Dostarczanie żołnierzom amunicji było wyzwaniem. Przekraczaliśmy ostrzeliwane drogi i dolinę rzeki, by wspiąć się na wzgórze, gdzie walczyli Polacy. Pomagali nam artylerzyści i Cypryjczycy na mułach, bo tylko one nie bały się wystrzałów – mówi prof. Wojciech Narębski, żołnierz 2 Korpusu Polskiego, uczestnik bitwy o Monte Cassino.
Urodził się Pan w 1925 roku we Włocławku, ale wychowywał w Wilnie…
Prof. Wojciech Narębski: Mój ojciec pochodził z Kresów. Mieszkał w Wilnie, a studiował w Petersburgu i Warszawie. Tam poznał moją mamę. Rodzice początkowo zamieszkali we Włocławku, ale tatę ciągnęło na Kresy. Gdy dostał posadę architekta miejskiego w Wilnie, nie zastanawiał się wcale. Dlatego moja młodość związana jest właśnie z Wileńszczyzną.
Gdy wybuchła II wojna światowa, był Pan w gimnazjum. Zaangażował się Pan w działania konspiracyjne?
Oczywiście! Jako piętnastoletni harcerz od razu przystąpiłem do Związku Wolnych Polaków. Naszym zadaniem był kolportaż czasopisma „Za naszą i waszą wolność”. Wiosną 1941 roku cała nasza grupa została jednak aresztowana. W niewoli – najpierw w Wilnie, potem w głębi ZSRR – spędziłem pół roku, do czasu, gdy na podstawie paktu Sikorski-Majski zaczęto zwalniać jeńców. Niedługo po uwolnieniu poznałem polskich podoficerów, którzy jechali do Buzułuku, gdzie tworzyła się polska armia. Podróż wzdłuż Uralu była bardzo męcząca, a półroczny pobyt w więzieniu wkrótce dał o sobie znać. Choć dostałem przydział do kompanii wartowniczej, to zamiast na służbę trafiłem na trzy miesiące do szpitala. Poważnie się rozchorowałem. Skrajnie odwodnionego przyjęli mnie na polski oddział w szpitalu sowieckim. Ponieważ medycy nie mieli żadnych lekarstw, podawano mi jedynie sok z marchwi. Gdy w końcu wydobrzałem, dołączyłem do 9 Dywizji Piechoty, która była wkrótce ewakuowana przez Morze Kaspijskie do Persji, a potem do Palestyny.
Tam otrzymaliście nowe, brytyjskie mundury…
Tak, ubrany w nowiutki „battle dress” dostałem przydział do 2 Brygady Strzelców Karpackich. A ponieważ przed wojną kończyłem już prawie gimnazjum, to dowództwo skierowało mnie do szkoły podoficerskiej. Niestety, podczas szkolenia w Palestynie ponownie zachorowałem. Przez pięć miesięcy walczyłem z zapaleniem opłucnej z wysiękiem. Choroba mocno mnie wyczerpała. Byłem słaby, bardzo schudłem. Gdy po wyleczeniu stanąłem przed komisją lekarską, ważyłem zaledwie 42 kilogramy. Nie mogłem służyć w piechocie. Dostałem kategorię zdrowia „C” i skierowano mnie do 2 Kompanii Transportowej, która później stała się 22 Kompanią Zaopatrywania Artylerii 2 Korpusu Polskiego. Z tym pododdziałem przeszedłem cały szlak bojowy i uczestniczyłem w kampanii włoskiej.
Właśnie obchodziliśmy 72. rocznicę bitwy o Monte Cassino. Jako podkomendny generała Andersa, brał Pan udział w walkach.
Służyłem w drugiej linii, w zaopatrzeniu. Zadaniem naszej kompanii było dowożenie amunicji, paliwa i innego zaopatrzenia żołnierzom, którzy poszli do walki. Stacjonowaliśmy kilkanaście kilometrów od masywu Monte Cassino (521 m n.p.m.) i wyższego – Monte Cairo (1660 m n.p.m.), skąd Niemcy mieli wgląd na nasze pozycje i drogi dojazdowe. Zaopatrywanie wojska było wielkim wyzwaniem. Trzeba było przekroczyć ostrzeliwane drogi, wejść do doliny rzeki Rapido i wspiąć się do góry, gdzie zajmowała pozycje nasza piechota. Pomagali polscy artylerzyści, którzy jako tragarze przedostawali się jarami na pierwszą linię frontu. Zostawiali walczącym wodę, jedzenie i amunicję, a na dół znosili rannych. Wspierali nas także Cypryjczycy na mułach, bo te zwierzęta jako jedyne nie bały się wystrzałów.
Proszę opowiedzieć o swoich zadaniach.
Pamiętam, jak z kolegą Jurkiem Szymańskim jeździliśmy nocą samochodami nie włączając świateł. Na szczęście Niemcy prowadzili ostrzał dróg o regularnych godzinach, więc jakoś udawało nam się transportować amunicję. Podjazdy pod wzgórze były jednak bardzo niebezpieczne. Kręte, nieutwardzone drogi wymagały skupienia. Poza tym, jak była bezksiężycowa noc, to jeden z nas musiał iść przed samochodem i powiewać białym ręcznikiem. W ten sposób naprowadzał kierowcę ciężarówki na właściwą trasę. To były trudne zadania, ale nie można ich porównać do wyzwań, jakie czekały żołnierzy z pierwszej linii frontu.
Bitwa o Monte Cassino stała się symbolem chwały polskiego żołnierza.
