Wojna trafiła przed obiektyw aparatu już na samym początku istnienia fotografii. Pierwszy w historii fotoreportaż pochodzi z czasów wojny krymskiej, a rozpoczęta kilka lat później amerykańska wojna secesyjna wywołała prawdziwą lawinę zdjęć, na których uwieczniano żołnierzy i ich wyczyny. Jednak pierwsza fotografia, która skłoniła ludzi do chwycenia za broń, została zrobiona w jednym z warszawskich atelier.
Niedługo po tym jak Louis Jacques Daguerre w 1839 roku przedstawił Akademii Francuskiej swą pierwszą trwałą fotografię, wynalazek ten trafił na polskie ziemie. Już na przełomie 1844 i 1845 roku otwarto w Warszawie Zakład Daguerrotypowy Karola Beyera. Atelier mieściło się przy placu Saskim, a więc w jednym z najbardziej prestiżowych miejsc. Stolicę Kongresówki zawojowała moda na fotografię, ale Karol Beyer nie poprzestawał tylko na uwiecznianiu warszawskiej socjety czy reprezentacyjnych ulic miasta. Jako jeden z pierwszych fotografów na świecie odkrył, że zdjęcia mogą być potężnym „narzędziem politycznym” wywołującym znacznie silniejszy oddźwięk niż słowo pisane, czy obrazy i grafiki. Kiedy w maju 1859 roku Włosi chwycili za broń przeciwko austriackiemu panowaniu, w całej Warszawie nie można było znaleźć map z tą częścią Półwyspu Apenińskiego, na której toczyły się walki. Bayer jakimś cudem zdobył mapę Włoch i skopiował ją w kilkuset egzemplarzach odbitek fotograficznych. Zanim warszawscy księgarze zdążyli sprowadzić poszukiwane mapy, dziennikarze i wojskowi wykupili cały nakład odbitek w zakładzie fotograficznym Beyera.
Zdjęcia jak patriotyczne pochodnie
To doświadczenie zainspirowało Beyera do działania w czasie patriotycznych demonstracji, które ogarnęły Warszawę po pogrzebie wdowy po gen. Sowińskim w czerwcu 1860 roku. Od tego czasu wszystkie święta narodowe gromadziły na ulicach stolicy tysięczne tłumy. W trzydziestą rocznicę bitwy grochowskiej, 25 lutego 1861 roku, doszło do szamotaniny z carską policją. Nazajutrz po zamieszkach zgłosił się do zakładu Bayera jeden z policmajstrów i kazał się obfotografować z obwiązaną głową jako ofiara rozruchów. Przedsiębiorczy fotograf natychmiast wypuścił na miasto specjalną edycję tego zdjęcia podpisanego dwuwierszem: „Przy wodotrysku dostał Trepow po pysku”. Jak można się było domyślić, wizerunek pechowego policmajstra miał w Warszawie większe powodzenie niż portrety imperatora.
Dwa dni później, 27 lutego, wystąpienia demonstrantów przybrały na sile i Rosjanie otworzyli ogień do tłumu na Krakowskim Przedmieściu. Zginęło pięciu demonstrantów, a ich ciała przeniesiono do Hotelu Europejskiego. Tam Karol Beyer (lub jego asystent, Marcin Olszyński, jak podają niektóre źródła), wykonał zdjęcia każdej z poległych osób „z ranami widocznymi tak, by wywoływały grozę”, jak zaordynował sam Beyer. Z pięciu fotografii zamordowanych demonstrantów: Filipa Adamkiewicza, Michała Arcichiewicza, Karola Brendela, Marcelego Karczewskiego i Zdzisława Rutkowskiego złożono specjalne tableau, które z miejsca stało się hitem zakładu fotograficznego. Jak pisał Walery Przyborowski: „Tysiące, setki tysięcy fotografii [pięciu – PK] poległych w najrozmaitszych formatach rozbiegło się po kraju, kupowanych skwapliwie, rozbudzając wszędzie widokiem ran odkrytych żal, nienawiść i chęć pomsty na barbarzyńcy, który takiej zbrodni się dopuścił. Przyszło do tego, że wiele zakładów naukowych, szkół rządowych zakupywało od Beyera odpowiednią do liczby swych wychowanków ilość tych fotografii z ustępstwem 50%”.
