Kosmos to obszar walki, orzekli jakiś czas temu Amerykanie i utworzyli zupełnie nowy rodzaj sił zbrojnych – US Space Force. Dla Stanów Zjednoczonych nowa formacja ma fundamentalne znaczenie. Podobną drogą idą też inni: od Chin, poprzez Rosję i Indie, aż po Wielką Brytanię czy Francję. Czy w przyszłości czekają nas gwiezdne wojny? Eksperci uspokajają.
Logo nowej formacji wyraźnie nawiązuje do emblematu Gwiezdnej Floty z filmu „Star Trek”. Służący w niej żołnierze są określani mianem „guardians”, czyli „strażników” – jak strażnicy galaktyki. Nawet ich stopnie nie zostały wywiedzione z rang, które obowiązują w siłach powietrznych, lecz tych z marynarki wojennej. Bo przecież w międzygwiezdnych wojskach rodem z Hollywood też służą komandorzy i admirałowie. – Piarowa otoczka wokół Sił Kosmicznych Stanów Zjednoczonych została mocno osadzona w kulturze popularnej. To jeden ze sposobów na uatrakcyjnienie służby, która w rzeczywistości jest raczej mało spektakularna – uważa dr Rafał Kopeć z Instytutu Nauk o Bezpieczeństwie Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, koordynator programu współpracy uczelni z Dowództwem Strategicznym USA.
Dodajmy jednak: dla Amerykanów formacja ma znaczenie fundamentalne. Dość powiedzieć, że na utworzenie nowego rodzaju sił zbrojnych – a taki właśnie status posiadają US Space Force – zdecydowali się po raz pierwszy od 1947 roku. W grudniu 2019 roku, podczas konferencji z okazji ich powołania, ówczesny prezydent Donald Trump podkreślał, że oto przestrzeń kosmiczna staje się „najnowszym obszarem walki wojennej”. – W obliczu poważnych zagrożeń dla naszego bezpieczeństwa narodowego amerykańska przewaga w Kosmosie jest absolutnie niezbędna – przekonywał.
Wyścig od nowa
– To jest mały krok dla człowieka, ale wielki skok dla ludzkości – powiedział amerykański astronauta Neil Armstrong, kiedy 21 lipca 1969 roku jako pierwszy człowiek w historii postawił stopę na Księżycu. Stwierdzenie, które natychmiast urosło do rangi symbolu, doskonale oddaje specyfikę kosmicznego wyścigu z czasów zimnej wojny. USA i ZSRR nie szczędziły na ten cel pieniędzy, zaś kolejne granice ludzkich możliwości były systematycznie i konsekwentnie przekraczane.
Dla supermocarstw podbój Kosmosu miał znaczenie nie tylko prestiżowe, ale też czysto użyteczne. Wysyłając w Kosmos rakiety, testowały technologie z myślą o globalnym konflikcie, który miał się rozegrać już na Ziemi. Kolejną odsłoną rywalizacji stał się ogłoszony w 1983 roku amerykański program „Strategic Defense Initiative”, do którego szybko przylgnęło określenie „gwiezdne wojny”. Zakładał, że Amerykanie rozmieszczą na swoim terytorium wyrzutnie antyrakiet, zaś w przestrzeni kosmicznej platformy wyposażone w działka laserowe. System miał przechwytywać wystrzelone przez przeciwnika pociski z głowicami jądrowymi i niszczyć je poza ziemską atmosferą. – Program forsowany przez administrację prezydenta Ronalda Reagana został przyjęty, choć nie bez oporów. Amerykanie przez lata rozwijali militarne technologie kosmiczne, a jednocześnie mocno opowiadali się za tzw. ideą sanktuarium. Kosmos w tym ujęciu miał pozostać przestrzenią wolną od bezpośrednich operacji militarnych. Po prostu USA posiadały przewagę w satelitarnym wsparciu działań wojskowych na Ziemi, więc w ich interesie było zapewnienie bezpieczeństwa infrastrukturze kosmicznej. Spora grupa tamtejszych polityków uważała, że nakręcanie wojskowej rywalizacji w kolejnym wymiarze mija się z celem – podkreśla dr Kopeć.
