Na pierwszy rzut oka wyglądają jak tradycyjne okręty. Jednak podczas operacji bojowej na ich pokładach nie ma żadnego marynarza. W trwających na Bałtyku NATO-wskich ćwiczeniach „Baltops 2015” biorą udział dwa drony przeznaczone do zwalczania min. Należą do marynarki wojennej Danii.
Pierwszy z dronów to HDMS „Hirsholm”. W duńskiej marynarce służy od maja 2007 roku. Ma prawie 30 m długości i ponad 6 m szerokości. Może rozwijać prędkość 12 w. Na morzu na jego pokładzie przebywa kilkuosobowa załoga. Jednak kiedy okręt dociera w rejon, gdzie znajdują się miny, które trzeba namierzyć i unieszkodliwić, marynarze schodzą z pokładu, a dronem sterują zdalnie. Na podobnych zasadach działa HDMS MSF-1. W sumie duńska marynarka ma dziesięć tego typu pojazdów. Steruje się nimi z okrętu matki, a konkretnie z kontenera ustawionego na jego pokładzie. Dzięki temu, że centrum dowodzenia jest mobilne, marynarze zyskują sporą swobodę.
Niemieckie Foki szukają min
Duńskie drony zawinęły do Gdyni przy okazji fazy portowej. Teraz działają na Bałtyku. Tego typu jednostki można było oglądać w Polsce już po raz kolejny. – W lutym, z okazji wizyty Stałego Zespołu Sił Obrony Przeciwminowej NATO (SNMCMG1), cumował w Gdyni niemiecki okręt FGS „Auerbach”. Towarzyszyły mu trzy bezzałogowe jednostki do poszukiwania min – wspomina kmdr por. Piotr Sikora, dowódca 13 Dywizjonu Trałowców. Były to drony typu Seehund. Bundesmarine ma ich 18.
Nieco różnią się od tych z Danii. – Działają jak klasyczne trałowce. Wchodzą w rejon, gdzie są miny, ciągnąc za sobą trał – wyjaśnia kmdr por. Sikora, i dodaje, że używanie takich pojazdów zwiększa bezpieczeństwo podczas operacji. – Miny są zazwyczaj ustawiane tak, by eksplodowały pod większymi jednostkami, choćby transportowymi czy fregatami. Oczywiście wyposażenie i konstrukcja tradycyjnych okrętów przeciwminowych zmniejsza znacznie ryzyko zniszczenia ich przez minę. Każda operacja wiąże się jednak z niebezpieczeństwem. Jeśli natomiast mina eksploduje pod dronem, unikniemy przynajmniej ofiar w ludziach – podkreśla kmdr por. Sikora.
Pierwsze drony były na morzu
Historia bezzałogowych jednostek jest stosunkowo długa. Sięga czasów II wojny światowej. – Pod koniec lat 60. dronów służących do niszczenia min używali na przykład Rosjanie i Niemcy. Warto pamiętać, że pierwsze bezzałogowce pojawiły się nie w powietrzu, lecz właśnie na morzu – mówi kmdr Janusz Walczak z Ministerstwa Obrony Narodowej.
Prace badawcze nad tego typu jednostkami są prowadzone także w Polsce. Specjaliści z Akademii Marynarki Wojennej we współpracy z Politechniką Gdańską i firmą Sportis SA skonstruowali bezzałogowy pojazd nawodny „Edredon”. Przypomina on łódź motorową długości prawie 6 m. Osiąga prędkość 30 w., jego zasięg został określony na 20 km. „Edredon” może działać nawet przy stanie morza 4 (fale do wysokości 2,5 m). – Do zadań pojazdu należy zabezpieczenie działań morskich służb państwowych, w tym dozorowanie portów, red, kotwicowisk, torów podejściowych czy rejonów wzmożonego ruchu statków – wylicza kmdr por. Wojciech Mundt, rzecznik Akademii Marynarki Wojennej.
Na tym jednak nie koniec. Jednostka może być również użyta do poszukiwania, wykrywania i niszczenia min, prowadzenia rozpoznania, czy też wspomagania tajnych operacji morskich. Została skonstruowana z zastosowaniem modułów, więc istnieje możliwość przystosowania jej do konkretnych zadań. Trzy lata temu „Edredon” był prezentowany podczas XII Bałtyckich Targów Militarnych Balt-Military-Expo.
Prace nad skonstruowaniem bezzałogowego systemu zwalczania min morskich prowadzi też konsorcjum, na którego czele stoi Ośrodek Badawczo-Rozwojowy Centrum Techniki Morskiej (wchodzi on w skład Polskiej Grupy Zbrojeniowej). – Platforma, nad którą pracujemy, będzie współgrała z opracowanymi przez nas lekkimi, modułowymi trałami niekontaktowymi. Całość powinna stać się doskonałym narzędziem do zwalczania min w rejonie południowego Bałtyku – tłumaczy dr Hubert Jando, rzecznik CTM.
autor zdjęć: Arch. MW
komentarze