastyczne.
Już w 2010 roku nasi amerykańscy sojusznicy nosili oznakę z flagą Afganistanu i nikt nie krył się przed przełożonymi. Ale z czasem naszywkowy „zawrót głowy” wymknął się poza ramy dobrego smaku i żołnierskiego szacunku dla munduru. Na misji w Afganistanie pilnowaliśmy się, aby nie parsknąć śmiechem na widok żołnierzy, których mundury wyglądały jak świąteczna choinka przyozdobiona naszywkami: czaszki, śmierć z kosą, a nawet... krasnale, smerfy i pszczółka Maja. I żeby to jedna, dwie naszywki. Ale nie, ułańska fantazja polskiego żołnierza szła znacznie dalej. Rękawy munduru przypominały prawdziwy szewron. „Killer taliban” czy „Conan niezwyciężony”. Koła, kwadraty, trójkąty. Modę napędzał przyjazny punkt krawiecki w bazie z maszyną do haftowania. A i wyjazdy do innych baz zawsze sprzyjały zdobyciu „nowej sprawności”.
Task Force 50 miał swoją oznakę. Przedstawiała symbol pododdziału, którego tradycje odziedziczył zespół wyjeżdżający na zmianę. Żołnierze sił specjalnych z postaci komiksowych ukochali sobie Punishera. Symbol międzynarodowy sił specjalnych. Polacy, Amerykanie, Niemcy czy Brytyjczycy noszą go na swoich mundurach. Ale nie przypomina to naszywkowego łańcucha noworocznego. Na misji dyscyplina dotycząca ubioru jest na drugim planie. Najważniejsze jest sprawne wykonanie zadania i powrót w całości do domu.
Ale niektórzy żołnierze nie rozumieją, że misja kończy się wraz z wylądowaniem na krajowym lotnisku. Niedawno, już jako cywil, pojechałem do Szczecina i zobaczyłem żołnierza z naszywkami „killer taliban” na jednym rękawie munduru, na drugim miał oznaczenie przynależności do państwa Afganistan. Nie zapomnę swojego wyrazu twarzy, który ujrzałem w lusterku wstecznym.
Innym rodzajem „zdobywców” naszywek są żołnierze – uczestnicy ćwiczeń międzynarodowych. Chcąc podkreślić swój udział w ćwiczeniach, które skończyły się wspólnym skokiem spadochronowym, udziałem w zgrupowaniu poligonowym lub szkoleniu, naszywają oznaki francuskich, amerykańskich czy brytyjskich skoczków spadochronowych. Proszę mi wierzyć, nie wygląda to dobrze.
A propos, zna ktoś żołnierza NATO, który wykonał skok z polskim żołnierzami i nosi naszą gapę spadochronową na mundurze wyjściowym? Ja nie, a trochę sojuszników ze mną skakało…
komentarze