Te tytuły udowadniają, że o historii można opowiadać w sposób fascynujący i merytoryczny, a emocje i przeżycia uwikłanych w nią osób wciąż pozostają podobne niezależnie czy miały miejsce osiem czy dwie dekady temu. O to, jakie książki historyczne warto przeczytać, nie tylko w święta, zapytaliśmy naszych redakcyjnych kolegów z kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”.
Piotr Korczyński (z lewej), p.o. redaktor naczelny kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”, autor m.in. książki „Dzika dywizja”.
Co poleca Piotr Korczyński, p.o. redaktor naczelny kwartalnika „Polska Zbrojna. Historia”?
Znacie Depesze Michaela Herra? Dla ludzi zainteresowanych konfliktami zbrojnymi i historią wojen ten reportaż z wojny wietnamskiej to książka kultowa. I to Herr napisał scenariusz do równie kultowego Czasu apokalipsy Francisa Forda Coppoli… Czy obecnie mamy w księgarniach książkę, która może dorównać przejmującym obrazom wojny skreślonym przez Herra? Otóż jest taka książka! Wydawnictwo Cyranka opublikowało Przerzut Phila Klaya w doskonałym przekładzie Krzysztofa Cieślika. Phil Klay jest byłym żołnierzem Marines obdarzonym fenomenalnym talentem literackim. Służył zarówno na wojnie w Afganistanie, jak i Iraku. Klay nie znosi terminu „misje pokojowe” przypisywanego często tym konfliktom, bo był na ich pierwszych liniach. Nim wydał Przerzut, publikował teksty między innymi w „The New York Times”, „Washington Post” i „Wall Street Journal”, który to uznał Przerzut za jedną z najlepszych książek 2014 roku.
Dziś i polski czytelnik może zapoznać się z perspektywą marines (i nie tylko, bo Klay daje głos i innym „profesjom”) rzuconego w sam środek afgańskiego czy irackiego piekła, a i wielu polskich weteranów może skonfrontować swe doświadczenia z tym, co Klay pisze w Przerzucie. Oto próbka jego stylu: „Ktoś powiedział, że wojna to w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach sama nuda, a w jednym – czysta groza. Nie służył w Iraku. Na drogach ciągle czułem strach. Może nie czystą grozę, bo ją czuje się wtedy, gdy ajdik rzeczywiście wybucha. Ale coś na kształt grozy o niskim natężeniu wymieszanej z nudą. Zatem to w pięćdziesięciu procentach nuda, a w czterdziestu dziewięciu – zwykła groza, czyli ogólnie poczucie, że możesz zginąć w każdej chwili i każdy w tym kraju chce cię zabić. Do tego, oczywiście, jest procent czystej grozy, gdy tętno szybuje w kosmos, pole widzenia robi się ograniczone, dłonie bieleją, a ciało buczy. Nie możesz myśleć. Jesteś po prostu zwierzęciem, robisz to, do czego cię wyszkolono. A potem wracasz do stanu normalnej grozy, na powrót stajesz się człowiekiem i znów zaczynasz myśleć”. Zwyczajna rzecz na wojnie – Przerzut!
Powrót pod Lenino i Budziszyn
Przez wiele lat, i to nie tylko w tzw. czasach słusznie minionych, czyli w PRL-u, front wschodni, a szczególnie walka na nim żołnierzy polskich były zmitologizowane i skażone „politykami historycznymi”. W tej perspektywie prawie zupełnie rozmywała się rzecz najważniejsza: tragedia Polaków rzuconych między tryby dwóch totalitaryzmów prowadzących ze sobą wojnę totalną. Większość żołnierzy 1 i 2 Armii WP, bo o nich mowa, pragnęła jednego: wyrwać się z sowieckiego piekła i wrócić do kraju. Lecz wcześniej musieli doświadczyć takich „maszynek do mięsa”, jak Lenino na początku swej drogi jesienią 1943 roku i Budziszyn na jej końcu wiosną 1945 roku. Dwie niezwykle krwawe bitwy, w których polska krew lała się obficie, a żołnierze ginęli nie „za Stalina” czy „komunizm”, lecz za Polskę... O pierwszej z tych bitew – Lenino ukazały się dwie znakomite książki tego samego autora – Kamila Anduły, pracownika Wojskowego Biura Historycznego, publikującego także w „Polsce Zbrojnej. Historia”.