Upadek ZSRR wyhamował rywalizację w Kosmosie. Amerykanie przestali traktować go jak przestrzeń o znaczeniu militarnym, a wkrótce skoncentrowali się na wojnie z terroryzmem. Niebawem jednak doszło do kolejnego zwrotu. Ważną cezurą okazał się rok 2007, kiedy to Chiny, używając pocisku balistycznego SC-19, zestrzeliły uszkodzonego satelitę meteorologicznego Fengyun-1C, który znajdował się na wysokości 800 km. Był to znak, że Stanom Zjednoczonym wyrósł pod bokiem konkurent zdecydowany na ekspansję w Kosmosie, w dodatku intensywnie pracujący nad bronią antysatelitarną (ASAT). Niebawem Chiny miały już Siły Wsparcia Strategicznego – nowy rodzaj wojsk odpowiedzialny za cyberbezpieczeństwo, ale też przestrzeń pozaziemską. Kosmiczny wyścig ruszył na nowo. – Rywalizacja amerykańsko-chińska trwa w najlepsze, ale mimo wszystko nie ulegałbym zimnowojennej retoryce. Sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana – uważa Radosław Pyffel, ekspert Instytutu Sobieskiego. – Kwestie wojskowe bardzo mocno przenikają się tutaj z gospodarczymi, a zainteresowanie Kosmosem, oprócz USA i Chin, wykazuje kilkadziesiąt innych państw i są one gotowe wchodzić w różne, czasem zaskakujące alianse dla realizacji swoich celów gospodarczych także w tej przestrzeni. Dlatego patrzenie z perspektywy XX-wiecznej zimnej wojny na to, co obecnie rozgrywa się w Kosmosie, może być tyleż użyteczne co zawodne – dodaje.
Dla dużych i małych
Lista chętnych do zaakcentowania swojej obecności w Kosmosie rośnie praktycznie z każdym rokiem. Co więcej, aktywność wykazują tutaj państwa, które jeszcze kilka, kilkanaście lat temu trudno byłoby nawet podejrzewać o takie aspiracje. W marcu 2021 roku wysłanie misji naukowej na orbitę okołoziemską zapowiedziała Arabia Saudyjska. Skorzysta ona z pomocy Chin. Państwa zdążyły już nawet podpisać stosowną umowę. Kilka satelitów, w tym jednego własnej konstrukcji, służącego do obserwacji Ziemi, zdążyła już wystrzelić na orbitę Nigeria.
Krajowy Program Kosmiczny przyjęła także Polska. Chce konstruować satelity i aparaturę wynoszoną przez nie w Kosmos. Wśród priorytetów na lata 2021–2026 znalazła się budowa Systemu Satelitarnej Obserwacji Ziemi MikroGlob oraz Narodowego Systemu Informacji Satelitarnej. – Pierwszy ma na celu budowę konstelacji satelitów, które będą obserwować Ziemię za pomocą aparatury optycznej, a w przyszłości także radarów. Drugi pozyskane w ten sposób informacje odpowiednio przetworzy. Zresztą NSIS będzie korzystał nie tylko z danych pochodzących z naszych własnych satelitów, ale również z europejskiego systemu Copernicus i satelitów komercyjnych – zapowiada prof. Grzegorz Wrochna, prezes Polskiej Agencji Kosmicznej. Na wdrożeniu systemów zyskać mają nie tylko liczne sektory gospodarki, lecz także wojsko. Sieć satelitów pomoże m.in. w gromadzeniu danych wywiadowczych. Z kolei obserwacja Kosmosu pozwoli na wczesne ostrzeganie przed zagrożeniami, które mogłyby wywołać na przykład opadające na Ziemię obiekty. – Nasz system bezpieczeństwa kosmicznego będzie mógł działać autonomicznie, ale równocześnie będzie to nasz wkład we współpracę sojuszniczą, w szczególności w ramach Unii Europejskiej – zaznacza prof. Wrochna.
