Na polu walki każdy żołnierz jest panem życia i śmierci. Nie dlatego, że ma broń. Od jego umiejętności zależy, czy uratuje życie rannego kolegi. Ratownicy taktyczni bardzo często zadają sobie pytanie, co jest dowodem profesjonalizmu. Czy liczba poszkodowanych, których udało się uratować na polu walki jest wystarczającym parametrem? Na to pytanie w najlepszy sposób odpowie wnioskowanie statystyczne oraz koncepcja tak zwanego preventable death, czyli wskaźnik zgonów do uniknięcia – pisze Tomasz Sanak, ratownik medyczny i felietonista miesięcznika „Polska Zbrojna”.
Badacze pracujący pod kierownictwem Davida Rutsteina wprowadzili w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku pojęcie „zgonów do uniknięcia”. Jest to metoda badania jakości opieki medycznej. Za zgony do uniknięcia uważa się wszystkie przypadki, w których odpowiednio wczesne i odpowiednie zastosowanie zabiegów ratunkowych pozwoliłoby pacjentowi na przeżycie. Wytyczne komitetu naukowego do spraw taktyczno-bojowej opieki nad poszkodowanym US Army wskazują, że około 60 proc. zgonów pola walki do uniknięcia to masywne krwotoki z kończyn, 30 proc. to odma jamy opłucnej, a 10 proc. – niedrożność górnych dróg oddechowych.
Każdy nasz żołnierz w osobistym IPmed’dzie (indywidualnym pakiecie medycznym) ma opaskę uciskową do tamowania masywnych krwotoków. Mało tego, niektórzy dowódcy uznają je za element wyposażenia taktycznego, a nie medycznego – co jest dobrym pojmowaniem idei ratownictwa taktycznego. Oprócz opasek mamy też środki hemostatyczne, które w kontakcie z krwią powodują powstanie skrzepu. Sprzętowo zatem jesteśmy na 100 proc. przygotowani do tamowania krwotoków. A nasze umiejętności? W polskim wojsku nikt tego właściwie nie sprawdzał.
Następna przyczyna zgonów do uniknięcia to odma jamy opłucnej, czyli sytuacja, w której na skutek urazu (ciśnieniowego, postrzału, dźgnięcia) płuco nie jest w stanie prawidłowo pracować. I znowu schemat się powtarza. Każdy żołnierz w IPmed’dzie ma profesjonalny opatrunek do zabezpieczenia ran klatki piersiowej. Każdy powinien wiedzieć, że taka rana powinna być zaklejona szczelnym opatrunkiem lub opatrunkiem wentylowym. A nasze realne umiejętności? Znowu nie wiemy, jak jest w rzeczywistości, bo nikt tego nie badał.
Ostatnia przyczyna tak zwanych zgonów do uniknięcia to niedrożność górnych dróg oddechowych spowodowana opadającym językiem na tylnią ścianę gardła. Każdy wie, że drogi oddechowe można udrożnić, stosując rurkę nosowo-gardłową, która również znajduje się w indywidualnym pakiecie medycznym.
Jaki jest wniosek ogólny? Armia wyposażyła nas w najlepszy dostępny na rynku sprzęt ratownictwa taktycznego, wysyła nas na najlepsze kursy ratownictwa taktycznego, a my musimy wypracować w sobie „pamięć mięśniową” do wykonywania procedur ratowniczych na polu walki. Bo każda sekunda, którą stracimy na zastanawianie się, co robić, spowoduje, że z naszych poszkodowanych wypłynie więcej krwi, mniej powietrza dostanie się do płuc. A ci, którzy zginęli na skutek krwotoku, odmy, niedrożności dróg oddechowych – powinni żyć, szczególnie gdy procedury ratownicze były wdrożone natychmiast po powstaniu urazu.
Tomasz Sanak jest ratownikiem medycznym W Zakładzie Medycyny Pola Walki Wojskowego Instytutu Medycznego, uczestnikiem I, VI oraz IX zmiany PKW Afganistan, współtwórcą cyklu szkoleń związanych z wykorzystaniem doświadczeń z pola walki w ratownictwie cywilnym
(http://medycynaratunkowa.wim.mil.pl).
Komentarz został opublikowany w listopadowym numerze „Polski Zbrojnej”.
komentarze