Pierwsza to wydana przez Wydawnictwo Tetragon monografia Czołgi pod Lenino! 5. Korpus Zmechanizowany w walce 12–18 października 1943 r. Studium zastosowania broni pancernej. Pod tym długim tytułem kryje się praca zupełnie nowatorska, bo pierwszy raz, dzięki kwerendzie niemieckich i rosyjskich dokumentów, Lenino jawi się nie tylko jako krwawy epizod bojowy z udziałem 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki, ale wielka bitwa pancerna, w której Niemcy i Sowieci zaangażowali potężne siły, a strona sowiecka straciła cały korpus zmechanizowany.
Druga z książek Kamila Anduły – Lenino 1943 ukazała się w popularnej serii wydawnictwa Bellona „Historyczne Bitwy” i jest najnowszym spojrzeniem na chrzest bojowy kościuszkowców, którzy „nie zdążyli do Andersa”. Natomiast książka profesora Leszka Kani Budziszyn 1945. Ostatnia kontrofensywa Wehrmachtu. Fakty i mity wydana przez Wydawnictwo Pomost przywraca pamięci nieszczęśników, którzy pod dowództwem „Waltera” – gen. Karola Świerczewskiego przeżyli prawdziwy horror na sam koniec wojny. Nieprzypadkowo mówi się, że bitwa pod Budziszynem to druga wielka danina krwi polskiej młodzieży zaraz po powstaniu warszawskim… Nie jest to tylko metafora, bo w szeregach 2 Armii przyszło służyć naprawdę wielu młodym ludziom mającym akowską przeszłość… Wszystkie wymienione tytuły dowodzą jednego: do historii nie przystają czarno-białe szablony, bo tworzą ją ludzie poddani często skrajnym emocjom i doświadczeniom, zwłaszcza na wojnie… Nie sądźmy więc zbyt pochopnie, byśmy sami nie byli sądzeni – taka nauka płynie także z rekomendowanych tu książek.
Co poleca Robert Sendek, zastępca redaktora naczelnego „Polski Zbrojnej. Historia”? Na pierwszy ogień powstanie styczniowe
„Od tego miejsca zaczyna się historia, która mogłaby stać się kanwą dobrego filmu fabularnego. Mógłby to być miks różnych gatunków, poczynając od solidnego filmu wojennego, przez przygodowy, sensacyjny, szpiegowski, dramat do… komedii pomyłek. Aż żal pomyśleć, że tego typu historie nie znajdują uznania u polskich filmowców. Mamy tu różne postawy wobec powstania, ofiarnych powstańców, ale też i Polaków, którzy wiernie służą Carowi” – tak pisze Grzegorz Cwyl w narracji poprzedzającej opis bitwy pod Żyrzynem, do której doszło 8 sierpnia 1863 roku. I rzeczywiście, to bez dwóch zdań jedna z najbardziej znanych bitew z czasów powstania styczniowego. Po trzygodzinnej zaciętej walce stoczonej z rosyjskim konwojem wojskowym wiozącym dużą sumę pieniędzy, w ręce powstańców wpadło wówczas ponad 200 tys. rubli, które zasiliły powstańczą kasę. Powstańcy przejęli także działa oraz ponad 100 jeńców. Wieść o zwycięskim starciu szybko obiegła całe Królestwo Polskie, przeraziła rosyjskich wojskowych i pokrzepiła polskiego ducha. „Wszyscy, jak długa i szeroka święta macierz Rosya, spojrzeli ze zdziwieniem po sobie. – pisał Mikołaj Berg, rosyjski, ale życzliwy Polakom kronikarz powstania styczniowego. – Co to jest? Garstka powstańców, dzieciaków i obdartych kosynierów, umiejących zaledwie broń w ręku trzymać, zdobywała na regularnej, po europejsku zorganizowanej i wyćwiczonej armii, furgony i działa!”.
