Na odsiecz powstaniu zamierzali lecieć spadochroniarze gen. Sosabowskiego, emigracyjny rząd liczył, że Brytyjczycy wyślą nad miasto polskie dywizjony lotnicze, zaś szeregowi żołnierze armii Berlinga nie mogli pojąć, dlaczego sowiecki front zatrzymał się akurat przed Wisłą. Wszyscy oni byli jednak zaledwie pionkami w wielkiej politycznej rozgrywce.
1 Samodzielna Brygada Spadochronowa w Wielkiej Brytanii.
Kiedy na Zachód dotarła wiadomość o wybuchu powstania warszawskiego, żołnierze 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej gen. Stanisława Sosabowskiego spakowali się i wyruszyli na lotnisko. Byli gotowi lecieć do okupowanej stolicy i wesprzeć walczących. Czekali tylko na zielone światło od Brytyjczyków. Usłyszeli jednak stanowcze: „nie”. W brygadzie wybuchł bunt, który gen. Sosabowski zdławił z najwyższym trudem. On sam jeszcze bardziej chciał polecieć – w Warszawie bił się jego syn. Wiedział jednak, że opór na niewiele się zda. Brytyjczycy zagrozili rozbrojeniem brygady i groźbę tę mogli zrealizować.
O rzuceniu elitarnej jednostki na pomoc powstaniu nie mogło być mowy, bo alianci potrzebowali jej w przygotowywanej właśnie operacji „Market Garden”. A loty nad Polskę były szalenie ryzykowne – większość trasy wiodła nad terytoriami kontrolowanymi przez Niemców, którzy wzmocnili obronę przeciwlotniczą. Ale nawet tak poważne argumenty bledną przy argumencie politycznym.
Michał Wójciuk, historyk z Muzeum Powstania Warszawskiego: – Alianci uznawali Warszawę za miasto leżące w strefie operacyjnej Armii Czerwonej. Nie chcieli drażnić Stalina zbytnią aktywnością na tym terenie. Woleli przybrać postawę wyczekiwania.
Włoska samowola
Rząd londyński i Armia Krajowa od dawna przygotowywały się do powszechnego powstania. Jednak sytuacja, w jakiej znalazły się latem 1944 roku była wyjątkowo niekorzystna. Zachód potrzebował Stalina, a Polacy głośno domagający się pełnego wyjaśnienia okoliczności mordu w Katyniu coraz bardziej go uwierali. Wiosną 1943 roku Sowieci zerwali z rządem londyńskim stosunki dyplomatyczne, zaś moskiewska prasa nazwała jego członków „wspólnikami Hitlera”. Kilka miesięcy później, podczas konferencji w Teheranie, przywódcy Wielkiej Trójki ustalili, że po wojnie granica Rzeczypospolitej będzie przebiegać na Linii Curzona. A to oznaczało, że w skład ZSRR zostaną włączone dawne polskie Kresy. O tym fakcie przedstawiciele polskich władz nie zostali poinformowani. Stalin nie widział takiej potrzeby, ponieważ w głowie miał już własny projekt polskiego rządu – złożonego z lokalnych komunistów i całkowicie od Sowietów zależnego.
I ten właśnie rząd miał zostać zainstalowany w Warszawie zaraz po jej zdobyciu. Armia Czerwona, która latem 1944 roku stała na przedpolach polskiej stolicy początkowo zamierzała to zrobić z marszu. Kiedy jednak w mieście wybuchło powstanie, Sowieci zrezygnowali. Stalin uznał, że nie może pozwolić, by podziemie wystąpiło w Warszawie w roli gospodarza. Poza tym była to doskonała okazja, by rękami Niemców przetrącić kręgosłup Armii Krajowej, która po wojnie mogła się okazać najgroźniejszym przeciwnikiem na tych ziemiach.
Tymczasem na Zachodzie wybuch powstania wywołał konsternację. Przedstawiciele polskich władz jeszcze kilka dni wcześniej rozprawiali o przekazaniu do ich dyspozycji brygady Sosabowskiego i polskich dywizjonów lotniczych. – Był to jednak pomysł całkowicie nierealny – przyznaje Wójciuk. Pozostawało mieć nadzieję na zrzuty broni i zaopatrzenia. I tu jednak sprawa nie była łatwa. – Brytyjscy dowódcy traktowali Polaków trochę jak natrętnych petentów, którzy ciągle czegoś chcą – przyznaje Wójciuk. – Ci jednak byli uparci i postawili na swoim – dodaje. 4 sierpnia ze wsparciem dla Warszawy ruszyli piloci 1586 Eskadry Specjalnego Przeznaczenia, która stacjonowała we włoskim Brindisi. Tyle że pierwsze loty były efektem ich samowoli. Brytyjczycy początkowo się na nie zgodzili, ale później operację wstrzymali. Oficjalny powód: zbyt duże ryzyko. Odpowiedzialny za nią marszałek John Slessor zezwolił jedynie na zrzuty w miejscach znacznie oddalonych od Warszawy. Polscy lotnicy zdecydowali się złamać ten rozkaz. Nazajutrz Slessor całkowicie zawiesił loty z Brindisi. Argumentował, że straty są zbyt duże. Jak zauważa historyk Piotr C. Śliwowski, stało się to w najgorszym możliwym momencie: „Armia Krajowa kontrolowała (w tym czasie – przyp. red.) 75 proc. miasta i mogła stosunkowo łatwo odebrać zrzuty”.
