W strefie działań wojennych na Ukrainie spędził wiele tygodni, rozmawiał z żołnierzami obu stron konfliktu oraz z mieszkańcami rejonów dotkniętych wojną. Marcin Ogdowski, reporter wojenny, zebrał swoje obserwacje i wydał książkę „Uwikłani”, która opowiada o starciach, jakie trwają za naszą wschodnią granicą.
Marcin Ogdowski dla czytelników to przede wszystkim ekspert do spraw Afganistanu. Przez lata prowadziłeś blog zAfganistanu.pl, wydałeś album, napisałeś książkę-reportaż i dwie powieści, których fabuła oparta jest na historiach z misji. Teraz ukazuje się książka o Ukrainie. Skąd ta zmiana?
Marcin Ogdowski: Nie wyobrażam sobie pracy bez takich wyzwań jak wyjazdy reporterskie w miejsca działań zbrojnych. Zwłaszcza, gdy wojna toczy się tuż za progiem i ma ogromny wpływ na sytuację w regionie. A przez wielu Polaków postrzegana jest jako zagrożenie dla naszego kraju. Jednak wcale nie odciąłem się od Afganistanu. Bohaterami „Uwikłanych” jest czwórka Polaków, których łączy pewna dramatyczna historia sprzed lat. Rozegrała się ona właśnie u podnóża Hindukuszu.
Czy w jakiś sposób można porównywać konflikty afgański i ukraiński?
To dwie różne wojny. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to brak zewnętrznych cech egzotyczności, oczywiście mówię o Ukrainie. Nie mam więc względnego komfortu, jaki dawało mi obserwowanie konfliktu toczącego się z dala od mojego domu i moich bliskich. Inna jest intensywność i sposoby prowadzenia walki. Na Ukrainie toczy się klasyczna wojna dwóch armii, które działają według tych samych schematów, mają to samo uzbrojenie i są podobnie wyszkolone. W Afganistanie natomiast wojna miała charakter asymetryczny – partyzanci mierzyli się z oddziałami profesjonalnego, uzbrojonego po zęby wojska. Reporterska perspektywa to również nieco większe poczucie bezpieczeństwa. Choć wojna na Ukrainie jest dużo bardziej „gęsta”, nikt tam nie poluje na dziennikarzy. Ci, owszem, giną, lecz jest to efektem przypadkowych trafień, o które łatwo na pierwszej linii frontu.
Opowiedz, jak wyglądała praca reportera wojennego na Ukrainie?
To taka klasyczna reporterka wojenna, którą widzowie znają z filmów z lat 70 i 80. Wymieszanie dwóch światów, dwóch rzeczywistości. Wygodnego, hotelowego pokoju i brudnego, zalanego wodą okopu. Pierwszy dzieli od drugiego 30–40 km. Pierwszy jest bazą, z której udaję się do drugiego na kilka, kilkanaście godzin, czasem na kilka dni. Po trudach „wojażowania” nie wracam do ascetycznego baraku w zamkniętej bazie, jak to miało miejsce w Afganistanie. Mam nieustanny kontakt z lokalną ludnością.
Jak wojnę widzą sami Ukraińcy?
Z dala od linii frontu można odnieść wrażenie, że wszystko gra. Jednak ludzie, po obu stronach, są już znużeni konfliktem. Zwłaszcza mieszkańcy tak zwanej strefy działań antyterrorystycznych. Biedę i zmęczenie szczególnie widać w Donieckiej Republice Ludowej, na którą Ukraina nałożyła blokady ekonomiczne. Zaciekawiła mnie natomiast niesamowita zdolność ludzi do adaptacji w trudnych warunkach. Mimo bliskości frontu, mimo tego że gdzieś w pobliżu padały strzały, wiele osób nie opuściło swoich domów. Pewnego razu gościłem u starszego małżeństwa, które mieszkało 600 metrów od linii frontu. Codzienny rytm dnia odmierzały kolejne nawały artyleryjskie. Ale oni nie uciekali do schronów. W oknach, zamiast szkła, mieli dykty i kartony, a gdy armia ukraińska strzelała, chowali się do solidnej szafy.
Na ile Twoją książkę można odbierać jako fabułę, a w jakim stopniu to literatura faktu?
Książki „afgańskie” były w ogromnej mierze opowieściami dokumentalnymi. Była to niemal wierna relacja z tego konfliktu. W przypadku „Uwikłanych” wątek fabularny jest bardziej rozbudowany. Prawdziwe są natomiast mechanizmy funkcjonowania władzy i armii obu stron oraz sam obraz wojny. Chciałem, by ta książka wyjaśniała kulisy konfliktu na wschodzie. Otoczka fabularna po prostu uatrakcyjnia „Uwikłanych”. Uważny obserwator wojny na Ukrainie bez trudu odgadnie, co jest prawdą, a co nie.
Jak, Twoim zdaniem, Polacy odnoszą się do konfliktu rosyjsko-ukraińskiego?
Półtora roku temu sympatie większości Polaków były po ukraińskiej stronie. To, co się dzieje dzisiaj – wyraźny wzrost nastrojów antyukraińskich – to efekt wojny informacyjnej, którą w internecie prowadzą między innymi rosyjskie „trolle”. Rosjanie doskonale zagospodarowali lęki i niechęć, które drzemały w Polakach, powodując zmianę podejścia do konfliktu. Efekt odczułem na własnej skórze – niektórzy, oceniając książkę po okładce, zarzucili mi neobanderyzm (śmiech).
Proputinizm również…
Również. Ja tymczasem starałem się pokazać ten konflikt z każdej możliwej strony.
„Uwikłani” kreślą nowy obszar Twoich zainteresowań. Co będzie dalej? Jakie masz plany?
Konflikt na wschodzie trwa, więc to plany na pewno związane z Ukrainą. Poza tym jest jeszcze Syria, ale o tym wolałbym na razie nie mówić. Jeśli chodzi o książki, wracam do tematu Afganistanu. Wydawca zamówił u mnie zredagowanie dziennika żołnierza afgańskiej misji. Prowadził on bloga, dostępnego jedynie wybranym czytelnikom. Po powrocie do kraju ów żołnierz zginął w wypadku. To, co zrobił, zasługuje na książkę, a ponieważ w gronie jego czytelników byłem również i ja, czuję się zobowiązany, by wziąć udział w tym projekcie.
Poza tym razem z kolegą – reporterem wojennym – planuję publikację innej książki. Ale w tej materii obowiązuje mnie jeszcze tajemnica.
Marcin Ogdowski – reporter wojenny, dziennikarz Interia.pl, autor m.in. wydanej kilka tygodni temu książki „Uwikłani”, która opowiada o starciach, jakie trwają za naszą wschodnią granicą.
autor zdjęć: Dariusz Prosiński, Rafał Stańczyk
komentarze