Grzegorz Cwyl, autor dobrze przyjętego opracowania z dziejów powstania styczniowego, Iłża 1864, przedstawia tym razem epizody z bojów toczących się na Lubelszczyźnie latem 1863 roku (Grzegorz Cwyl, Chruślina – Żyrzyn – Fajsławice 1863, Infort Editions, Tarnowskie Góry 2024). Kampania prowadzona przez Michała Heydenreicha „Kruka” przedstawiona została opisana w sposób całościowy i rzetelny, mamy tu zarysowane zarówno siły powstańcze, jak i rosyjskie, mamy charakterystykę Heydenreicha, oraz opisane poszczególne epizody działań powstańczych – ze zwycięskimi bitwami pod Chruśliną, Żyrzynem oraz klęską, jaką powstańcy odnieśli pod koniec sierpnia 1863 roku pod Fajsławicami. Swoistego filmowego smaczku tej historii daje fakt, że pod Żyrzynem powstańcy zmagali się z carskim oddziałem dowodzonym przez… Polaka, niejakiego Laudańskiego.
Wasil Bykau, czyli długa droga do domu
Tak zwana literatura radziecka ma dziś w Polsce status bezwartościowej szmiry, która do czytania się nie nadaje. I nie bez przyczyny – znaczna część pisarstwa nagradzanych niegdyś i wydawanych w ogromnych przekładach także w Polsce dzieł literatów radzieckich to książki, przez które nie da się już dziś przebrnąć bez irytacji, zażenowania albo rozbawienia (jeśli już nabierzemy dystansu do nachalnej propagandy). Między setkami tytułów trafić można jednak na prawdziwe perełki, książki, które bez wahania można zaliczyć do arcydzieł światowej literatury wojennej – i śmiało je stawiać obok dzieł najwybitniejszych. Należą do nich książki białoruskiego pisarza Wasila Bykaua (znanego w Polsce także pod rosyjską formą nazwiska Wasyl Bykow). To powieści wyłamujące się z obowiązującego w Związku Sowieckim kanonu, pisane są bowiem całkowicie bez patosu i propagandy: nie ma tu czerwonych sztandarów, bohaterskich sałdatów, którzy skutecznie gromią faszystów i szerzą po świecie zdobycze komunizmu, a jeśli gdzieś trafi się politruk (bez nich w Armii Czerwonej ani rusz), to jest przedstawiany niekoniecznie w pozytywnym świetle. Zamiast sowieckiej sztampy mamy natomiast w książkach Bykaua prostego żołnierza rzuconego w otchłań wojny i próbującego – najczęściej zresztą bez wielkiego powodzenia – wykonać jakieś wojenne zadanie. Niewiele tu optymizmu, pompatyczności za grosz – ale właśnie na tym polega siła tych opowieści: to mocna, męska, przejmująca proza.
