„Wołyń” obejrzałem podczas tegorocznego festiwalu filmowego w Gdyni. Sala kinowa była wypełniona po brzegi, a i tak nie wszyscy, którzy chcieli zobaczyć najnowszą produkcję Wojciecha Smarzowskiego, zdołali do niej wejść. Pokazuje to, jak duże zainteresowanie wzbudza zarówno sam film, jak i historia, którą opowiada. I to, jak ogromna jest potrzeba rozliczenia się z tragiczną przeszłością. „Wołyń” to nie tylko opowieść o rzezi, to przede wszystkim opowieść o tym, jak niewiele trzeba, aby ludzie, którzy przez lata byli sąsiadami, którzy razem pracowali, bawili się, żenili między sobą, nagle się znienawidzili. Film jest mocny. Wbija w fotel i wali obuchem w głowę. Gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, wszyscy wciąż siedzieli na swoich miejscach. W milczeniu. Do końca.
Ludobójstwo na Wołyniu to chyba jedyne spośród ważnych wydarzeń polskiej historii najnowszej, które nie doczekało się należytego miejsca w historiografii naszego narodu. O tym, co stało się na Kresach ponad 70 lat temu, milczano najpierw w PRL-u, a później w wolnej Polsce. Tym bardziej reżyserowi filmu – Wojciechowi Smarzowskiemu – należą się wyrazy uznania. Nie tylko za kunszt i warsztat filmowy, z jakim historia ludobójstwa na Kresach została przez niego opowiedziana, lecz także, a może przede wszystkim za odwagę w poruszeniu tego, zamiatanego przez wszystkich pod dywan, bolesnego wciąż tematu. „Wołyń” jest pierwszą w polskiej kinematografii próbą rozliczenia tamtych wydarzeń, opowiedzenia o nich tak, jak to zostało zrobione, bez udziwnień, ubarwień i przemilczeń.
W latach 1943–44 na Wołyniu zostało zamordowanych około 60 tysięcy Polaków oraz obywateli polskich innych narodowości. Zabitych z niewyobrażalnym wręcz okrucieństwem. Ten film ma nam o tym przypomnieć. Ale „Wołyń” to nie tylko opowieść o rzezi. To przede wszystkim opowieść o tym, jak niewiele trzeba, aby ludzie, którzy przez lata byli sąsiadami, którzy razem pracowali, bawili się, żenili między sobą, nagle się znienawidzili. Jak w imię abstrakcyjnych celów politycznych można – ustami polityków, trybunów ludowych i duchowieństwa – umiejętnie sączyć i podsycać wzajemne niechęci i różnice, aż eksplodują one żądzą mordu własnych sąsiadów. Ten film to także obraz tego, do czego może doprowadzić skrajny nacjonalizm. To opowieść o tym, jak ważne jest, aby takie idee i nastroje nigdy nie wymknęły się spod kontroli.
Film Smarzowskiego pokazuje świat, którego już nie ma, który został spopielony i rozniesiony na widłach. W pigułce przedstawia losy naszego kraju podczas II wojny światowej. Widz towarzyszy bohaterom od 1939 roku aż do przełomu lat 1944/45. Jest tam więc obraz przedwojennej polskiej i ukraińskiej wsi. I są sceny – moim zdaniem rewelacyjnie nakręcone – z Września’39, kolumny niemieckich czołgów, polowania na Żydów, sowieccy żołdacy oraz NKWD, zsyłki na Wschód. Na ekranie przewijają się też postacie, które świetnie się w tych dramatycznych czasach odnajdują, podczepiając pod aktualną władzę.
„Wołyń” został nakręcony z ogromnym rozmachem. To, w przeciwieństwie do komiksowego nieco „Miasta’44”, film na wskroś naturalistyczny. Wszystko jest dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Od muzyki, przez język, jakim posługują się bohaterowie, obyczaje, przyrodę, sceny batalistyczne, aż po realistycznie pokazane sposoby mordowania. Widz ma wrażenie, że uczestniczy we wszystkich wydarzeniach przedstawianych w filmie. Zarówno w tych radosnych, kolorowych i roztańczonych, jak i tych traumatycznych, krwawych i bestialskich. Mimo że na ekranie widzimy drastyczne obrazy, jednak film nimi nie epatuje. Bestialstwo oprawców oraz dramat i cierpienie ofiar zostały pokazane bez przemilczeń, ale i bez przesady.
Tym, co czyni rzeź wołyńską tak strasznie traumatycznym wydarzeniem w historii obu narodów, jest niewyobrażalne wręcz bestialstwo, do jakiego wówczas dochodziło. Jak mówi jedna z postaci filmu: „gorsi niż zwierzęta, bo zwierzęta się nie znęcają…".
Czy warto obejrzeć „Wołyń”? Zdecydowanie tak! Chociażby dlatego, że jest to pierwszy obraz traktujący o jednym z najtrudniejszych okresów w historii naszej i naszego sąsiada. Ten film powinien zobaczyć każdy. To na niego powinny chodzić szkoły. Bo to nie tylko opowieść o wielkiej tragedii, to także przestroga przed tym, do czego mogą doprowadzić ekstremizmy w dążeniu do, nawet najbardziej szlachetnych, celów. I jak niewiele trzeba, aby człowiek człowiekowi rozpętał piekło na ziemi. I jak wiele wody musi później upłynąć w rzekach Wołynia, aby zadane rany się zagoiły.
komentarze