Krym przeszedł pod rosyjskie skrzydła, wraz z nim wody terytorialne. Rosja może teraz myśleć o 200-milowej wyłącznej strefie ekonomicznej na Morzu Czarnym. Jej wprowadzenie może dotknąć boleśnie: Bułgarię, Rumunię, a przede wszystkim Ukrainę oraz oczywiście Turcję – pisze dr Wiesław Topolski, komandor rezerwy, ze Stowarzyszenia Oficerów Marynarki Wojennej RP.
W kolejnym dniu radości i ogólnonarodowej fety Rosjan na cześć odzyskania Krymu widać, że postać W. Putina jawi im w kolorach alegorii bogatyra, którymi kiedyś słynęła Ruś. Wreszcie Władimir Władimirowicz pokazał światu, że Rosja to potęga. Cofająca się krok za krokiem od 1991 roku rosyjska duma wreszcie poczuła przypływ siły. Kreml pokazał światu, że będzie za wszelką cenę bronił swoich i to narażając się wszystkim, a przede wszystkim Zachodowi. Cóż tam sankcje! Ważne, że wreszcie rosyjski przywódca postawił wszystkich na swoje miejsce. Naród kocha swojego Wodza! Patrząc z perspektywy historii, już kilka razy bardzo kochający swój naród wodzowie rosyjscy, a przede wszystkim radzieccy, delikatnie mówiąc, zawiedli prostego obywatela.
Jednak Rosjanie nie patrzą w przeszłość w kategoriach ogólnie przyjętych na świecie za racjonalne. Przecież Stalin, mający na sumieniu miliony własnych rodaków, ma coraz więcej wyznawców, bo trudno to inaczej nazwać. Od nowa pisana jest historia drugiej wojny światowej, która w rosyjskich podręcznikach zaczyna się 22 czerwca 1941 roku, a interpretacja zjawisk żywo przypomina tę, z okresu tzw. kultu licznosti, z którym tak ostro rozprawił się Nikita Siergiejewicz Chruszczow na XX Zjeździe KPZR. Wcześniej zdążył on jednak podarować Krym Ukrainie, co we wczorajszym wywiadzie dla rosyjskiej telewizji jego syn, żyjący w USA, uznał za poważny błąd. W ten sposób historia zatoczyła koło. Obywatel amerykański, pochodzący z ukraińskiej, nomenklaturowej komunistycznej rodziny, skrytykował swego prominentnego ojca, odpowiedzialnego m.in. za kolektywizację Ukrainy i za sprawę Krymu. Zresztą mało brakowało, a świat by zniknął, bo przecież starszy Chruszczow w 1962 roku koniecznie chciał poukładać sprawy po swojemu i na własnych zasadach, pod nosem Ameryki, za pomocą bratniej Kuby i swoich ulubionych rakiet z głowicami jądrowymi. Na marginesie – również wtedy świat wstrzymał oddech, podobnie jak dzisiaj, bo w powietrzu silnie pachniało prochem… Tam była mała wyspa, a tu półwysep.
Dzisiaj po ulicach Moskwy krąży dowcip, że Amerykanie dołożyli 5 mld USD do tego, by Rosja mogła wreszcie zabrać Krym. Z kolei podobno szpaki w parkach Waszyngtonu DC śpiewają, że za ten totalny obciach złego rozpoznania i planowania w amerykańskich służbach specjalnych polecą głowy. Przyczyna ma być prosta: zła ocena i wmówienie szefostwu państwa, że Rosjanie na Krym nie wejdą… A przecież nie weszli! Już tam byli. A to, że 15 funkcjonujących lotnisk wojskowych na tym małym półwyspie, z ogólnej ich liczby 21, zostało opanowanych przez „bezpaństwowych” zielonych ludzików, by umożliwić między innymi lądowanie brygady specnazu, to już przecież szczegół. Według oficjalnych danych Rosja miała prawo mieć na terenie Krymu 25 tysięcy wojskowych, ale była dobra dla strony ukraińskiej i de facto w ostatnim czasie miała tylko 23 tysiące.