Polscy czytelnicy pisarstwo białoruskiego pisarza odkryli już jakiś czas temu: starsze wydania jego książek są albo niedostępne (jak mocny i wydany w Polsce w niewielkim nakładzie zbiór opowiadań pt. Ściana), albo osiągają w serwisach internetowych niebotyczne ceny. Osobom, które jeszcze się z pisarstwem Bykaua nie zetknęły, polecić można wydany przez Kolegium Europy Wschodniej, w tłumaczeniu Joanny Bernatowicz, tom pt. Długa droga do domu. To wspomnienia z długiego, pracowitego życia, opublikowane przez pisarza w zasadzie tuż przed śmiercią w 2003 r. Jest w tej książce pełny wachlarz emocji: od nostalgicznych powrotów do kraju lat dziecinnych, przez gorycz i brutalność doświadczeń wojennych, złudzenia młodości i rozczarowania wieku dojrzałego spędzonego w zmieniającym się Związku Sowieckim, pierwsze doświadczenia literackie i próby odnalezienia się w sowieckiej rzeczywistości i schyłek życia w niepodległej, odradzającej się Białorusi. Nie brak tu gorzkich refleksji, np. pisząc o latach trzydziestych, Bykau podkreśla: „Przez kraj przetaczała się kolektywizacja, a w istocie przymusowa likwidacja chłopstwa jako klasy. W całkowicie chłopskim kraju likwidowano klasę chłopską – mowa zatem o klasycznym ludobójstwie, tyle że z powodu przynależności klasowej”. Dużą część książki zajmują potyczki pisarza z sowiecką rzeczywistością, cenzurą, krytyką jego dzieł (a były one potępiane właśnie za to, co dziś stanowi ich ogromny atut, a mianowicie krytyczne, a nie propagandowe ujęcie wydarzeń).
W wielu miejscach Bykau z zaniepokojeniem pisze o tym, co było mu najbliższe: o Białorusi i języku białoruskim, który w sowieckiej, rusyfikowanej Białorusi był wyśmiewany jako język wsi, rugowany i spychany na margines. Bykau pisał swe wspomnienia na emigracji, z twardą ręką rządzonej przez Aleksandra Łukaszenkę Białorusi wyjechał w połowie lat dziewięćdziesiątych. Z goryczą notował wtedy: „Doświadczamy całego kłębowiska nieszczęść: niszczeje gospodarka, naród popada w biedę, przemocą tępi się narodowe literaturę i język. Obawiam się, że już nie można nam pomóc – tak głęboko ugrzęźliśmy w bagnie kłamstwa i tyranii, że odwrócił się od nas cały świat. Mimo wszystko niczym więźniowie musimy uniknąć przeniesienia nas z jednej celi do innej”. Te słowa pisane były w innej rzeczywistości, jednak gorzkim komentarzem do nich były wydarzenia, do jakich doszło na Białorusi w 2020 roku, kiedy to Białorusini masowo wyszli na ulice po sfałszowanych przez Aleksandra Łukaszenkę wyborach. Po brutalnym spacyfikowaniu protestów wielu Białorusinów zdecydowało się wówczas na emigrację, w tym także do Polski.
Spadochroniarskie opowieści
„»Słowa prawdziwe nie są piękne, piękne słowa nie są prawdziwe«. Lubię – podkreślił płk Stanisław Balawender – powtarzać sobie ten aforyzm, kiedy myślę o historii czerwonych beretów. »Elitarność«, »solidarność«, »poświęcenie«, »etos służby«… Nie zaprzeczę, tego wszystkiego i znacznie więcej w 6 Dywizji Powietrznodesantowej doświadczyłem, ale za każdym sloganem jest proza życia – można by rzec – molierowska, czyli rzeczywistość, która raz od tych sloganów się oddala, raz do nich przybliża”. Tak rozpoczyna się jeden z rozdziałów książki Piotra Korczyńskiego, zatytułowanej „Dzika dywizja”. Coś w słowach płk. Balawendera – jednego z tych oficerów, którzy podzielili się z Piotrem Korczyńskim swoimi wspomnieniami – jest na rzeczy i książka w pełni to udowadnia.