Niewątpliwie Beyer dzięki temu tableau i fotografiom wykonywanym w czasie kolejnych zamieszek w Warszawie zyskał wielki rozgłos i sukces finansowy. „Pięciu poległych” uważa się za pierwsze w historii „zdjęcie polityczne”, które wywołało tak wielki rezonans i przyczyniło się do rozbudzenia nastrojów powstańczych wśród Polaków. Stało się ono głośne także za granicą i to nie tylko wśród polskich emigrantów, ale i francuskich, włoskich czy rosyjskich „postępowców”. Niestety, sukces Beyera dostrzegły także władze carskie – w listopadzie 1861 roku fotograf został aresztowany. Do kwietnia 1862 roku był więziony w modlińskiej twierdzy. Po zwolnieniu, niedługo cieszył się wolnością, gdyż w 1863 roku ponownie go aresztowano i osadzono w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej. Rosjanie obwinili Beyera, że swoimi dziełami doprowadził do „powstańczej ruchawki” i zesłali na Syberię. Do Królestwa powrócił po półtora roku, ale w tym czasie wyrosła mu spora konkurencja i nie zdołał już odbudować świetności swego zakładu.
Pierwszy fotoreporter wojenny
Po wybuchu powstania w styczniu 1863 roku zakłady fotograficzne w całym kraju zaczęły realizować „patriotyczne zamówienia”. Na zdjęciach uwieczniano obywateli wyruszających w pole, zwłaszcza dowódców powstańczych oddziałów. Przed obiektywami chętnie ustawiano tych najważniejszych – powstańczych dyktatorów: generałów Mierosławskiego, Langiewicza i Traugutta. Niektóre zakłady tak wyspecjalizowały się w powstańczej tematyce, że wypożyczały od powstańców ich ekwipunek (na ten sprytny pomysł wpadli na przykład Zeuschnerowie w Poznaniu).
Wielką popularnością cieszyły się zwłaszcza zdjęcia krakowskiego fotografa Walerego Rzewuskiego. On między innymi upamiętnił na zdjęciach powstańczą elitę – żuawów śmierci ze swym charyzmatycznym dowódcą, gen. Françoisem Rochebrunem. Został też Rzewuski pierwszym polskim reporterem wojennym, który ze swym aparatem fotograficznym dotarł w marcu 1863 roku do obozu gen. Mariana Langiewicza w Sosnówce. W oddziale Langiewicza służył brat fotografa, Bolesław. Tak pracę Rzewuskiego w powstańczym obozie zapamiętał jeden z weteranów, Romuald Makowski: „Kiedy Walery na żądanie nasze gotował się do fotografowania oddziału, powstał alarm skutkiem napadnięcia przez nieprzyjaciela stojącej od strony Miechowa piechoty. Kozacy zemknęli, ale jeden z naszych padł ofiarą kuli. Wówczas śp. Walery widział pierwszy raz lejącą się krew biednego powstańca”. Do dziś trwają dyskusje wśród znawców tematu, czy Rzewuski zdołał wykonać jakieś zdjęcia w obozie Langiewicza. Należy jednak docenić, że próbował robić zdjęcia bitewne w czasach, kiedy aparat fotograficzny był bardzo ciężkim i nieporęcznym urządzeniem, rzadko jeszcze wynoszonym z atelier.
Moda na patriotyczne fotografie nie upadła wraz z upadkiem powstania, wtedy to aresztowani i skazani na zesłanie fotografowali się często w towarzystwie konwojentów, zanim wyruszyli w długą drogę. Jak twierdził Aleksander Maciesza: „Fotografie poległych lub rozstrzelanych stały się […] swego rodzaju relikwiami, przy których wspominano zmarłych i szeptano o zmartwychwstaniu Polski […]. W żadnym bodaj kraju fotografia nie odegrała tak wielkiej roli jako krzewicielka uczuć umiłowania Ojczyzny, jak w Polsce”.
Bibliografia
Aleksander Maciesza, Historia fotografii polskiej w latach 1839–1889, Płock 1972
Wojciech Nowicki, Dno oka, Wołowiec 2010
Adam Mazur, Historie fotografii w Polsce 1839–2009, Kraków 2009
komentarze