Jeszcze zanim w Japonii powstały formacje kamikadze, w Polsce do oddziałów ochotników samobójców zgłosiło się prawie pięć tysięcy kandydatów. Chcieli walczyć z Niemcami jako „żywe torpedy”. 76 lat temu, 30 czerwca 1939 roku, rozpoczęto formowanie z nich pierwszych batalionów dywersyjnych.
Wrzesień 1939 r. Czy polskie żywe torpedy mogły zniszczyć taki niemiecki most pontonowy? Fot. NAC
– Wzywamy wszystkich Polaków, co chcą niezwłocznie oddać życie za ojczyznę w charakterze żywych torped z łodzi podwodnych, żywych bomb z samolotów, żywych min przeciwpancernych i przeciwczołgowych – brzmiał list Władysława Bożyczki oraz Edwarda i Leona Lutostańskich, wydrukowany 29 kwietnia 1939 roku na łamach „Ilustrowanego Kuriera Codziennego”.
Trzej młodzi ludzie zgłosili się do samobójczych misji na wypadek wojny z III Rzeszą i zachęcali do tego innych Polaków. Jak argumentowali, każdy tysiąc ochotników będzie kosztowały wroga setki tysięcy ofiar.
Tysiące ochotników
– Impulsem do napisania tego listu był komunikat z 28 kwietnia o zerwaniu przez Adolfa Hitlera paktu o nieagresji z Polską – podaje dr Jan Chmielewski, historyk II wojny.
Odzew na apel w gazecie był ogromny. W ciągu trzech tygodni do redakcji nadeszło tysiąc listów. Zgłoszenia ochotników gotowych służyć jako żywe torpedy napływały też do innych dzienników, organizacji paramilitarnych i armii. Zgłaszali się właściciele ziemscy, bezrobotni, rolnicy, inteligenci, inwalidzi. – Nie pracuję, więc nie wpłaciłem nic na Fundusz Obrony Narodowej, w zamian ofiarowuję swoje życie – pisał jeden z nich. Natomiast weteran I wojny deklarował, że choć brakuje mu sił do walki, jest gotów oddać życie jako żywa torpeda. W sumie zgłosiło się blisko 4700 osób, w tym ponad 150 kobiet.
Armia, która wcześniej nie planowała wykorzystania ochotników samobójców, zaczęła zbierać ich deklaracje. – W ten sposób Polska stała się jedynym krajem, gdzie prowadzono publiczny nabór kandydatów do samobójczych misji na wypadek wojny – mówi historyk.
Żywe torpedy
Marynarka Wojenna spośród ochotników wybrała 83 osoby, które w sierpniu 1939 roku zaproszono na spotkanie w Gdyni. Zaprezentowano im film instruktażowy o torpedach kierowanych przez człowieka.
– Jakiś oficer opowiadał o samej torpedzie uprzedzając, że jak ktoś raz do niej wejdzie, to dla niego odwrotu nie ma – pisał we wspomnieniach Jan Szumiata, jeden z ochotników. Według relacji innego kandydata, Mariana Kamińskiego, polska armia miała dysponować 16 takimi łodziami. Ważące prawie pół tony ośmiometrowe torpedy miały przewozić 200 kg ładunku wybuchowego. Po spotkaniu odesłano ochotników do domów zapowiadając, że szkolenie dla nich ruszy 12 października.
Jednak żaden z uczestników spotkania nie zobaczył torped na własne oczy. Do dziś nie wiadomo, czy takie łodzie w Polsce w ogóle istniały. Wielu historyków, w tym dr Chmielewski, w to wątpi. – Wskazuje na to brak jakichkolwiek archiwalnych informacji czy śladów po tych torpedach – twierdzi historyk. Uważa, że ochotnikom pokazano prawdopodobnie projekty oparte na jednoosobowej łodzi podwodnej włoskiej konstrukcji, z podwieszoną torpedą „Maiale”, a całe spotkanie było elementem walki psychologicznej przeciw Niemcom.
Oddziały dywersji
Wojsko postanowiło także w inny sposób wykorzystać ochotników samobójców. W Sztabie Głównym stworzono referat do spraw żywych torped, którego zadaniem było przeszkolenie ochotników do wykonywania niebezpiecznych misji na tyłach wroga. 30 czerwca 1939 roku rozpoczęto tworzenie pierwszych takich oddziałów w piechocie i lotnictwie.
W Sanoku w 2 Pułku Strzelców Podhalańskich powstał Samodzielny Batalion Szturmowy nazywany batalionem śmierci. Liczący około stu żołnierzy oddział we wrześniu 1939 roku przeprowadził operacje dywersyjne, m.in. rozbijając niemieckie kolumny samochodów w okolicach Bogumina.
Podobny batalion działał w oblężonej Warszawie, przerywając łączność wroga i przenosząc ładunki wybuchowe pod stanowiska niemieckich karabinów maszynowych. W sierpniu w Poznaniu rozpoczął się też kurs dla samobójców pilotów szybowców i skoczków spadochronowych. Szkolenie przerwał jednak wybuch wojny.
Ponadto w pierwszych dniach wojny w Armii Pomorze powstał plan, by wysłać ochotników do zniszczenia niemieckiego mostu pontonowego na Wiśle w okolicach Chełmna. Mieli oni zbliżyć się do mostu na drewnianych pływakach z zamocowanymi ładunkami wybuchowymi. – Planu nie zrealizowano, ponieważ odwrót armii polskiej postępował zbyt szybko – mówi historyk. Jak dodaje, w następnych miesiącach byli ochotnicy samobójcy zasilili szeregi organizacji konspiracyjnych.
Japońska specjalność
W wykorzystaniu żołnierzy samobójców najdalej posunęli się podczas II wojny Japończycy. Operatorzy ich „Kaitenami”, czyli torped z zamontowaną kabiną sternika, zatopili m.in. dwa amerykańskie okręty USS „Mississinewa” i USS „Underhill”. W 1944 roku powstały też lotnicze formacje samobójcze – słynni kamikadze. Do końca wojny zniszczyli 56 i uszkodzili 273 amerykańskie okręty. Kosztowało to życie 3913 pilotów.
autor zdjęć: NAC
komentarze