Turcja – ważny członek NATO – szykująca się do kolejnej ofensywy przeciwko kurdyjskim sojusznikom USA w Syrii, Iran dostarczający Rosji drony-kamikadze oraz Izrael odrzucający prośby Ukrainy o pomoc militarną pokazują, jak trudne są dziś relacje Zachodu z Bliskim Wschodem. Bliskowschodni liderzy postrzegają je głównie jako pole do lawirowania między sojuszami opartymi na pragmatycznych kalkulacjach i interesach.
W zmieniającym się i coraz bardziej skomplikowanym środowisku międzynarodowego bezpieczeństwa Bliski Wschód – jak się okazuje – jest dla Zachodu kolejnym wyzwaniem. A sojusze Europy i USA w tym rejonie mają wymiar głównie taktyczny i transakcyjny, z pewnością nie można zaś mówić o wspólnocie wartości, która konsoliduje Amerykę Północną i Europę Zachodnią oraz Środkową.
Najdobitniej widać to na przykładach Izraela i Turcji. Izrael, najbliższy sojusznik USA na Bliskim Wschodzie, jest gotów realizować ów sojusz głównie w sytuacji, w której dotyczy on Iranu i walki z muzułmańskim terroryzmem. Gdy jednak w grę zaczynają wchodzić inne teatry działań, Tel Awiw zachowuje się bardzo pragmatycznie. Świadom obecności rosyjskich wojsk w Syrii oraz wspólnych, antyzachodnich interesów, które zbliżają Teheran i Moskwę, Izrael nie zamierza ochładzać swoich stosunków z Kremlem poprzez jakąkolwiek pomoc dla Ukrainy inną niż czysto humanitarna. W efekcie kraj, przez wielu postrzegany wręcz jako część Zachodu, przyjmuje wobec konfliktu w Ukrainie stosunek taki jak kraje spoza naszego kręgu cywilizacyjnego – Brazylia czy Indie. Podtrzymuje więc relacje na wysokim szczeblu z Rosją i ani myśli, choćby poprzez sankcje, próbować wymusić na Moskwie zakończenie inwazji na sąsiedni kraj. Izrael wie, że może sobie na to pozwolić, bo USA bez Tel Awiwu w roli sojusznika w regionie utraciłyby w zasadzie wszelką kontrolę nad tym, co dzieje się na Bliskim Wschodzie. Po powrocie do władzy Beniamina Netanjahu ta egoistyczna polityka Izraela zapewne jeszcze bardziej się pogłębi. Netanjahu – by mieć w miarę wolną rękę, jeśli chodzi o działania w Syrii przeciw milicjom irańskim i Hezbollahowi – z pewnością nie będzie chciał drażnić Rosji.
Podobny wymiar ma dziś sojusz Zachodu z Turcją. Dla Ankary obecność w NATO jest ważnym atutem umacniającym w kontaktach z Rosją, ale jednocześnie na Bliskim Wschodzie prezydent Recep Tayyip Erdoğan realizuje politykę niezależną od Zachodu, a czasem, jak w przypadku Kurdów z Syrii, idącą wbrew działaniom sojuszników. I – podobnie jak Izrael – Turcja może sobie na to pozwolić, bo jest dla Zachodu niezbędnym elementem geopolitycznej układanki w tym regionie. Szachuje Rosję od południa i kontroluje cieśniny Bosfor i Dardanele, których zamknięcie dla okrętów wojennych (na co Turcja zdecydowała się po wybuchu wojny w Ukrainie) poważnie ogranicza możliwości działania rosyjskiej floty na Morzu Czarnym, co ma znaczenie nie tylko dla Ukrainy, lecz także dla wschodniej flanki NATO (przede wszystkim dla Rumunii i Bułgarii). Świadom tego Erdoğan może prowadzić swoją grę, lawirując między Wschodem a Zachodem, co sprawia, że dzisiejsi sojusznicy Turcji muszą mieć w tyle głowy możliwość odwrócenia przez Ankarę sojuszy. Ona z kolei może dzięki temu pozwalać sobie nie tylko na niedemokratyczne praktyki w polityce wewnętrznej, lecz także np. na interwencje zbrojne wymierzone w Kurdów na terytorium Syrii czy Iraku.
Pływający pod banderą Malty masowiec M/V Rojen przewożący tony zboża z Ukrainy płynie wzdłuż Cieśniny Bosfor w Stambule 7 sierpnia 2022 r., po oficjalnej inspekcji. Ukraina i Rosja podpisały przełomową umowę z Turcją i Organizacją Narodów Zjednoczonych, której celem jest złagodzenie światowego kryzysu żywnościowego.
Bardzo pragmatycznie zachowuje się też kolejny sojusznik USA w regionie – Arabia Saudyjska – która wraz z OPEC+ w październiku zmniejszyła wydobycieropy w czasie, gdy Stany Zjednoczone i inne kraje Zachodu borykały się z napędzającym inflację skokowym wzrostem cen surowców energetycznych. Rijad, jako eksporter ropy, korzysta na jej wysokiej cenie, co okazuje się dla Saudów ważniejsze niż to, że Władimir Putin używa surowców energetycznych jako broni, która ma pomóc mu w podporządkowaniu sobie Ukrainy.
I wreszcie Iran. Z jednej strony chciałby powrócić do porozumienia nuklearnego z 2015 roku, a konkretnie skłonić do tego Stany Zjednoczone, tak aby rozluźniły paraliżujące irańską gospodarkę sankcje. Z drugiej zaś bardzo aktywnie wspiera militarnie Rosję, dostarczając jej drony-kamikadze (a wkrótce być może również pociski balistyczne) i wysyłając do Rosji swoich instruktorów, którzy pomagają przeprowadzać ataki na cele w Ukrainie. Iran zaczyna też wzbogacać uran do coraz wyższych poziomów (w ostatnich dniach pojawiła się informacja o wzbogacaniu uranu przez Teheran do poziomu 60%), co spędza sen z powiek nie tylko władzy Izraela, lecz także USA, bo Iran z bronią atomową byłby w stanie destabilizować Bliski Wschód tak, jak dziś Rosja destabilizuje Europę Wschodnią. Jednak jakiekolwiek ustępstwa wobec Iranu to narażanie się na poważny kryzys w relacjach z Izraelem, a także ryzyko bycia ogranym przez Teheran, który może skorzystać ze złagodzenia sankcji i nadal wzbogacać uran. Warto pamiętać, że Donald Trump odszedł od porozumienia nuklearnego w związku z oskarżeniami pod adresem Iranu, że ten korzysta na dobrodziejstwach tego porozumienia, nie wywiązując się ze swoich zobowiązań.
Gdy weźmie się to wszystko pod uwagę, widać wyraźnie, że w czasie, kiedyZachód próbuje powstrzymać Rosję w Ukrainie, a jednocześnie z niepokojem patrzy na coraz bardziej asertywną politykę Chin, Bliski Wschód jest raczej kolejnym potencjalnym problemem niż miejscem, w którym można szukać wsparcia. A to jeszcze bardziej komplikuje architekturę światowego bezpieczeństwa, która dziś trzeszczy w posadach.
autor zdjęć: YASIN AKGUL/AFP/East News
komentarze