Zakaz dla Polaków odwieszono kilka dni później. Po tygodniu dołączyli do nich piloci z Wielkiej Brytanii, Australii, Kanady i Południowej Afryki. Stało się tak ponoć na osobistą prośbę Winstona Churchilla. Pierwsza duża operacja została zorganizowana w nocy z 13 na 14 sierpnia. Po niej nastąpiły kolejne. – Piloci często latali na granicy ryzyka. Byli ostrzeliwani nie tylko przez Niemców, ale też przez Sowietów, którzy nie zezwalali aliantom na korzystnie z kontrolowanych przez siebie lotnisk. Wielu zginęło – podkreśla Wójciuk.
Ich bohaterska postawa nie mogła odwrócić losów powstania. Z każdą operacją rosła liczba zasobników, które spadały na tereny kontrolowane przez nieprzyjaciela. Poza tym i tak najważniejsze karty miał w swoim ręku Stalin. A ten prowadził własną grę.
Kościuszko wzywa, Stalin gra
Jeszcze zanim powstanie wybuchło, Kreml konsekwentnie podgrzewał atmosferę. 29 lipca Radio Moskwa wezwało mieszkańców Warszawy do walki. Nazajutrz taki apel czterokrotnie nadała kontrolowana przez polskich komunistów Radiostacja im. Tadeusza Kościuszki. Na ulicach okupowanej stolicy pojawiły się plakaty z fałszywą informacją, że dowódcy AK uciekli, i że należy przygotować grunt pod przyjście nowych polskich władz. Kiedy jednak żołnierze podziemia chwycili za broń, Stalin sięgnął po najostrzejszą retorykę. W rozmowach z zachodnimi przywódcami nazywał powstanie „bezsensowną i przerażającą awanturą”. Wtórowali mu przywódcy Polskiej Partii Robotniczej, którzy w wydanej wówczas odezwie pisali o „sanacyjnych awanturnikach” i „warchołach”.
Tymczasem prości żołnierze, a nawet niżsi rangą oficerowie 1 Armii Wojska Polskiego, którzy walczyli z Niemcami u boku Armii Czerwonej często reagowali zupełnie inaczej. – Z niesłychanym napięciem i rozpaczą obserwowałem z drugiego brzegu Wisły płonącą stolicę – wspominał na antenie Radia Wolna Europa ówczesny ppor. Władysław Tykociński. Jak podkreśla Michał Wójciuk, żołnierze ci nierzadko mieli za sobą przeszłość w AK. Do oddziałów Berlinga wstąpili, bo chcieli wyrwać się z ZSRR i walczyć z Niemcami, a do armii gen. Andersa po prostu nie zdążyli.
Stalin jednak dbał także o propagandę. I dlatego w początkach września, kiedy losy powstania były już właściwie przesądzone, zdecydował się pokazać światu, że działa. Najpierw otworzył lotniska dla aliantów, a potem na jego rozkaz Sowieci sami zaczęli organizować zaopatrzenie dla walczących w Warszawie oddziałów. – Zasobniki często były jednak zrzucane bez spadochronów, rozbijały się o ziemię, a ich zawartość ulegała zniszczeniu – tłumaczy Wójciuk.
Drgnął także sowiecki front. 14 września berlingowcy i oddziały Armii Czerwonej zajęły Pragę. Dwa dni później żołnierze 3 Dywizji Piechoty rozpoczęli desant, by uchwycić przyczółki na lewym brzegu Wisły. – Do dyspozycji mieli 44 pontony i 48 amfibii. Była to liczba niewystarczająca do przetransportowania pułku, nie mówiąc już o dywizji – podkreśla dr Jakub Ciechanowski z Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu. Zmasowany ostrzał Niemców sprawił, że operację trzeba było przerwać. Tego dnia na Czerniakowie znalazło się 420 żołnierzy armii Berlinga. W kolejnych – operacja była kontynuowana, ale straty okazały się ogromne. Łącznie zginęło lub zostało rannych blisko 2,5 tys. żołnierzy 1 Armii Wojska Polskiego. Ci, którzy szczęśliwie zdołali przeprawić się przez rzekę, choć dobrze uzbrojeni, istotnego wsparcia powstaniu dać nie mogli. – Relacja Kazimierza Augustowskiego ps. „Jagoda” odsłania opinię, jaka podczas walk padła ze strony żołnierza 3 DP: „Pan miastowy człowiek, a my ze wsi. Miesiąc, parę tygodni w wojsku, nie wiemy, jak walczyć” – zaznacza dr Ciechanowski.
Ppor. Tykociński: – Na całą operację patrzyliśmy z niepokojem i zdumieniem. Myśleliśmy, że otrzyma ona pełne wsparcie ze strony Rosjan. Nie mieściło nam się wtedy w głowach, że można było postąpić tak cynicznie.
Podczas jednej z ostatnich audycji powstańczego Radia „Błyskawica” gorzkie słowa popłynęły także pod adresem Zachodu: „Oto naga prawda. Potraktowano nas gorzej niż satelitów Hitlera. Gorzej niż Włochy, Rumunię, Finlandię”.
Powstanie upadło 2 października 1944 roku, po 63 dniach walki. W Warszawie zginęło 10 tys. polskich żołnierzy i blisko 200 tys. cywilów, a miasto zamieniło się w morze ruin.
17 stycznia wkroczyły do niego oddziały Armii Czerwonej i 1 Armii Wojska Polskiego.
Podczas pisania tekstu korzystałem m.in. z artykułu Piotra C. Śliwowskiego pt. „Lotnicze wsparcie Powstania Warszawskiego”, który ukazał się w „Biuletynie IPN” nr 8-9/ 2009, książki Normana Daviesa pt. „Boże Igrzysko” oraz audycji Polskiego Radia z 16 marca 2017 roku pt. „Armia Berlinga – posłuchaj wspomnień byłych żołnierzy”.
autor zdjęć: Narodowe Archiwum Cyfrowe
komentarze