Uczestnicy tych wydarzeń uważają, że najwyższe dowództwo, czyli gen. Władysław Anders i jego sztab, nie mieli wielkiego wyboru. Mieliśmy wyznaczony odcinek, na którym trzeba było walczyć. Dla nas kolejne walki prowadzone we Włoszech są równie ważne, choć pozostają w cieniu Monte Cassino. Tak było w przypadku zdobycia w lipcu 1944 jedynego nad środkowym Adriatykiem portu Ankona. Tak też było podczas przełamania ostatniej linii umocnień niemieckich tak zwanej linii Gotów. To podczas tych walk generał Anders wykazał nieprzeciętne zdolności dowódcze.
W 2 Korpusie spotkał Pan misia Wojtka…
Tak, gdy trafiłem do kompanii, niedźwiadek „służył” tam od miesiąca. Mówili na niego „duży Wojtek”, a na mnie „mały Wojtek”. O tym, jak brunatny niedźwiedź znalazł się wśród żołnierzy, krążą różne opowieści. Prawda jest taka, że pochodził z Persji. Myśliwi zastrzelili jego matkę, a małego misia uratował tamtejszy chłopiec. Niedźwiadek spodobał się jednej z Polek i oficer, który opiekował się Polakami podróżującymi do Teheranu, wykupił go, by sprawić jej przyjemność. Szybko się jednak okazało, że miś jest niesforny, dokucza, wyjada jedzenie. Zdecydowano, że trzeba się go pozbyć. Za zgodą gen. Boruty Spiechowicza, dowódcy 5 Dywizji, który wówczas przebywał w Teheranie, niedźwiedź trafił do żołnierzy z kompanii zaopatrzenia.
Miś Wojtek stał się legendą. Na cześć niedźwiadka powstają pomniki i książki. A jak Pan wspomina niedźwiedzia-żołnierza?
Lubię wracać myślami do „dużego Wojtka”. On rzeczywiście dużo psocił, ale nigdy żołnierzom nie robił krzywdy. Koledzy z kompanii nauczyli go pić piwo. Przebijał pazurem kapsel, a potem wypijał je z butelki. Połykał też papierosy. Wszyscy mieliśmy wrażenie, że ten niedźwiadek czuł się człowiekiem. Wychował się wśród ludzi, podpatrywał ich zachowanie i potem naśladował. Był też pomocny. Ponieważ przebywał koło magazynów, widział, jak nasz oddział męczy się dźwigając skrzynki z amunicją. Ważące około 120 kilogramów skrzynie musieliśmy dźwigać we dwóch lub czterech. „Duży Wojtek”, naśladując nas, przenosił skrzynkę z amunicją sam. Fakt, że niedźwiedź był z nami w kompanii, pozytywnie wpływał także na relacje między żołnierzami. Każdy zwierzak łagodzi obyczaje, poprawia humor. Nam humor poprawiał miś Wojtek.
Służąc w 2 Korpusie, dalej się Pan kształcił. Jak można było pogodzić naukę z walką?
Kiedy żołnierze nie walczyli, mogli się uczyć. Gen. Anders dbał o młodzież. Dzięki niemu żołnierze zdawali maturę, kończyli szkoły podoficerskie. W Palestynie zorganizowano kursy maturalne, a we Włoszech powstały szkoły gimnazjalne, zawodowe i techniczne. Ja na przykład podczas walk w Apeninie ukończyłem szkołę podchorążych w Centrum Wyszkolenia Armii w Materze i wróciłem do swojej kompanii pod Bolonię. Rozpocząłem też naukę w liceum, ale szkołę średnią ukończyłem po przeniesieniu nas do Anglii.
Dlaczego zdecydował się Pan wrócić do Polski?
Mogłem zostać w Anglii, ale zachęcony przez rodzinę postanowiłem przyjechać. Brat napisał mi w liście, że miejsce Polaka jest nad Wisłą, a nie nad Tamizą. Miał rację. Na uniwersytecie w Toruniu zdobyłem dyplom magistra chemii. Później zaproponowano mi stanowisko asystenta w zakładzie mineralogii i petrografii. Ostatecznie moją specjalizacją stała się geochemia i petrologia, czyli nauka o powstawaniu skał. Doktorat obroniłem w Krakowie. Przez lata związany byłem z Akademią Nauk, Akademią Górniczo-Hutniczą i Uniwersytetem Jagiellońskim.
Miesiąc temu obchodził Pan 91 urodziny. Cały czas pisze Pan artykuły, a kilka lat temu nagrał Pan płytę z piosenkami 2 Korpusu Polskiego.
Jako pracownik naukowy staram się wnosić do dziejów 2 Korpusu nowe wiadomości. Niedawno na przykład wygłosiłem odczyt w Polskiej Akademii Umiejętności na temat wpływu fizjografii terenów walk 2 Korpusu na metody działania wojska. Po prostu lubię działać. Zawszę mówię, że ważne jest, by człowiek był pożyteczny.
Prof. zw. Wojciech Narębski jest geochemikiem i petrologiem. Wykładał na Uniwersytecie Jagiellońskim, Akademii Górniczo-Hutniczej, związany jest z Polską Akademią Nauk i Polską Akademią Umiejętności. Jest także autorem wielu publikacji dotyczących geologii i nauk pochodnych. Służbę jako żołnierz 2 Korpusu Polskiego ukończył w stopniu kaprala. Za swoje działania wojenne otrzymał wiele odznaczeń państwowych i wyróżnień, m.in. Krzyż Pamiątkowy Monte Cassino, Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski i Krzyż Oficerski. Profesor Narębski jest także autorem publikacji poświęconych działaniom 2 Korpusu Polskiego we Włoszech. |
autor zdjęć: Magdalena Kowalska-Sendek, fot. arch. prywatne prof. Narębskiego
komentarze