We wtorek polała się na Krymie krew. Wszyscy zaczęli się zastanawiać: co dalej? W mojej ocenie zadaniem rosyjskich sił, działających już obecnie oficjalnie, a wcześniej „bezpaństwowych” zielonych ludzików, jest oczyszczenie wszelkich baz i miejsc do niedawna podległych siłom zbrojnym Kijowa z ukraińskiego składu osobowego. Te strzały to jakby sygnał, że w razie oporu będziemy strzelać, by zabić. To już realne groźby. Na takie dictum strona ukraińska zareagowała ostro: wojsko może użyć broni w sytuacji zagrożenia życia. Odpowiedź strony rosyjskiej była krótka: jej media podały wiadomość, że aresztowano dowódcę ukraińskich sił morskich i doprowadzono do krymskiej prokuratury. Kontradmirał Sergey Gajduk miał, według przekazanego komunikatu, „rozpowszechniać rozkazy o użyciu broni palnej wobec cywili”. Dziwne to uzasadnienie, chyba, że prokuratorzy pod słowem „osoby cywilne” uznali „bezpaństwowych” zielonych ludzików, atakujących z użyciem broni wiernych swojemu krajowi ukraińskich wojskowych z blokowanych na Krymie jednostek. Dziwne to również w świetle wypowiedzi strony rosyjskiej, że skład osobowy ukraińskich sił zbrojnych dyslokowanych na Krymie może przejść na służbę do Rosjan i nikt im tego nie będzie miał za złe.
Taką to mamy drugą dekadę marca… Krym przeszedł pod rosyjskie skrzydła, wraz z nim wody terytorialne, a także, co ma szczególne znaczenie i będzie jeszcze nieraz powodem spięć, Rosja może teraz myśleć o 200-milowej wyłącznej strefie ekonomicznej na Morzu Czarnym. Wprowadzenie przez Rosję rozszerzonej WSE może dotknąć boleśnie: Bułgarię, Rumunię (posiadaczkę Wyspy Żmij, z takim trudem wyprowadzonej spod jurysdykcji ukraińskiej), a przede wszystkim samą Ukrainę oraz oczywiście Turcję. Ogólnie należy wkrótce oczekiwać dalszej eskalacji działań rosyjskich na tych wodach. Mogą zostać naruszone również interesy amerykańskich firm, które zawarły z Ukrainą umowy o poszukiwaniu i eksploatacji złóż ropy naftowej i gazu ziemnego na Krymie i wokół niego oraz na ukraińskim szelfie Morza Czarnego. Może to dać ciekawe elementy wyjściowe do różnego rodzaju kombinacji politycznych ze strony Moskwy wobec Yanki, zobaczymy co przyniesie przyszłość…
W latach siedemdziesiątych XX wieku Europa Zachodnia zmagała się z podobnym problemem. Państwa tego regionu, należące do tych samych europejskich struktur oraz do NATO, ostro walczyły o prawo do eksploatacji podmorskiego dna obfitego w gaz ziemny, dlatego chciały uregulowania podziału stref w Morzu Północnym i Norweskim. Wtedy udało się to metodami dyplomatycznymi rozwiązać. Obecnie sytuacja będzie bardziej skomplikowana, bo przecież wśród zainteresowanych państw są członkowie NATO, a przeciwko nim stanie Rosja.
Jeszcze słówko w sprawie Krymu. Oleg Mitowol, przedstawiciel centralnej rady partii „Zielony Związek – Partia Narodowa” miał 3 marca przekazać mediom informację, że Wiktor Janukowicz zakupił w podmoskiewskiej Barwichie dom za 52 mln USD. Cóż… miał chłop parę złotych odłożonych na czarną godzinę, co było widać przy pośpiesznej ewakuacji Wiktora Fiodorowicza z jego podkijowskiej wilii, więc stać go na skromny domek w ulubionej przez rosyjską wierchuszkę okolicy. Nie bądźmy drobiazgowi. Mógł kupić za te same środki jakąś chatkę na brzegu Morza Czarnego na Krymie, bo przecież obiecał wrócić, ale chyba nie lubi tego miejsca. Chociaż nie do końca – przecież i tam do niedawna trwała budowa skromnej, prezydenckiej rezydencji. Obecnie Rosjanie prywatyzują majątek Ukraińców na półwyspie, czyżby i pod te represje podpadł ich ulubieniec? A może problem tkwi w czymś zupełnie innym?
Ogólnie mówiąc, należy teraz czekać na rewanż Amerykanów w Syrii, bo przecież media muszą z czegoś żyć, a walka o strefy wpływów to proces ciągły i nigdy się niekończący.
komentarze