Zainteresowanie eksploracją i strategicznym wykorzystaniem Kosmosu wśród mniejszych państw to efekt technologicznego skoku, który rozpoczął się mniej więcej przed dekadą. – Kosmiczne technologie mocno potaniały i stały się stosunkowo łatwo dostępne. Dziś prócz rządowych agencji pracują nad nimi prywatne firmy, od których można je po prostu kupić albo wejść z tymi firmami w kooperację – zauważa prof. Marek Czajkowski z Katedry Bezpieczeństwa Narodowego Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie. Mniejsi nie myślą jeszcze o kosmicznym wojsku. Więksi, podobnie jak Amerykanie, otwarcie mówią, że rywalizacja w przestrzeni pozaziemskiej ma już także wymiar militarny. I tak jak Amerykanie dają temu praktyczny wyraz. Rosja już dziesięć lat temu sformowała Siły Powietrzno-Kosmiczne. Niedawno Kosmiczną Agencję Obrony powołały Indie, a w grudniu ubiegłego roku na przekształcenie sił powietrznych w Siły Powietrzno-Kosmiczne zdecydowała się Francja. – Dzisiaj lotnicy muszą patrzeć wyżej, dalej, w kierunku Kosmosu, nowego pola konfrontacji, które ma strategiczne położenie – podkreślał wówczas gen. Philippe Lavigne, szef sztabu nowej formacji. Wiosną tego roku powstało Dowództwo Kosmiczne Wielkiej Brytanii, a kilka miesięcy później działalność rozpoczęło też Dowództwo Kosmiczne Bundeswehry z siedzibą w Kalkar i Uedem.
Wkrótce w Niemczech będzie działać jeszcze jedna tego typu placówka. Kilka miesięcy temu ministrowie obrony państw NATO podjęli decyzję o utworzeniu w Ramstein Centrum Kosmicznego. Każda z tych instytucji swoje cele definiuje podobnie – chce w należyty sposób zadbać o własne satelity. Według stanu na 1 maja 2021 roku po orbicie okołoziemskiej krąży ponad 4 tys. aktywnych urządzeń cywilnych i wojskowych. Odpowiadają m.in. za łączność, systemy nawigacyjne, gromadzą dane meteorologiczne i wywiadowcze. Zakłócenie ich pracy może mieć poważne reperkusje dla funkcjonowania instytucji publicznych, armii, całych państw i sojuszy. A ryzyko jest coraz większe. Po pierwsze, ze względu na stale rosnącą ilość kosmicznych śmieci, choćby uszkodzonych i nieczynnych satelitów czy zużytych członów wielostopniowych rakiet. Po drugie, ze względu na celową działalność innych państw. – Praca satelitów może być zakłócana, na przykład przez ataki hakerów czy oślepianie ich sensorów – tłumaczy prof. Czajkowski. Kosmiczne wojska mają monitorować sytuację, gromadzić dane o zagrożeniach, a w razie potrzeby – aktywnie im przeciwdziałać. Francja zapowiedziała, że do końca dekady pozyska satelity patrolowe zdolne odstraszać potencjalnych agresorów wiązkami z działek laserowych.
Ale i tak wszystkie wysiłki bledną wobec tego, co robią w Kosmosie USA i Chiny.
Gwiezdne wojny? Raczej nie...