Dzieje jednostek wojskowych budzą żywe zainteresowanie wszystkich entuzjastów wojskowości – zwłaszcza gdy sprawa dotyczy jednostki elitarnej, a z tym właśnie mamy tu do czynienia. „Dzika dywizja” jest bowiem opowieścią o dziejach 6 Dywizji Powietrznodesantowej (później 6 Brygady Powietrznodesantowej), należącej przecież do wyjątkowych formacji Wojska Polskiego. Książka doskonale pokazuje tę – jak ją nazywa płk Stanisław Balawender – rzeczywistość prawdziwie molierowską: czyż nie jest bowiem ironią historii to, że powstającą w drugiej połowie lat pięćdziesiątych (a zatem tuż po tym, jak zakończyła się w ludowej Polsce epoka stalinizmu) 6 Pomorską Dywizję Powietrznodesantową tworzyli w dużej mierze oficerowie, którzy swe szlify zdobywali nie w armii Berlinga, ale w Polskich Siłach Zbrojnych na Zachodzie? Piotr Korczyński zaznacza wyraźnie: „Była to jedyna dywizja w ówczesnym Wojsku Polskim, w której tak wyraźnie odwoływano się do tradycji i doświadczeń wielkiej jednostki Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie – 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Więcej nawet – to podwładni gen. Sosabowskiego – tacy jak ppłk Władysław Klemens Stasiak, mjr Władysław Płoszewski czy por. Stanisław Nocoń – byli dzięki gen. Kuropiesce bezpośrednio zaangażowani w tworzenie, a następnie szkolenie pierwszej dywizji powietrznodesantowej Wojska Polskiego”. W dodatku niektórzy z oficerów – jak właśnie Józef Kuropieska, faktyczny inicjator i twórca jednostki – byli w latach pięćdziesiątych poddawani przez komunistyczny aparat władzy brutalnemu śledztwu, a jednak w latach odwilży zdecydowali się wrócić do munduru. (…)
„Dzika dywizja” jest opowieścią o elitarnej jednostce – ale to w zasadzie opowieść o wyjątkowych ludziach. Piotr Korczyński dzieje polskich formacji spadochronowych przedstawia w sposób, do którego zdążyliśmy się już przyzwyczaić w innych jego publikacjach – są tu fabularyzowane epizody przedstawiające najważniejsze wydarzenia z dziejów polskich formacji spadochronowych: Arnhem i operacja „Market-Garden”, walki pod Monte Cassino, ale także historie skoczków spadochronowych zrzucanych na ziemie Polski i III Rzeszy w końcowych miesiącach II wojny światowej.
Punktem wyjścia dla większości przedstawionych w książce historii są rozmowy, które Piotr Korczyński przeprowadził z żołnierzami służącymi przede wszystkim w 6 Dywizji (później także w 6 Brygadzie Powietrznodesantowej), choć nie tylko – jest w tej książce bowiem także na przykład opowieść Alfonsa Trockiego, weterana z 1 Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Książka ma w związku z tym charakter w dużej mierze reportażowy: dzięki relacjom uczestników, którzy przedstawiają wydarzenia z własnej, unikatowej perspektywy, narracja nabiera dynamiki, staje się wartka i żywa, potoczysty język niestroniący od dosadnych żołnierskich słów dodatkowo ją zaś ubarwia. W dodatku są tu opowieści, których próżno szukać w oficjalnych dokumentach czy opracowaniach. (…)
Książka Piotra Korczyńskiego jest również opowieścią o tych, którzy kształtowali polskie jednostki spadochronowe: poza patronem jednostki, którym jest gen. bryg. Stanisław Sosabowski, to także gen. broni Józef Kuropieska, gen. dyw. Edwin Rozłubirski, gen. bryg. Marian Zdrzałka, kpt. Ignacy Gazurek, ale też gen. dyw. Ignacy Prądzyński. (…)
Trawestując przytoczone na początku słowa płk. Stanisława Balawendera można powiedzieć, że słowa nawet jeśli nie są szczególnie piękne, to potrafią też niekiedy być bardzo interesujące. I nawet jeśli rzeczywistość faktycznie bywa czasami molierowska, to historia „dzikiej dywizji” taka już nie jest: to solidna, męska, pasjonująca opowieść o żołnierskich charakterach.
autor zdjęć: arch. prywatne Piotra Korczyńskiego, arch. prywatne Roberta Sendka
komentarze