W wojsku muszą powstać mechanizmy selekcji, by nie stało się tak, że nie możemy przyjąć do armii nowych ludzi, ponieważ mamy 50-letnich szeregowych. Wojsko nie może być zakładem pracy chronionej – mówi Paweł Soloch, szef BBN. Z „Polską Zbrojną” rozmawia o kadrach, zmianach w systemie dowodzenia i wojskowych uczelniach, o obronie terytorialnej oraz Rosji.
Wypowiedzi polityków zachodnich wskazują, że nasi sojusznicy coraz lepiej rozumieją polskie obawy związane z polityką rosyjską. Kilka lat temu jedni uważali je za przejaw naszego przewrażliwienia, a inni za rusofobię.
Paweł Soloch, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego: Bez wątpienia ogromny wpływ na zmianę w postrzeganiu Rosji przez Zachód miała Ukraina. Najpierw pacyfikacja kijowskiego Majdanu, będąca próbą zahamowania marszu Ukrainy ku Europie. Następnie otwarta agresja i aneksja Krymu, będąca pierwszym przypadkiem takiej skali po II wojnie światowej w Europie, gdy przy użyciu siły militarnej zmieniono granicę między państwami.
Słuszność obaw co do Rosji potwierdziło jej militarne zaangażowanie w Syrii.
Tak. I tym razem zachodni politycy szybko dostrzegli, że działania Moskwy nie sprzyjają zakończeniu konfliktu. Wręcz przeciwnie, otwarte wsparcie militarne, jakiego udziela ona reżimowi prezydenta Baszara el-Asada eskaluje sytuację. Dostrzeżono także to, czego wcześniej nie dostrzegano bądź nie chciano dostrzegać: że po wojnie w Gruzji w 2008 roku Rosja rozpoczęła proces przyspieszonej rozbudowy potencjału militarnego. Interwencja w Syrii pokazała, że Rosja rozwija ofensywne systemy uzbrojenia i ma możliwości szybkiego przerzutu żołnierzy i sprzętu na duże odległości. Jednocześnie podejmuje działania militarne mające uniemożliwić, bądź co najmniej utrudnić, dostęp NATO do pewnych obszarów. Za przykład niech posłużą rosyjskie rakietowe zestawy przeciwlotnicze, mogące być zagrożeniem dla samolotów znajdujących się w przestrzeni powietrznej Sojuszu.
Czy Sojusz Północnoatlantycki jest gotowy, jako całość, by uznać swe deklaracje wobec Rosji z 1997 roku za zdezaktualizowane?
Podczas dyskusji o wojskowym wzmocnieniu flanki wschodniej rok 1997 nie jest dziś żadnym problemem. Akt NATO-Rosja mówił, co prawda, o nierozmieszczaniu znaczących sił na terytoriach nowych członków Sojuszu, ale zastrzegał, że dotyczy to ówczesnego stanu bezpieczeństwa.
Deklaracja zakładała również, że nastąpi redukcja wojsk po obu stronach granicy i wszystkie działania będą prowadzone przejrzyście, w oparciu o zapisy Traktatu o ograniczeniu zbrojeń konwencjonalnych w Europie. Tymczasem Moskwa jednostronnie przed kilku laty przestała go przestrzegać i nie przekazuje informacji o swych siłach lądowych i powietrznych, rozmieszczonych w części europejskiej.
Przez pewien czas istniała paradoksalna sytuacja. Rosja nic nie podawała o swych siłach zbrojnych, a jednocześnie otrzymywała informacje o armiach pozostałych sygnatariuszy traktatu.
Zadziałał, niestety, pewien automatyzm. Rosja sama wycofała się z przyjętych zobowiązań, a nie została decyzją Sojuszu wyrzucona. Stąd ten okres pewnej dysproporcji w przestrzeganiu zobowiązań, trwający dotąd, aż nie zareagowało inne państwo - USA.
Niemniej jednak NATO przegrywa wojnę propagandową z Moskwą. Sojusz tłumaczy się z planu rozmieszczenia sprzętu dla jednej brygady w kilku państwach, a Rosji nikt nie pyta, po co formuje nowe dywizje w Zachodnim Okręgu Wojskowym.
Na ten fakt zwrócił uwagę prezydent Andrzej Duda podczas konferencji w Monachium. Ową rozbudowę sił rosyjskich sygnalizują też na forach międzynarodowych nasi ministrowie i urzędniczy wszystkich szczebli. Jednoznacznie wskazujemy, że tworzony jest potencjał ofensywny, a podczas manewrów rosyjska armia ćwiczy także użycie taktycznej broni nuklearnej.
Panie ministrze nie należy zapominać, że jeśli chcemy, aby ktoś nam pomógł, powinniśmy najpierw wzmocnić polski system obronny. Utworzona zostanie obrona terytorialna jako odrębny rodzaj sił zbrojnych.
Pamiętajmy, że naszym priorytetem powinny pozostać wojska operacyjne właściwie ukompletowane i wyposażone. W sprawie OT jest decyzja kierunkowa, natomiast do dopracowania pozostają szczegóły. W mojej opinii podstawową kwestią jest, czy żołnierze służący w formacjach obrony terytorialnej mają operować na bardzo dobrze znanym im terenie, bronić rodzinnych miejscowości, znajdującej się tam infrastruktury krytycznej, jak elektrownie czy mosty, czy też mają wspierać w zwartych pododdziałach wojska operacyjne. Skłaniałbym się do pierwszego modelu funkcjonowania, który w najlepszy sposób oddaje funkcję i zadania formacji obrony terytorialnej.