– W tej chwili schemat rywalizacji w Kosmosie opisałbym wzorem 1+2” – wyjaśnia dr Kopeć. Z przodu ciągle są Stany Zjednoczone, które tylko na działalność kosmiczną związaną z bezpieczeństwem planowały wydać 24 mld dolarów. Kwota ta w ciągu dwóch lat urosła aż o 6 mld. Drugie tyle wydają na programy cywilne, choć tu granica często jest nieostra. Amerykanie planują wznowić załogowe loty na Księżyc, a w dalszej perspektywie posłać człowieka na Marsa. – W drugiej grupie według mnie znajdują się Chiny i Rosja. Z tym że pierwsze z tych państw bardzo mocno się rozwija, goni i zapewne pod wieloma względami niebawem dogoni USA, podczas gdy Rosja koncentruje się na utrzymaniu swoich zdolności, a z każdym kolejnym rokiem traci do najlepszych dystans – podkreśla dr Kopeć. Chińczycy już dawno zdążyli wysłać w przestrzeń pozaziemską załogową misję. Jako pierwszy w Kosmos poleciał Yang Liwei. Z kolei w lipcu ubiegłego roku rozpoczęła się pierwsza samodzielna misja Chin na Marsa. Kilka miesięcy temu na powierzchnię Czerwonej Planety zjechał łazik Zhurong, który wykonał serię zdjęć wysłanych potem na Ziemię. – Chiny każdego roku zwiększają nakłady na realizację różnego rodzaju kosmicznych programów. Dla nich to niezwykle istotny element rywalizacji o przywództwo w świecie. Jednocześnie wiedzą, że muszą się spieszyć. Xie Tao, prezes chińskiej firmy Commsat, która ma uczestniczyć w zapowiedzianym ostatnio programie superkonstelacji do przesyłu internetu StarNet, konkurencyjnej wobec amerykańskiej konstelacji Starlink, powiedział, że inwestycję należy przeprowadzić szybko, bo niebawem na orbicie najzwyczajniej zabraknie miejsca. Wszystko to sprawia, że otwierają się nowe pola globalnego konfliktu – podkreśla dr Kopeć.
Po orbicie okołoziemskiej krąży ponad 4 tys. aktywnych urządzeń cywilnych i wojskowych.
Mocarstwa co prawda zgodnie zapewniają, że nie dążą do militaryzacji Kosmosu, ale jednocześnie rozbudowują systemy, których można by użyć do walki w przestrzeni okołoziemskiej. – To właściwie nic nowego – przyznaje dr Kopeć. – USA już w czasie zimnej wojny wprowadziły do użycia operacyjnego broń antysatelitarną, tyle że w niewielkim zakresie. W ramach „Programu 437” rozwijano pociski antysatelitarne na bazie wycofywanych ze służby rakiet balistycznych Thor. W latach 1964–1972 dwa pociski pozostawały w gotowości do odpalenia w bazie na wyspie Johnston na Pacyfiku. Amerykanie jednak mieli świadomość, że to narzędzie niedoskonałe. Detonacja pocisku wyposażonego w głowicę jądrową zapewne zniszczyłaby także ich satelity. Sowieci z kolei od lat sześćdziesiątych prowadzili testy nad bronią orbitalną – satelitą wyposażonym w system naprowadzania i głowicę odłamkową. Również oni włączyli kilkanaście takich ładunków do służby – dodaje. Dziś Stany Zjednoczone dysponują nieporównanie większymi zasobami broni antysatelitarnej. Takie zadania mogą spełniać choćby rozmieszczone na okrętach pociski SM-3. W 2008 roku rakieta wystrzelona z krążownika USS „Lake Erie” zniszczyła uszkodzonego satelitę rozpoznania radarowego USA 193. Testy z nowymi rodzajami broni antysatelitarnej prowadzą Chiny i Rosja, a nawet Indie. W marcu 2019 roku wystrzelony przez tamtejszą armię pocisk dosięgnął satelity na wysokości około 300 km ponad powierzchnią Ziemi. – Indie pokazały dziś, że są kosmiczną potęgą – ogłosił premier Narendra Modi.
