Gdzieś u niemieckich wybrzeży operuje okręt podwodny przeciwnika. Trzeba go odnaleźć i unieszkodliwić. Do akcji wkracza zespół zadaniowy z fregatą ORP „Gen. K. Pułaski” na czele. W powietrze wzbijają się polski śmigłowiec SH-2G oraz samoloty z USA i Niemiec. To zaledwie jeden z epizodów zakończonych niedawno ćwiczeń NATO pod kryptonimem „Northern Coasts 2024”.
Tuż po zakończeniu rosyjskich ćwiczeń „Ocean 2024” swoją obecność na Bałtyku po raz kolejny silnie zaakcentowało NATO. Okazją stały się manewry „Northern Coasts 2024”, które od kilkunastu lat organizuje niemiecka marynarka wojenna. W tegorocznej edycji udział wzięły okręty, samoloty i śmigłowce z dziewięciu państw. Łącznie w przedsięwzięcie zaangażowanych zostało ponad 700 marynarzy. Wśród nich także Polacy.
Na zachodni Bałtyk wyruszyła fregata ORP „Gen. K. Pułaski” wraz ze śmigłowcem pokładowym SH-2G. Już na miejscu polski okręt stanął na czele zespołu zadaniowego, w którego skład weszły też litewski patrolowiec „Dzukas” i niemiecka jednostka logistyczna FGS „Rhein”. – Operowaliśmy u wybrzeży Niemiec i w okolicach Cieśnin Duńskich – tłumaczy kmdr por. Tomasz Teległów, dowódca polskiej fregaty. To jeden z najbardziej newralgicznych regionów północnej Europy. Właśnie tamtędy prowadzi jedyna droga z Morza Północnego na Bałtyk.
Same ćwiczenia zostały podzielone na szereg epizodów. Część zadań dotyczyła walki z okrętem podwodnym. W rolę nieprzyjacielskiej jednostki wcielił się wystawiony przez gospodarzy U-34. – Okręt podwodny to niezwykle trudny przeciwnik. Samo namierzenie go wymaga zaangażowania pokaźnych sił. Zwykle liczą one od kilku do nawet kilkunastu okrętów, wspieranych przez lotnictwo. Ale nawet to nie daje gwarancji powodzenia – podkreśla kmdr por. Sebastian Bąbel, pilot SH-2G, który podczas „Northern Coasts” dowodził polskim komponentem lotniczym. Tymczasem już sama obecność wrogiego okrętu podwodnego może sparaliżować żeglugę na danym akwenie. – Dla gospodarki w regionie to fatalna informacja. Transport towarów i surowców prowadzony jest przecież głównie drogą morską – przypomina kmdr por. Bąbel. Dlatego jednostkę przeciwnika należy jak najszybciej zlokalizować i wyeliminować albo też doprowadzić do opuszczenia przez nią danego akwenu.
Podczas „Northern Coasts” poszukiwania okrętu podwodnego z poziomu morza prowadziła właśnie fregata ORP „Gen. K. Pułaski”. Załoga używała do tego celu stacji hydrolokacyjnej i sonaru holowanego. Jednocześnie w powietrzu operowały dwa samoloty patrolowo-rozpoznawcze: P-8 Poseidon z USA i Atlantic z Niemiec, a także śmigłowiec SH-2G. – Podczas tego rodzaju operacji korzystamy przede wszystkim z wyrzucanych do wody sonoboi, które zbierają sygnały emitowane przez okręt podwodny. Na tej podstawie możemy śledzić jego ruch. Pozycję jednostki dodatkowo potwierdzamy za pomocą MAD, czyli detektora anomalii magnetycznych – tłumaczy kmdr por. Bąbel. Po namierzeniu przeciwnika marynarze i lotnicy wykonywali symulowane uderzenia torpedowe.
Ale na tym nie koniec. – Jeden z epizodów zakładał, że okręt podwodny uległ awarii i osiadł na dnie. Trzeba było go odszukać, by udzielić pomocy jego załodze. Wzięliśmy udział w koordynowanej przez Niemców akcji ratunkowej. Nasi specjaliści od hydroakustyki mieli świetny, trwający wiele godzin trening – wspomina kmdr por. Teległów.
Tymczasem podczas „Northern Coasts” marynarze skupiali się nie tylko na tym, co dzieje się pod wodą. – Ćwiczyliśmy obronę okrętu i szerzej – zespołu zadaniowego przed atakami z powietrza. Mieliśmy też okazję potrenować działania w środowisku zakłóceń radioelektronicznych. Generowały je samoloty wyposażone w specjalne zasobniki – tłumaczy dowódca fregaty. W jedno z zadań zaangażowana została grupa boardingowa z „Pułaskiego”. Tworzą ją członkowie załogi, którzy szkolą się w przeszukiwaniu i zajmowaniu pokładów innych jednostek. Tym razem wkroczyli na pokład FGS „Rhein”.
Manewry „Northern Coasts” trwały nieco ponad tydzień i jak podkreślają sami marynarze, były bardzo intensywne. Oprócz działań, w których brali udział Polacy, swoje zadania realizowały choćby siły przeciwminowe. – Ćwiczenia zostały świetnie zaplanowane. Organizatorom udało się zrealizować wszystkie założone wcześniej epizody. Dla nas to ogromna korzyść. Mieliśmy okazję poćwiczyć w międzynarodowym gronie, opierając się na wspólnych procedurach, a przez to budować tak ważną dla NATO interoperacyjność – zaznacza kmdr por. Teległów. W podobnym tonie wypowiada się kmdr por. Bąbel: – Na podobne ćwiczenia nasze fregaty nie zawsze wychodzą razem ze śmigłowcami pokładowymi. Tym razem się tak stało, a to doskonała wiadomość. Wspólnie tworzymy zupełnie nową jakość. Prezentujemy możliwości, którymi nie wszyscy sojusznicy mogą się poszczycić. Śmigłowiec jest dla fregaty niczym dodatkowe oko, „widzi” dalej niż okrętowy radar. Wspólne działanie to dla nas trochę jak walka na dwie pięści. Dlatego też bardzo liczę, że oprócz nowo zamówionych fregat Miecznik, Polska wkrótce będzie mogła dysponować także nowymi śmigłowcami pokładowymi. Bo choć SH-2G to dobre maszyny, powoli dożywają swoich dni… – stwierdza pilot.
autor zdjęć: załoga SH-2G, Nico Theska/ Bundeswehr, załoga okrętu
komentarze