A może powinno to być połączenie obu tych opcji?
Ta kwestia pozostaje otwarta. Ale wciąż musimy uwzględnić, że inne zdania miałaby obrona terytorialna na obszarach narażonych na bezpośrednią agresję, a inna w głębi kraju.
Jakie będą relacje pomiędzy obroną terytorialną a organizacjami proobronnymi?
Pragnę rozwiać jedną wątpliwość. Obrona terytorialna będzie strukturą wojskową, funkcjonującą w czasie pokoju w ograniczonej skali i – co ważne – kontrolowaną przez państwo. To nie będą tworzone ad hoc grupy samoobrony czy też pospolitego ruszenia. Z taką organizacją nie mamy najlepszych doświadczeń z czasów I Rzeczypospolitej. Także niedawne problemy ukraińskie z zapanowaniem nad batalionami ochotniczymi pokazują, że nie tędy droga. Natomiast bliska współpraca z organizacjami proobronnymi jest konieczna i wierzę, że może przynieść bardzo pozytywne efekty.
Jak liczne powinny być nasze siły zbrojne?
Liczebność sił zbrojnych wraz z odpowiednio przeszkolonymi rezerwami mobilizacyjnymi musi uwzględniać pojawiające się zagrożenia, ale także realne możliwości państwa. Dzisiaj dodatkowi żołnierze potrzebni są nie tylko w związku z planem stworzenia wspomnianych jednostek obrony terytorialnej, ale też potrzebą uzupełnienia stanów osobowych w jednostkach operacyjnych. Należy też pamiętać o rezerwie mobilizacyjnej, bo z roku na rok staje się ona coraz bardziej iluzoryczna. Większość z obecnych rezerwistów ma już ponad 30 lat.
Czy znajdą się chętni w razie decyzji o powiększeniu sił zbrojnych?
Myślę, że na pewno. Weźmy jeden przykład: w klasach wojskowych i organizacjach paramilitarnych jest około 60 tys. osób. Załóżmy, że 50 procent z nich jest materiałem na żołnierzy. Wraz z innymi kandydatami do służby może być to 40–50 tysięcy. Ale szczerze mówiąc, na razie większym problem są ograniczone zdolności do przeszkolenia zgłaszających się chętnych niż ich liczba. Wątpliwe byśmy mogli szybko wyszkolić od zera kilkadziesiąt tysięcy nowych zawodowych żołnierzy. Przeszkodą są kwestie finansowe, organizacyjne czy kadrowe, takie jak liczba potrzebnych instruktorów.
Szeregowi zyskali możliwość nabywania uprawnień emerytalnych. Zwolennicy zachowania bariery 12 lat służby wskazują na wzrost kosztów emerytur wypłacanych z kiesy resortu obrony oraz ostrzegają przed procesem starzenia się wojska.
Dobrze, że zniesiono ograniczenie uniemożliwiające szeregowym uzyskanie uprawnień do emerytury. Ale jednocześnie w wojsku muszą powstać mechanizmy selekcji, by nie wytworzyła się sytuacja, że nie możemy przyjąć do armii nowych ludzi, bo mamy 50-letnich szeregowych. Jakkolwiek by to zabrzmiało, ze zrozumiałych względów, wojsko nie może być zakładem pracy chronionej. Oczywiście wymagania wobec żołnierzy powinny być zróżnicowane zależnie od charakteru służby – inny poziom sprawności oczekiwany jest od żołnierza wojsk aeromobilnych, inny w służbach tyłowych. Pamiętajmy także, że mówimy w tym kontekście również o kilkudziesięciu tysiącach żołnierzy, którzy mają realne doświadczenia z misji w Iraku i Afganistanie. W warunkach kiedy nie uczestniczymy na dużą skale w operacjach zagranicznych, ich odejście byłoby wymierną stratą.
W jakim kierunku będą szły zmiany w systemie dowodzenia?
Wskazałbym na kilka problemów. Jedną z kluczowych kwestii jest jednoznaczne wskazanie pierwszego żołnierza Rzeczypospolitej, czyli zredefiniowanie roli szefa Sztabu Generalnego Wojska Polskiego. Konsekwencją tego byłaby optymalizacja pozostałych struktur dowodzenia na najwyższym szczeblu.
Mówiąc o obecnej roli szefa Sztabu Generalnego, zwróciłbym uwagę, że chociaż jest on najważniejszym reprezentantem wojskowym Polski w kontaktach zewnętrznych, na przykład reprezentuje siły zbrojne w komitecie wojskowym NATO, to w obecnym systemie dowodzenia jest tylko organem pomocniczym szefa MON.
Po przemianach politycznych nasze szkoły wojskowe zostały ucywilnione, znaczna część kierunków studiów ma wątłe powiązania z obronnością.
Zgadzam się, że dziwna jest konstrukcja wyższych szkół wojskowych, w których większość studiujących jest cywilami. Z tym, że nie jest to wina samych szkół, a efekt objęcia ich zapisami ustawy o szkolnictwie wyższym. Siłą rzeczy władze placówek musiały myśleć w kategoriach cywilnych uczelni, co rozmywa cel, dla jakiego je utworzono. Ten problem dotyczy, niestety, wszystkich szkół służb mundurowych w Polsce i przyznaję, że jest to wyzwanie, z którym trzeba się zmierzyć.
Cała rozmowa z szefem Biura Bezpieczeństwa Narodowego Pawłem Solochem w marcowym numerze miesięcznika „Polska Zbrojna”.
autor zdjęć: Jarosław Wiśniewski
komentarze