Czy zatem gwiezdne wojny stały się realną perspektywą? Eksperci uspokajają: prawdopodobieństwo militarnej konfrontacji w Kosmosie jest na razie bardzo małe. – Możliwości technologiczne to jedno. Znacznie ważniejszą kwestią w tym kontekście jest wypracowanie odpowiedniej strategii i próba odpowiedzi na pytanie: czy to się w ogóle opłaca? – tłumaczy prof. Czajkowski. Przestrzeń kosmiczna jako środowisko walki jest bezpośrednio powiązane z Ziemią. Stąd operują nowe rodzaje wojsk, zaś wystrzelone w Kosmos satelity mają dostarczać informacji i obsługiwać ziemskie systemy. – Trudno sobie wyobrazić, by któreś z państw zdecydowało się na wyposażenie ich w broń zdolną razić nieprzyjacielskie wojska, które działają na Ziemi. Koszty budowy takich urządzeń byłyby niewspółmierne do korzyści. Satelita jest przecież stosunkowo łatwym celem – podkreśla prof. Czajkowski. Trudno również wyobrazić sobie, że kosmiczne mocarstwa zdecydują się przypuścić atak z użyciem broni antysatelitarnej. – Tutaj barierą jest obawa przed tzw. syndromem Kesslera – uważa dr Kopeć. – Rozbijanie satelitów mogłoby zadziałać jak lawina. Kosmiczne śmieci powstające po takim ataku uderzałyby w inne obiekty, które również by się rozpadały. Państwo, które zdecydowałoby się na wyprowadzenie takiego uderzenia, musiałoby się liczyć ze zniszczeniem także własnych urządzeń – dodaje. Orbita okołoziemska stałaby się jednym wielkim, trudnym do uprzątnięcia złomowiskiem. Nie sposób byłoby na niej umieszczać kolejnych urządzeń, a to sparaliżowałoby nie tylko funkcjonowanie wojsk korzystających z satelitarnych systemów rozpoznania, ale też codzienne życie na Ziemi. Na to nie pozwoli sobie żadne mocarstwo. – Państwa będą więc testowały kolejne rodzaje broni, ale konfrontacja nie wykroczy poza hakowanie czy oślepianie urządzeń przeciwnika – przekonuje prof. Czajkowski, zaraz jednak dodaje: –Oczywiście sytuacja ta może się niebawem zmienić.
Mocarstwa coraz śmielej formułują kolejne cele. Chińczycy powtarzają, że dążą do stałej obecności na Księżycu oraz w przestrzeni okołoksiężycowej. Z zamiarem umieszczenia bazy na orbicie Księżyca noszą się również Amerykanie. W przyszłości najpewniej będą chcieli pozyskiwać w przestrzeni kosmicznej surowce, na przykład rozwijać górnictwo. – Niewykluczone, że rozwój nowych dziedzin kosmicznej gospodarki pociągnie za sobą kosmiczne osadnictwo – tłumaczy dr Kopeć. Amerykanie nie wykluczają, że w przyszłości konieczne może okazać się wytyczenie poza Ziemią stref bezpieczeństwa nadzorowanych przez poszczególne państwa. – To oczywiście wywołuje liczne dyskusje, bo „Traktat o przestrzeni kosmicznej« wyraźnie stanowi o niezawłaszczaniu Kosmosu” – przypomina dr Kopeć. Eksploracja coraz bardziej odległych obszarów doprowadzi zapewne do autonomizacji Kosmosu jako przestrzeni operacyjnej. Wówczas zapewne żołnierze zasiedlą sunące pośród galaktyk bojowe statki. Brzmi jak opowieść science fiction? Czyli dokładnie tak, jak jeszcze sto lat temu brzmiały historie o lądowaniu człowieka na Księżycu.
Tekst pochodzi z najnowszego numeru miesięcznika „Polska Zbrojna” 9/2021.
Wydawnictwo można kupić w naszym sklepie.
autor zdjęć: Shutterstock, Nicholas Pilch / US Air Force, European Space Agency
komentarze